Instynktownie obejrzałem się - widać było tylko biel drogi wśród ściany lasu, nie szedł za mną żaden zwierz, ale za to nadciągała mgła, zbliżając się tumanem z góry.
Płatki
śniegu wirują, wiatr w porywach huczy w koronach drzew. Przyspieszam kroku –
jest z góry, a więc idzie się łatwiej.
Ku
pokrzepieniu ducha opowiadam sobie bez słów – czyli małomównie, pouczającą
historię na temat małomówności Indian
z północy Kanady.
Rzecz
działa się ponad sto lat temu na brzegach Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego.
Koczujące na tych terenach plemiona Indian żyły w zgodzie z białymi, bo to
biali kupowali od Indian skóry
zwierzęce po zimie, dostarczając w zamian rzeczy potrzebne miejscowym.
Jeden z agentów Kompanii Hudson
cieszył się wśród tubylców szczególnym poważaniem.
Kiedyś
między dwoma plemionami wynikł spór, a ponieważ Indianie chcieli pokojowo załatwić sprawę, zwrócili się do
wspomnianego agenta, aby zwołał zebranie wojowników i pomógł rozwiązać spór.
Ustalono
godzinę, dzień i miejsce spotkania.
W
tym oznaczonym dniu, o ósmej rano, agent przybył konno pod samotną pinię
rosnącą wśród stepu.
Nie zastał nikogo.
Ponieważ
znana mu była niepunktualność Indian
(Indianie mają czas) – nie miał
wyboru i czekał.
Minęła
jedna godzina, potem druga. Agent wykoncypował, że pewnie wszystko pomylił: - i
godzinę pomylił i dzień, tylko miejsca był pewien. Już chciał się zabierać stamtąd,
kiedy z radością zarejestrował tętent koni i za chwilę ujrzał galopującą grupę
wojowników.
Indianie zajechali, zeskoczyli z koni,
powitali „bladą twarz” uniesionymi dłońmi i w milczeniu zasiedli półokręgiem
wokół samotnej pinii rosnącej wśród stepu.
Niedługo później nadjechała druga grupa
wojowników i również rozsiadła się wokół pinii, tworząc zamknięty krąg.
Usiedli,
siedzą, zapalili fajki, palą i milczą.
Agent
był pewien, że któryś z przybyłych zagai zebranie. A tu nic. Cisza. Nikt nie
zabiera głosu. Minęła kolejna godzina.
Tego
było już za wiele. Agent wstał i przemówił:
„Moi czerwoni bracia wezwali mnie tutaj, abym rozpatrzył ich spór. Lecz
próżno czekam na głos mych braci. Jak długo jeszcze mamy trwać w milczeniu?”
Po tym pytaniu wstał jeden z wodzów i powiedział: - „Jesteśmy wdzięczni naszemu białemu bratu, że zechciał przybyć na zebranie. Dzięki jego obecności zdołaliśmy przemyśleć całą sprawę i znaleźliśmy jej sprawiedliwe rozwiązanie. Dziękujemy”.
Gdy tylko to zwięzłe oświadczenie wodza wybrzmiało, obie grupy bez zbędnej zwłoki wskoczyły na mustangi i tylko gasnący w dali tętent kopyt świadczył o tym, że było jakieś zebranie.
Po powrocie do Fort Norman, agent
napisał obszerny raport i wysłał go do Biura do Spraw Indian.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz