Wszystko
dzieje się w swoim, czyli odpowiednim czasie.
Wczorajszy
wpis o pigułce miał być dziś, wpisał się niechcący, czyli chcący, a dzisiejszy wpis jedynie w
zamiarze napisania czekał na swój czas ponad dwa lata i wreszcie
doczekał się.
Gdy
przed wieloma laty zagłębiłem się w dziedzinę Liczb
Planetarnych poczułem się pewnie. A nawet zbyt pewnie. Dała
znać o sobie pycha i chciwość.....
Oto
wydawało mi się, że zjadłem wszystkie rozumy – niech inni
stawiają sobie stopa na CFD, ja nie muszę! I przestałem stawiać
stopa.....
Przez
rok posuwałem się bardzo pięknie naprzód, kiedy nadszedł dzień
podobny do dzisiejszego – rynek otworzył się wielką luką w dół, ja miałem w górę
zbyt dużą kasą i po pieniądzach!
Przypomniałem sobie słowo Pokora i przeprosiłem
się z hasłem: - stawiaj stopa bo ci jaja urwie!
Jak
się okazało, stawianie stopa – czytaj ograniczone zaufanie do
siebie i świata – jest prawem uniwersalnym, co wykażę na
przykładzie grzybów.
Zaczęło
się porządne bieszczadzkie lato i znalazłem pierwszego grzyba którego do połowy zjadła sarna. Wystarczyło się rozejrzeć i po chwili miałem pełen plecak.
Moje wieloletnie grzybowe doświadczenie pochodziło z lasów
mazowieckich i mazurskich. To doświadczenie mówiło: - jeśli grzyb żółty pod
kapeluszem - jest dobry.
Goryczaki
znałem – na Mazowszu są prawie białe pod kapeluszem. Tutaj
takich nie spotykałem, a zapomniałem o jednym z podstawowych
sposobów upewnienia się – ugryźć. Jeśli gorzkie – wyrzucić.
Goryczaki
nie są trujące, trujący jest tylko jeden gatunek – muchomor
sromotnikowy. Ale jeden goryczak w wielkim garnku psuje swą goryczą
całe jedzenie.
Praca
grzybowa posuwała się systematycznie – zupełnie jakbym gromadził
pieniądze. Pracowałem ja, pracowało słońce.
Po
dwóch miesiącach miałem dwie poszewki na poduszki pełne suszu.
Było tego razem 15 kilo. Czyli trzeba było zebrać 300 kilo
grzybów, bo 95% to woda.
Trwałem w grzybowym zadowoleniu. Wypełnione balony poszewek wisiały na poddaszu, w domu pachniało bajecznie.
Powoli kończyły
się wakacje – zaczynałem obdzielać grzybami znajomych
wracających do swych miast. Minęły jeszcze dwa tygodnie i ugotowałem
pożegnalną zupę grzybową dla ostatnich kilku osób.
Dodatki
były jak należy: - smalec ze skwarkami, przyprawy, śmietana....
Zupa okazała się gorzka. Przyszła mi nawet myśl, żeby posłodzić,
ale przecież z gówna bicza nie ukręcisz – wylałem na kompost.
Po
tygodniu dostałem wiadomość, że znajomi którzy dostali susz w
prezencie musieli wyrzucić gar bigosu. Był gorzki.
Czyli
kicha na całego....
W
skali Szczęśliwości Nieustającej od razu spadłem na
trójkę. Ale... gdzie Zbyszkowy optymizm?
Niech
koń się martwi, on ma taką dużą głowę.....
Czy
można jakoś sprawie zaradzić?
Nic nie da się zrobić – nawet
jeśli tylko jeden procent goryczaków zaplątał się w suszu, teraz
jest nie do rozpoznania.
Owszem,
pobiegłem do Wiesi Abram i znaleźliśmy w katalogu grzybowym
winowajcę uwiecznionego także w Zbyszkowym archiwum.
Borowik
ceglastopory ma ciemniejszy kapelusz i jest buraczkowy pod spodem, a winowajca
cytrynowy......
„Gdzie
jest winowajca? - Między nami! - powiedziały jajca”
Znaczy
nie było sprawdzenia – czyli nie zastosowałem stopa w grzybach.
Płonie grzybowy susz.....
Nie postawiłem grzybowego stopa, ale to nie znaczy, że nie można odnieść jakieś korzyści z każdej sytuacji – oto spalę grzyby uwieczniając sprawę na zdjęciach, w końcu nie pali się codziennie takiej góry suszonych grzybów.
Nie postawiłem grzybowego stopa, ale to nie znaczy, że nie można odnieść jakieś korzyści z każdej sytuacji – oto spalę grzyby uwieczniając sprawę na zdjęciach, w końcu nie pali się codziennie takiej góry suszonych grzybów.
I PO SPRAWIE. Tylko nie wymiękać.
Za
tydzień wracam do Warszawy – Aniołku! Pomóż!
I
Aniołek pomógł – przez ostatni tydzień zebrałem sto kilo już
teraz samych prawdziwków, co dało 5 kg suszu.....
Dziękuję.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz