Zapamiętałem z dzieciństwa kilka dziwnych opowiadań mojej babci Szeptuchy. Oto jedno z nich.
Siedziałem w chałupie babci przy kuchennym piecu,
pod żelaznym blatem szumiał ogień z zebranych przeze mnie sosnowych szyszek. Na
blacie piekły się podpłomyki, które uwielbiałem, a babcia snuła opowieść.
Otóż jako młoda dziewczyna zdobyła już rozgłos w okolicy z powodu swych umiejętności zielarsko – szamańskich. Kiedyś przyjechał po babcię gospodarz z dalekiej wioski, potrzebna była pomoc choremu. Jechali furmanką ciągniętą przez konia. Jechali wolno, bo było to tuż po wielkiej burzy z piorunami, która nawiedziła okolicę. Jechali wolno, forsując liczne rozlewiska. W pewnym miejscu droga zakręcała pod górę i prowadziła koło kapliczki obok ogromnego dębu, w którego wierzchołek świeżo uderzył piorun, o czym świadczył widoczny z daleka konar, leżący w poprzek drogi. Woźnica sposobił się do ominięcia przeszkody, kiedy nagle, już całkiem blisko drzewa koń stanął jak wryty i nie chciał dalej iść.
Zaparł się, albo tylko przestraszył. Babcia i woźnica za mgnienie dołączyli do konia, bo zobaczyli, że pod dębem Coś jest. Może nie tyle Coś, ile Ktoś. Oparty o pień stoi jakiś człowiek, a był on cały czarny jak węgiel. Całkiem czarna postać. Głowa, ubranie, ręce – wszystko czarne. Wyglądał jak smolarz-wypalacz, który w mielerzu wypalał węgiel drzewny. Zaprzęg stał chwilę, gdy naraz koń zaniepokojony głośno zarżał – i niesamowite, co się stało: - czarna postać momentalnie rozsypała się w proch! Był człowiek – nie ma człowieka! Została w tym miejscu tylko kupka popiołu! Babcia i woźnica przecierali oczy ze zdumienia, a na plecach mieli ciarki. Spalony człowiek stał pod drzewem!
A to ci dopiero historia. Czy to możliwe? Dziecko
łatwo wierzy w bajkowe opowieści, ale ta wydawała się tak nieprawdopodobna, że
utonęła w mrokach pamięci, pomimo tego, że mną wstrząsnęła.
Minęło siedemdziesiąt lat i wpadła mi w rękę
książka „Syberyjskie diamenty”, a w
niej czytam o geologu, który jedzie
konno przez tajgę, dopiero co strawioną gwałtownym pożarem. Wokół czarne
pogorzelisko i wszechogarniający zapach spalenizny, miejscami jeszcze się
dymiło.
„W pewnym miejscu uderzył mnie niezwykły widok.
Droga szła po pagórku, na którym spostrzegłem zagajnik złożony z czarnych,
opalonych świerków. Nagle mój koń zarżał i czarny zagajnik zniknął jak kamfora!
Drzewa rozsypały się w proch! Gdy później opowiadałem o tym zjawisku,
wyjaśniono mi, że potworny wał ognia nadleciał nad zagajnik nagle i spopielił
drzewa w ciągu sekundy – dwóch. Zmiana temperatury była tak wielka i nastąpiła
w tak krótkim czasie, że świerki nie zdążyły się rozsypać i zastygły do
pierwszego głośnego dźwięku. Takie zdarzenie przytrafiło się Jakutom po wielokroć".
Wracam
do babcinej opowieści: - wydawała się bajką, a nabrała prawdopodobieństwa - to
mógł być człowiek spalony przez uderzenie pioruna. Schronił się pod drzewem w
czasie burzy. Jak się potem okazało, w jednej z pobliskich wiosek zaginął tej
burzowej nocy gospodarz i nigdy nie znaleziono ciała.
Może coś na temat 23 marca i Plutona w Wodniku ?
OdpowiedzUsuńNo wlasnie. Tym bardziej, ze mielismy spotkanie na herbatke pomiedzy dwoma panami w tym jeden z chin a drugi z rosji. Spotkanie jednak osobliwie dlugo trwalo bo az 3 dni. Dodatkowo ostatnie spotkanie na olimpiadzie nie skonczylo sie dla Ukrainy milo i mamy jeszcze wstepny koniec manewrow na Bialorusi a dzisiaj niespodzianka z deutsche bank.
OdpowiedzUsuń