poniedziałek, 4 listopada 2019

Wszyscy jesteśmy równi


Interesuję się wieloma sprawami, między innymi od początku ery kosmicznej ciekawił mnie temat defekacji w kosmosie.
Jak oni to robią?
Początkowo loty orbitalne trwały krótko – walą więc w kosmiczną pieluchę – konstatowałem.
Lecz stopniowo loty trwały coraz dłużej i problem wypróżniania się w stanie nieważkości stawał się zagadnieniem kluczowym.

Te myśli powróciły do mnie po wielu latach, w Bieszczadach, gdzie zanurzyłem się w oceanie wolności.



Otulony swobodną wędrówką i samotnością, obserwowałem swoje reakcje na to co wokół. Obserwowałem nie tylko myśli, lecz także ciało.
- Na przykład: - coś zaswędziało – obowiązkowo trzeba zbadać czy to nie kleszcz jest przyczyną drapania. 
- Jeśli biwakuję kilka dni w jednym miejscu – załatwiam sprawy fizjologiczne na uboczu, żeby potem, przypadkiem nie wejść we własne gówno.
        
I tu pada to magiczne słowo, które cywilizowany świat, w swej hipokryzji, tudzież pruderii omija kiedy tylko może.
A ja tak lubię pisać, więc kiedyś zdrążę to zagadnienie i je opiszę – ponieważ rozwój duchowy polega także na przełamywaniu wewnętrznych i zewnętrznych barier - pomyślałem. 

I zaprawdę powiadam wam: - oto zadziałało sławne wu-wei podsuwając mi gotowy materiał - książkę Floriana Wernera pod tytułem Historia gówna.

Defekacja jest czynnością głęboko demokratyczną.
Wydalamy wszyscy, niezależnie od statusu społecznego, płci, narodowości, czy przynależności religijnej.
Wydalamy dzień w dzień, rok po roku – a jeśli w którymś momencie przestajemy, oznacza to, że jesteśmy martwi.
    Jest rzeczą znamienną, że początek zainteresowania literatury miejskimi fekaliami, na przykład u Wiktora Hugo, zbiega się w czasie z umacnianiem idei demokratycznych.
    W Nędznikach mamy opisaną postać Jeana Valjeana, pracownika kanałów paryskich, który po wielu latach pracy doszedł do wniosku, że wobec Boga i gówna wszyscy jesteśmy równi.

Egalitarny aspekt wydalania ujęła precyzyjnie arystokratka Elżbieta Charlotta, księżniczka Palatynatu Reńskiego, księżna orleańska, szwagierka Ludwika XIV: „ Ach, to przeklęte gówno (list z 9 października 1694 roku do ciotki – Zofii Doroty, księżnej Hanoweru). Uznaję, że czynią to tragarze, gwardziści, ci, którzy noszą lektyki, i cały lud.
A cesarze? Oni po prostu srają, królowie srają, królowe srają, papież sra, kardynałowie srają, książęta srają, arcybiskupi i biskupi srają, a także proboszczowie i wikariusze. Przyznasz pani, że świat jest pełen obrzydliwych ludzi!”
    Ten raport z serca francuskiego dworu czyta się jak fekalny taniec śmierci, bo podobną hierarchię mamy w średniowiecznych przedstawieniach dance macabre.
List księżniczki jest jakby melancholijną skargą na to, że wszyscy ludzie są poddani temu samemu bezlitosnemu dyktatowi ciała.
Wszyscy muszą srać, co oznacza także, że wszyscy muszą umrzeć.
       Oburzona księżniczka pisze dalej: - „Człowiek sądzi, że całuje małe, słodkie usteczka, białe ząbki, a tymczasem całuje gówniany młyn: - wszystkie smakołyki, biskwity, pasztety, torty, masy, szynki, kuropatwy i bażanty, istnieją tylko po to, by zostać zmielonymi na gówno”.
     Hmmm...... To prawda. Jeśli spojrzymy na pożywienie przez barokowe okulary i uznamy wszystkie pokarmy powiązane w trawieniu ze śmiercią, a ludzkie usta za „gówniany młyn”, dojdziemy do ekscytującego wniosku, że całość tego, co bierzemy do ust, wcześniej czy później zamieni się w gówno, a my właściwie jesteśmy gównożercami.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz