wtorek, 6 lutego 2018

Grzybowy stop loss

Wszystko dzieje się w swoim, czyli odpowiednim czasie.
Wczorajszy wpis o pigułce miał być dziś, wpisał się niechcący, czyli chcący, a dzisiejszy wpis jedynie w zamiarze napisania czekał na swój czas ponad dwa lata i wreszcie doczekał się.

Gdy przed wieloma laty zagłębiłem się w dziedzinę Liczb Planetarnych poczułem się pewnie. A nawet zbyt pewnie. Dała znać o sobie pycha i chciwość.....
       Oto wydawało mi się, że zjadłem wszystkie rozumy – niech inni stawiają sobie stopa na CFD, ja nie muszę! I przestałem stawiać stopa.....
Przez rok posuwałem się bardzo pięknie naprzód, kiedy nadszedł dzień podobny do dzisiejszego – rynek otworzył się wielką luką w dół, ja miałem w górę zbyt dużą kasą i po pieniądzach!

Przypomniałem sobie słowo Pokora i przeprosiłem się z hasłem: - stawiaj stopa bo ci jaja urwie!

Jak się okazało, stawianie stopa – czytaj ograniczone zaufanie do siebie i świata – jest prawem uniwersalnym, co wykażę na przykładzie grzybów.

Zaczęło się porządne bieszczadzkie lato i znalazłem pierwszego grzyba którego do połowy zjadła sarna. Wystarczyło się rozejrzeć i po chwili miałem pełen plecak.


       
Moje wieloletnie grzybowe doświadczenie pochodziło z lasów mazowieckich i mazurskich. To doświadczenie mówiło: - jeśli grzyb żółty pod kapeluszem - jest dobry.
            Goryczaki znałem – na Mazowszu są prawie białe pod kapeluszem. Tutaj takich nie spotykałem, a zapomniałem o jednym z podstawowych sposobów upewnienia się – ugryźć. Jeśli gorzkie – wyrzucić.
       Goryczaki nie są trujące, trujący jest tylko jeden gatunek – muchomor sromotnikowy. Ale jeden goryczak w wielkim garnku psuje swą goryczą całe jedzenie.

Praca grzybowa posuwała się systematycznie – zupełnie jakbym gromadził pieniądze. Pracowałem ja, pracowało słońce.
Po dwóch miesiącach miałem dwie poszewki na poduszki pełne suszu. Było tego razem 15 kilo. Czyli trzeba było zebrać 300 kilo grzybów, bo 95% to woda.


Trwałem w grzybowym zadowoleniu. Wypełnione balony poszewek wisiały na poddaszu, w domu pachniało bajecznie.
     Powoli kończyły się wakacje – zaczynałem obdzielać grzybami znajomych wracających do swych miast. Minęły jeszcze dwa tygodnie i ugotowałem pożegnalną zupę grzybową dla ostatnich kilku osób.
      Dodatki były jak należy: - smalec ze skwarkami, przyprawy, śmietana.... Zupa okazała się gorzka. Przyszła mi nawet myśl, żeby posłodzić, ale przecież z gówna bicza nie ukręcisz – wylałem na kompost.
        Po tygodniu dostałem wiadomość, że znajomi którzy dostali susz w prezencie musieli wyrzucić gar bigosu. Był gorzki.
Czyli kicha na całego....
W skali Szczęśliwości Nieustającej od razu spadłem na trójkę. Ale... gdzie Zbyszkowy optymizm?
                  Niech koń się martwi, on ma taką dużą głowę.....

Czy można jakoś sprawie zaradzić? 
Nic nie da się zrobić – nawet jeśli tylko jeden procent goryczaków zaplątał się w suszu, teraz jest nie do rozpoznania.
      Owszem, pobiegłem do Wiesi Abram i znaleźliśmy w katalogu grzybowym winowajcę uwiecznionego także w Zbyszkowym archiwum.
Borowik ceglastopory ma ciemniejszy kapelusz i jest buraczkowy pod spodem, a winowajca cytrynowy......





Gdzie jest winowajca? - Między nami! - powiedziały jajca”

Znaczy nie było sprawdzenia – czyli nie zastosowałem stopa w grzybach.

                            Płonie grzybowy susz.....

Nie postawiłem grzybowego stopa, ale to nie znaczy, że nie można odnieść jakieś korzyści z każdej sytuacji – oto spalę grzyby uwieczniając sprawę na zdjęciach, w końcu nie pali się codziennie takiej góry suszonych grzybów.



I PO SPRAWIE. Tylko nie wymiękać.


Za tydzień wracam do Warszawy – Aniołku! Pomóż!
I Aniołek pomógł – przez ostatni tydzień zebrałem sto kilo już teraz samych prawdziwków, co dało 5 kg suszu.....
Dziękuję.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz