Na początku nie było nic. Potem stała się
światłość i rozświetliła płaszczyznę. Były w niej, jak to w płaszczyźnie, tylko
dwa wymiary – szerokość i długość. Poza tym dalej nie było nic, ale było to już
o wiele lepiej widać.
Za sprawą Ducha Świętego według
jednych, a Miss Ewolucji według drugich, na płaszczyźnie
pojawiły się istoty żywe, oczywiście także dwuwymiarowe, czyli płaskie,
nazywane Płaszczakami.
Płaszczaki mnożyły się rodząc płaskie dzieci, powstawały
kolonie Płaszczaków, plemiona, całe narody. Płaski Postęp
Cywilizacyjny odebrał Płaszczakom starą płaską
religię, zastępując ją nową religią, jeszcze bardziej płaską. Płaska
Grupa Trzymająca Władzę zorientowała się (bowiem), że z pomocą tej
spłaszczonej nowej doktryny, będzie łatwiej spłaszczać niedostatecznie jeszcze
spłaszczone umysły podległych osobników. Jednocześnie prowadzono kampanię
(płaską) szczucia na siebie nawzajem (płaskiego szczucia).
Wszystko
przebiegało zgodnie z planem (płaskim) i społeczeństwo podzieliło się na dwie
grupy: - Płaskie i Jeszcze Bardziej Płaskie, walcząc między sobą.
Wszystko to cieszyło niezmiernie Płaską Grupę Trzymającą Władzę.
Aż tu pewnego razu, zupełnie bez
ostrzeżenia na Krainę Płaszczaków Coś spadło. Nie wiadomo skąd
spadło, bo przecież świat był płaski, więc to Coś musiało spaść Znikąd. Spadło
i rozpadło się od razu na dziwne kawałki, bowiem te kawałki nie chciały się
mieścić w dwóch wymiarach, wykazując konieczność weryfikacji pojęć fizyki Płaszczaków.
Pewna odważna
grupa naukowców wystąpiła z tezą wywracającą dotychczasowy świat: - otóż
ogłosili oni, że poza znanym światem, może istnieć jeszcze jeden wymiar,
mianowicie trzeci! Ten kompletny absurd najpierw wyśmiano, potem wspomnianych
naukowców odsądzono od czci i wiary, a na koniec uznano, że są zagrożeniem
dla Płaskiego Establishmentu, więc wytoczono im wiele procesów
(na podstawie płaskiego prawa). W końcu władza osiągnęła sukces - zaszczuta
grupa ucichła.
A na razie, w głębokiej tajemnicy zaczęto
badać dokładniej to spadnięte Coś.
Okazało się, że są to
kawałki szlachetnego kamienia. A mówiąc dokładniej są to dwa rodzaje
takich kawałków: - jedne są gładkie i wypolerowane z jednej strony, więc Płascy
Badacze nazwali te kawałki marmurem.
Drugi rodzaj odłamków był nieforemny,
pozbawiony regularności i takie odłamki Płaszczaki nazwały
drewnem.
Po latach naukowe Plaszczaki podzieliły
się na dwa obozy: - pierwszy z nich zaczął przymierzać do siebie i składać
kawałki marmuru, co się nawet nadzwyczaj udawało. Kawałki pasowały do siebie
idealnie, a w związku z tym naukowcy Plaszczaków sądzili, że
odkryli jakąś nową potężną geometrię i nazwali ją „względnością”.
Drugi obóz
zbierał poszarpane, nierówne kawałki, osiągając jakiś cząstkowy sukces –
odkryto pewne powtarzające się wzory. Atoli nierówne kawałki składane w całość,
dalej były zagadką, bo tworzyły większą nieregularną bryłę. Tę bryłę nazwano
modelem standardowym, a jej brzydota nikogo nie zachwycała.
Próbowano
także dopasowywać równe kawałki do nierównych, jednakowoż nic to nie dało.
Obie grupy zgodziły się na teorię, co do
pochodzenia kawałków – oto musiał nastąpić Wielki Wybuch, który
rozerwał jakiś obiekt. Obiekt ten był prawdopodobnie kamieniem szlachetnym
wspaniale symetrycznym, o niespotykanej piękności, oraz znajdował się w
przestrzeni o trzech wymiarach. Kamień ten był jednak niestabilny, dlatego
pewnego dnia w wyniku Wielkiego Wybuchu wziął się i rozpadł,
po czym w odłamkach spadł do świata Płaszczaków.
A jeśli spadł, to znaczy, że istnieje
pojęcie „z góry” i wtedy pewien genialny Płaszczak wpadł na
pomysł, aby wszystkie odłamki przesunąć „do góry” i próbować złożyć w całość w
tym czymś, co nazwano roboczo trzecim wymiarem.
Azaliż była to
teza wielce obrazoburcza i większość Płaszczaków poczuła się
zaniepokojona tym nowym podejściem, ponieważ nikt z nich nie rozumiał co znaczy
„do góry”.
Z tej przyczyny, z dbałości o sondaże
opinii publicznej (płaskie sondaże) całość badań Płaska Władza nakazała
trzymać w ścisłej tajemnicy przed społecznością Płaszczaków,
karmionych na co dzień, z pomocą płaskiej telewizji rządowej, wiarą o istnieniu
jedynie słusznych dwóch wymiarów. To było działanie dla dobra ogółu, w obawie
przed potencjalnymi zamieszkami, czy nawet rewolucją. Społeczeństwo miało
pracować, cieszyć się miską ryżu (płaską miską płaskiego ryżu), słuchać Władzy i
nie myśleć niepotrzebnie o jakimś wyimaginowanym trzecim wymiarze, który
mąciłby im w głowach. W płaskich głowach.
Trafił się
jednak pewien genialny Płaszczak, który potrafił z pomocą komputera
wykazać, że kawałki nazywane marmurowymi można traktować jako zewnętrzne
fragmenty obiektu i dlatego są one gładkie, podczas gdy kawałki „drewniane” –
nieforemne, pochodzą z części wewnętrznej obiektu.
Przeprowadzono wirtualny eksperyment, który udał się wyśmienicie i oba rodzaje kawałków zostały złożone w zgrabną całość w trzecim wymiarze. Płaszczaki z podziwem patrzyły na to, co odkrył przed nimi komputer.
A był to mianowicie wspaniały kamień szlachetny, w doskonałej trójwymiarowej symetrii. Sztuczny podział pomiędzy dwoma zbiorami fragmentów został zlikwidowany za pomocą czystej geometrii.
Teraz
wypadałoby eksperymentalnie potwierdzić wyliczenia komputera i zbudować
maszynę, która praktycznie potrafi podnieść kawałki „do góry”, w ten trzeci
wymiar i tam je złożyć zgodnie z obliczeniami w piękną całość.
Był tylko jeden problem: - do
urzeczywistnienia eksperymentu potrzebna była ogromna energia, około tryliona
razy większa niż ta dostępna w krainie Płaszczaków.
Część Płaszczaków była
usatysfakcjonowana samymi obliczeniami teoretycznymi. Nawet bez weryfikacji
czuli oni piękno wzorów i uznawali je za wystarczające dla rozwiązania problemu
unifikacji. Grupa ta wskazywała, że prawidłowe rozwiązanie najtrudniejszych
problemów to takie, które jest najpiękniejsze. Wspomniana grupa miała również
rację uważając, że trójwymiarowa teoria nie ma rywala.
Druga
grupa Płaszczaków podniosła jednak krzyk, że sprawdzenie
praktyczne musi być i nie należy zajmować się problemem, bo to tylko marnuje
cenne zasoby w pogoni za niczym.
I tak trwa debata w krainie Płaszczaków,
podobnie jak w naszym rzeczywistym świecie. Trwa i będzie jeszcze trwać jakiś
czas. Ma to jednak, tak jak wszystko inne również pozytywną stronę.
Osiemnastowieczny filozof Joubert ujął
sprawę następująco: - Lepiej omawiać kwestię, nie znajdując jej
rozwiązania, niż rozwiązać ją bez omawiania.
Opisanie tego narracją wyjętą wprost z Oto Szadoków to mistrzostwo.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem kilka razy - wyobrażając sobie czytanie głosem Piotra Fronczewskiego, który dubbingował polską wersję Szadoków w latach 80 - i nie mogę przestać się śmiać.
Panie Zbigniewie - chapeau bas.