Schodzę z Bukowego Berda po nocnym deszczu.
Pogoda się poprawia, ziemia szybko obsycha, przebija się słońce, wiatr przyjemnie chłodzi.
Schodzę
szybko, czuję się lekki, wczoraj rano zjadłem resztki prowiantu, głód i pragnienie popędza, więc pewnie nie minęła godzina, kiedy wchodzę do maleńkiej miejscowości pod tytułem Muczne.
Jest budka – sklepik - drzwi otwarte na oścież, wchodzę, a w środku nikogo. Wychodzę, żeby się rozejrzeć za sprzedawcą i słyszę: - idę, idę!
Pani sklepowa wyłania się z chałupy, która
stoi za sklepem.
Czynię
zakupy: - Chleb, masło, pomidory, jajka, cebula, woda, coś słodkiego, no i
piwo, zgodnie z rytuałem bieszczadzkim po zejściu z połoniny.
Pani sklepowa jest bardzo sympatyczna,
rozmawiamy chwilę. Serwuję dowcip:
Wchodzi dziadek do cukierni:
-
Poproszę ciastko!
Jakie?
-
Może być babeczka!
Pani
sklepowa się śmieje.
-
Podoba mi się ten dowcip, taki grzeczny jest – mówi.
To
nawijam drugi grzeczny:
Wchodzi
hydraulik do cukierni:
-
Poproszę ciastko!
Jakie
podać?
-
Może być rurka!
Wychodzę przed sklep w celu wypicia. Obok ławka, stół, jak to w Bieszczadach.
Na zdjęciu ogródek piwny z Chmiela.
Ostre
słońce przygrzewa. Jak dobrze się ugrzać po chłodnej nocy. Popijam
zimne piwo małymi łykami. Popijam z lubością i przymkniętymi powiekami.
Sielsko jest. Cisza, spokój.
Butelka
robi się prawie pusta, kiedy nadchodzi dwóch panów miejscowych w średnim wieku.
Kupują po piwie, patrzą na plecak.
-
A pan skąd idzie?
-
Z Woli Michowej.
-
Ooo! To daleko jest!
-
Ale ja idę etapami. Wczoraj na przykład spałem w szałasie na górze.
- Na
Bukowym Berdzie?
Potwierdzam.
-
I popielice dały panu spać?
-
Nie bardzo dały, ale trochę pokimałem.
-
My panie z bratem, to w tamtym roku zbieraliśmy jagody na górze, nie chciało nam się
schodzić wieczorem. Mieliśmy pospać w szałasie, ale panie gdzie tam! Nie
zmrużyliśmy oka.
- No! - Brat pana miejscowego odzywa się po raz pierwszy.
Po czym następuje dłuższa przerwa w tej niespiesznej
rozmowie.
Konsumpcja
trwa.
-
A teraz dokąd?
-
Naprzód. Nie mam konkretnych planów, Stuposiany najpierw, potem się
zobaczy.
-
Że też panu się chce tak chodzić....
-
A co tu robić w tej bieszczadzkiej Krainie Nicnierobienia? Mam czas i chęć, to
chodzę.
Temat wyjaśniony - ponownie następuje pauza w rozmowie.
Butelka
pusta, będę się zbierał. Zakładam plecak, gdy po przemyśleniu sprawy mój
rozmówca rzecze:
-
Kraina Nicnierobienia powiadasz pan?
A
wiesz pan jaki jest szczyt nicnierobienia?
Jak
prostytutce urośnie pajęczyna między nogami!
- No! - odezwał się niezwykle zwięźle, oraz po raz drugi brat mego rozmówcy.
-
Dobre! - Oceniłem z uprzejmą grzecznością.
Oddałem butelkę i wróciłem. Przypomniał mi się bowiem dowcip na temat szczytu.
-
To ja powiem panu jaki jest szczyt szybkości:
Tak
szybko biegać naokoło słupa, żeby z przodu była dupa!
-
No! - odezwał się po raz trzeci i ostatni brat mego rozmówcy.
Wypite piwo zaostrzyło apetyt, ruszyłem więc w poszukiwaniu miejsca na zasadniczą konsumpcję.
Po kilkudziesięciu metrach wdałem się w dyskusję z trójką szalenie sympatycznych pań - turystek, które zapytały jak jest na górze.
-
Pięknie jest! - usłyszały.
Ale
była to zdecydowanie zbyt krótka odpowiedź i zaraz zorientowałem się, że panie są
zawiedzione, więc dopowiedziałem szerzej o tym, co na górze.
Jeszcze kilka kroków i mijam parę turystów - robią sobie zdjęcia na przemian. Do zdjęcia ustawiają się na przemian obok swego samochodu. Jedna ręka oparta na samochodzie w symbolicznym geście: - mój ci on jest! Samochód bardzo ładny, nowy, czerwony. Poza tym wygląda na to, że partnerka szybciej zaszłaby w ciążę, niż partner pieszo na pierwsze piętro.
Absolutnie nie oceniam, opisuję tylko to, co widzę.
Mijam leśniczówkę i staję przed wejściem do karczmy.
Spodobało mi się to miejsce.
Następnie zajrzałem do jadłospisu. Miałem zamiar zjeść pierogi ruskie....
A tu polskie jadło: - schabowy w kapuście na kwaśno na przykład! Pociekła ślinka, a ciało krzyknęło (właściwie to nie krzyknęło, tylko zawyło):
- Weź
to! To weź!!!
Zaraz, zaraz, nie tak na łapu-capu! Ja to przemyślę, bo mam czas.
I
myślę: - należy zwracać uwagę na sygnały ciała, jak mawiał Chuck Norris – jest
to wyraz szacunku do samego siebie.
Schabowy
to dobra odmiana może być....
Mięsa
miałem nie jeść, no nie wiem......
-
Czego nie wiesz, głąbie! Schabowego bierz!! – irytuje się ciało.
Dobrze
już, dobrze, tylko nie tym tonem do mnie!
Do
tego ten kotlet jest w kwaśnej kapuście, a więc to będzie bardzo odpowiednie
danie dla takiego wyposzczonego wegetarianina jak ja.
Oraz
dopomyślałem: - planów nie zmienia tylko martwy albo głupi!
Zamówiłem, wyszedłem na świat boży przed
karczmę, gdzie upatrzyłem sobie miejsce. Nastąpiły miłe, niezadługie chwile
oczekiwania.
Była
cisza, głos z ciała umilkł. Lekki zefirek przynosił fale upojnego zapachu
goździków nagrzanych słońcem.
Sprawny pan kelner przynosi jedzonko i absolutnie nie trzyma palca w kapuście.
Pojadłem - pycha!
Nie doceni sytości ten, kto nie zaznał głodu.
Patrzę na zdjęcia z sentymentem. Od tego rajdu Wola Michowa, Balnica, Fereczata, Wołosate, połoniny, Muczne, Smolnik, Lutowiska, Chata Socjologa i z powrotem do Woli Michowej, za chwilę minie lat dziesięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz