sobota, 27 kwietnia 2024

Bagnet ze wzgórza 686

 Część trzecia.

Rano następuje obchód dobrze znanego terenu. Obfite wiosenne deszcze (i spychacz plantujący stare okopy) odkryły wiele pozostałości z Bitwy, nie potrzeba było wykrywacza, żeby coś znaleźć - wystarczyło się schylać i podnosić.

Szkoda tych okopów, bo zadomowiły się w nich gęste czarne jagody. W pobliżu krzyża znajduję ułamany bagnet.


Pogoda dopisuje, jest wręcz upalnie. Na kamiennym stole urządzam wystawę drobniejszych znalezisk. Drobniejszych, ponieważ żelaznych skorup szrapneli nie zbierałem.






Odzywa się cywilizacja: - dzwoni Mirek, mój przyjaciel z Gdańska, którego nazywam polskim Stephenem Hawkingiem, co wynika z dwóch powodów: - Mirek interesuje się astronomią, Wielkim Wybuchem, czyli momentem Stworzenia, oraz po drugie tak jak Hawking choruje na SM i od wielu lat jeździ na wózku. A kiedy potrzeba czołga się na leżąco, aby gdzieś w mieszkaniu dotrzeć.

On wie, że jestem na wakacjach, ale jako pasjonat chce się podzielić wiadomością, którą właśnie uzyskał. Rzecz jest zaliczona do niesamowitych osiągnięć astronomów. Otóż po odkryciu pulsara oznaczonego jako B1257+12, ustalono, że jest to szybko obracająca się gwiazda neutronowa. Do tego ma niewiarygodnie wysoką gęstość. Pulsar jest pozostałością po wybuchu supernowej.

      Gdzie tu niesamowite osiągnięcie?

Ano obliczono (zespół Carla Sagana) z niewyobrażalną precyzją szybkość wirowania tego pulsara wokół własnej osi. Jeden obrót trwa 0,0062185319388187 sekundy! Szesnaście miejsc po przecinku!

Z tego wynika, że pulsar osiąga 10 tysięcy obrotów na minutę!

I Mirek kończy: - „Opowiadałeś kiedyś dowcip na temat rekordu szybkości, że jest on wtedy, gdy biegniesz naokoło słupa, a z przodu jest dupa.

No to ten pulsar jest dużo szybszy!”

Zapisuję liczbę podaną przez Mirka i sprawdzam obliczenia – Faktycznie zgadza się! To rzeczywiście bomba!

Wzruszające jak Mirek powtarzał, że ja wędruję za siebie i za niego, oraz jestem jego oczami. Co jakiś czas posyłałem mu zdjęcia i raz na tydzień – dwa, opowiadałem o ciekawostkach z wędrówek, a co roku odwiedzałem go w Gdańsku.

Wszystko w czasie przeszłym - nie ma już przyjaciela wśród żyjących.

Wieczorem w tym samym dniu zadzwonił Henryk z zaproszeniem do Woli Michowej.

Miałem pobyć na biwaku dłużej, ale jak wiadomo planów (i zdania) nie zmienia tylko martwy, albo głupi, dlatego następnego ranka niespiesznie zwijam manele i po obeschnięciu traw ruszam przez Żebrak. Zapowiada się dzień jak marzenie.

 


Przywiązuję się do rzeczy praktycznych, które według mnie są obdarzone duszą, dlatego z wielkim sentymentem patrzę na zdjęcie druciaka czekającego na przywiązanie – w iluż to przygodach mi towarzyszył przez lata, aż do chwili, kiedy tak skutecznie ukryłem go u Henryka, że już się nie dał odszukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz