Pierwszy raz jadłem owe jeszcze w czasach komuny w Polsce. Otóż przyjechał z Libii pewien gość z Budimexu, pracujący tam dla Kadafiego i przywiózł pięknie wydaną książkę – album o niemieckich wojennych broniach wunderwaffe - nie do kupienia w Polsce tamtych czasach (cenzura).
Jako ówczesnego miłośnika modeli samolotów, zaprosił
mnie do siebie, abym mógł rzecz zobaczyć.
Trzymałem album w rękach, na okładce był Messerschmitt odrzutowy Me 262.
Czas
mijał szybko i nie wiadomo kiedy, szklanka okazała się pusta i miseczka także.
Gospodarz dolał whisky i zapytał czy dosypać do miseczki.
Jakoś tak dziwnie to zabrzmiało, więc skierowałem na niego wzrok pytający. On
na to: - bo zobacz, co my jemy i dosypał „orzeszków”.
Zajrzałem do miseczki, a tam pędraki! Suszone pędraki rożnych wielkości i kolorów! Zupełnie takie same larwy chrabąszcza, jak te, które wykopywałem w ogrodzie przy wiosennym urządzaniu grządek.
Bo widzisz – podsumował gospodarz – ten twój odruch i kiedyś mój, gdy po raz
pierwszy jadłem suszone larwy, to nic innego, tylko objaw ignorancji
kulturowej, w tym wypadku ignorancji kulinarnej.
Hindusi nie jedzą wołowiny, którą
jedzą Żydzi. Żydzi za to nie jedzą wieprzowiny, którą z kolei jedzą Hindusi itd.
A co do larw, czy gąsienic - one bywają tak piękne, że aż żal zjeść podobne dzieło Miss Ewolucji.
Przypominam sobie urywek z książki Ryszarda Kapuścińskiego: - Góry Afganistanu. Autor jedzie autobusem, który ma dość wysoko przesunięty środek ciężkości, ponieważ zasadnicze ciężary wiezie na dachu. Z podniesionym środkiem ciężkości jak wiemy łatwiej się wywrócić. Droga wąska, wykuta w skale. Z boku pionowa ściana, w dole przepaść głęboka na pół kilometra. Kierowca prowadzi zawadiacko, za śmiało nawet dla takiego podróżnika - korespondenta wojennego jak Kapuściński. Żołądek podchodzi mu do gardła, kiedy autobus zarzuca w stronę przepaści. Upał, szyby w większości opuszczone. Do wewnątrz wpada chrabąszcz i ląduje na szybie przy Kapuścińskim. Kobieta Afganka, która siedzi obok autora, na migi zachęca go do spożycia smakołyka. Ten odmawia. Afganka zdziwiona ponawia zaproszenie. Znowu odmowa. Następuje jeden ruch ręki i chrabąszcz chrup-chrup kończy żywot w ustach kobiety. Jeszcze się oblizać i jedziemy dalej.
Minęły
lata, wyrwałem się w świat z naszego przaśnego zaścianka. Jadłem na przykład
pieczone mrówki, które smakują wybornie, a te które jadłem przypominały w smaku
przypieczoną kaszę gryczaną. W wielu miejscach na świecie to drogi rarytas.
Wszystko mija i się zmienia. Upadają tyranie, kościoły,
autorytety i zmieniają się także zapatrywania kulinarne.
To jeść robaki, czy nie jeść? A to już każdy sam decyduje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz