Poranek na Fereczatej.
Pochodziłem nieco po tym dachu lokalnego świata, zdążyłem zrobić kawę, kiedy nastąpiła nieoczekiwana zmiana sytuacji – oto miało wyjrzeć słońce a zaczęło padać.
Pochodziłem nieco po tym dachu lokalnego świata, zdążyłem zrobić kawę, kiedy nastąpiła nieoczekiwana zmiana sytuacji – oto miało wyjrzeć słońce a zaczęło padać.
Na kamieniu borowik ceglastopory czeka na ugotowanie.
Rzeczywistość
należy akceptować – a więc daję nura do namiotu i rozpoczynam
ceremonię śniadania.
Powoli rozpadało
się, zamykam wejście - mógłbym się złościć, tylko co to by dało? Może ból
brzucha? Nie chcę tak - przecież śniadanie czeka.
Wolę
modlitwę: - Aniołku, pobłogosław te dary, które będę za
chwilę spożywał.
I
znowu czuję się jak Szczęśliwy Robinson!
Aby poczuć w sobie Robinsona, potrzebne są jeszcze dwa elementy:
-
jakaś góra na odludziu – ona zastępuje samotną wyspę, oraz
-
mgła albo deszcz, a najlepiej jedno i drugie razem - owe zastępują
ocean.
Deszcz
się nasilił, zagrzmiało i lunęło na całego!
Zjadłem
niespiesznie i przypomniał mi się wierszyk Szymborskiej
:
- Oszczędzając
trud szwagierki wszystkie dania jedz z manierki.
Spłynęło
na mnie jeszcze większe zadowolenie, oraz lekka ociężałość
pośniadaniowa, a z tego powodu myślę sobie: - chyba się położę,
bo co będę siedział.
I
położyłem się.
Następnie
przypomniał mi się jeszcze jeden wierszyk i zaczął powtarzać się
jak uszkodzona płyta – nieraz mam tak samo z jakąś piosenką,
która jak to się mówi - „chodzi” za człowiekiem przez
pół dnia.
„Trafił
Jan do knajpy, chociaż łaźni szukał, a więc się nie umył, a
tylko się spłukał”
Minęła
godzina - wyjrzałem z namiotu, bo mniej padało, a wydawało mi
się, że coś słyszę – oto zaobserwowałem objawy nieznacznego
ruchu u młodych sąsiadów. Najpierw pokazała się sąsiadka, potem sąsiad.
Życie
jest nie tylko piękne do pewnego stopnia, lecz także moczopędne.
Zauważył Celsjusz.
Tych
Słowaków to ja coraz bardziej lubię – pomyślałem.
Nie
łażą bez sensu, w ogóle mało się pokazują, nie gadają po
próżnicy, a przez to nie zakłócają ciszy, tudzież prawidłowych
prądów powietrznych, które mnie otaczają.
A
tuż nad głową werbelek deszczu grał jednostajną melodię....
Ten
dźwięk przynosi wspomnienia z dzieciństwa:
- oto letnisko: - siedzę na werandzie w domu cioci. Pada deszcz. Weranda ma blaszany dach, więc deszcz gra na nim jak na bębenku.....
Trafił
Jan do knajpy
Na
dworze deszcz hulał
Więc
zamiast się umyć (szukał łaźni przecież)
Tylko
się ululał.
Nadpływa
senność – chyba pójdę spać – pomyślałem.
A
daleko nie mam, bo właśnie leżę.......
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz