Jak Czytelnicy bloga zapewne pamiętają, Janus
to rzymskie bóstwo o dwóch twarzach, spoglądające równocześnie w przeszłość i
przyszłość.
W tym momencie pojawia się nazwisko Nostradamusa, który w swoich proroctwach
opierał się na cykliczności – powtarzalności dziejów, sprawdzając dla konkretnego historycznego wydarzenia wielkiej wagi, jego ówczesną
pozycję zodiakalną planet i ustalając, kiedy przynamniej niektóre z ciał
niebieskich znajdą się w tej samej koniunkcji w przyszłości. Z tym ustalaniem
nie miał najmniejszej trudności, ponieważ zestawy tablic astrologicznych do
sporządzania wymienionych obliczeń były powszechnie dostępne od lat 40. XVI
wieku.
Mało tego: - dla ułatwienia obliczeń można się
było posłużyć specjalnym kartonowym liczydłem opracowanym przez Petera Bienewitza, nadwornego matematyka
cesarza Karola V, szerzej znanego pod
przydomkiem Apianus. Rzecz opisana
została w opasłym dziele Apianusa
zatytułowanym Astronomia Cesarska.
Większość ówczesnych dzieł astrologicznych za
podstawę przyjmowała cykliczność dziejów ludzkości – cykliczności przeznaczenia,
co w efekcie dotrwało do naszych czasów w porzekadle o Losie Zapisanym w Gwiazdach.
Wspomniane publikacje podawały atoli różne długości Cykli Przeznaczenia. Niektóre opierały się na cyklu 28 lat. Od razu, jako że większość Czytelników jest wzrokowcami, podam prosty przykład takiego cyklu, w tym przypadku wynoszącego 28 x 100 dni, widocznego na wykresie polskiej giełdy - Wigu 20.
23 czerwca 1992 roku wykres zanotował minimum, 29 października 2007 roku maximum. Odległość od minimum do maximum 5606 dni, została (przez Los?) podzielona idealnie szczytem z roku 2000.
Jeszcze inne opracowania opierały się na cyklach znacznie dłuższych, na przykład 354 lata, a w przypadku Nostradamusa było to 392 lata, który to okres on sam nazywał "miarą kościelną".
Kogo to interesuje, może sobie pokręcić Symulatorem Ruchu Planet Układu Słonecznego, a do Nostradamusa
jeszcze nieraz wrócę, chociażby z powodu jego centurii opisujących aktualną wojnę 2022 – 2026. Dziś natomiast
przypomnę pewną opowieść związaną z cyklicznością zdarzeń. Nie napisał jej mistrz tao, chociaż tak to wygląda. To niemiecka
przypowieść.
Pewna kura siedziała w kurniku, nieruchoma jak
Budda. Nie miała żadnych zmartwień. Nagle pojawił się człowiek. Kura wystraszyła
się i uciekła. Kiedy wróciła, człowieka już nie było, ale przed kurnikiem
leżało trochę ziarna. Kura zaczęła dumać, myśleć, bo była to kura filozoficzna.
W jej umyśle pojawiła się ciekawość. Skąd się wzięło to ziarno?
Kolejnego dnia człowiek przyszedł ponownie. Kura
znów profilaktycznie uciekła, aby jednak zaraz wrócić. Ciekawość się wzmogła. Człowieka
nie było – ziarno było. Musiał więc być jakiś związek pomiędzy człowiekiem a
ziarnem. Było jednak zbyt wcześnie, aby taki naukowy myśliciel wyciągnął
konkretny wniosek.
- Kura po pierwsze primo miała wielką frajdę z
powolnego badania sprawy.
- Po drugie primo nie chciała zbyt szybko stworzyć
być może błędnej teorii.
Kura czekała – ona naprawdę była naukowcem. Zdarzenie
powtarzało się codziennie. Z czasem w umyśle kury pojawiła się wiadoma teoria o
związku człowiek – ziarno. Kura była już absolutnie pewna, że jest związek
przyczynowo – skutkowy. Człowiek był przyczyną, ziarno było skutkiem.
Wydarzyło się to aż 99 razy, a ona już dość
czekała, eksperymentowała myślowo, obserwowała. Teraz mogła spokojnie powiedzieć, że dzieje się tak zawsze i bez wyjątku. To musiała być nawet reguła
uniwersalna!
Kura była bardzo zadowolona z siebie i tym
razem z niecierpliwością oczekiwała na człowieka. Gdy ten przyszedł po raz
setny, podbiegła do niego, by podziękować mu za jego dobroć. Ale on ukręcił jej
głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz