Pierwsze letnisko u cioci Lusi, które dobrze pamiętam. Letnisko, bo nie chodziłem jeszcze do szkoły. Rok może 1952. Mój świat miał wtedy granice wyznaczone kręgiem jednego kilometra. Na zachodzie to były ostatnie domy przy łąkach w kierunku Chotomowa. Tam stał pół roku front i tam chodzili moi starsi koledzy. Ziemia Niczyja. Ja chodziłem tylko do domu, w którym mieszkał ktoś, kto wrócił z wojny. Ten ktoś zakopał przy swojej furtce karabin maszynowy – talerzowiec. Z ziemi wystawał kawałek lufy z takim małym lejkiem na końcu. Do tego końca był przymocowany drut, który naciągał słupek furtki. Takie pokojowe praktyczne zastosowanie niepotrzebnego już narzędzia zabijania. Pamiętam, gdy w grupie małych chłopców padał pomysł: - „idziemy do talerzowca”?. I szliśmy na ten koniec naszego zachodniego świata u cioci Lusi. Na miejscu był rytuał: - w nabożnym skupieniu każdy dotykał tego lejka na końcu lufy.........I wymieniano głębokie uwagi w rodzaju: „Podobno ten ktoś od karabinu zabił nim Niemca”! Robiło się okropnie ze strachu i wracaliśmy. Do czołgu stojącego na Ziemi Niczyjej wtedy jeszcze nie chodziłem, ale z wypiekami na twarzy słuchałem opowieści o tym co na niej jest – o okopach, ziemiankach, zasiekach, polach minowych i bunkrach w Chotomowie. Na północy był las, a za nim rzeka. W kierunku południowym była stacja kolejowa Legionowo – Przystanek. Na wschodzie cmentarz na piaszczystej górce i przy nim pole minowe. Ogrodzone, z tablicami – Uwaga Miny. Gdy na minę weszła kolejna krowa, pojawili się saperzy. Mieliśmy atrakcję, wychodziłem z kolegami bliżej wieczora na górkę za ogrodem coci Lusi, skąd było widać cmentarz. Najpierw wyła syrena, a potem następował wybuch. Syrena była po to, żeby we wsi pootwierać okna, aby szyby nie wypadły. Potem saperzy wysadzali rozbrojone miny. Las odpowiadał wielokrotnie echem. Wieczorami słychać było muzykę i śpiewy. Zacząłem chodzić po pewnym czasie, z innymi dziećmi do saperów. Dowodził nimi, czy też ich uczył, starszy Rosjanin – w stopniu sierżanta – Starszina po rosyjsku. Żołnierze mówili na niego dziadek. Pewnie był bardzo stary, mógł mieć nawet i 40 lat. Wszyscy go lubili. Miał wielkie czarne wąsy, takie „a la Stalin”, pięknie grał na harmonii i śpiewał przy tym. A któryś z polskich żołnierzy grał na harmonijce ustnej. Teraz wydaje mi się, że Starszina mógł być Gruzinem. Żołnierze go lubili, bo traktował ich po ojcowsku i umiał opowiadać o swoich przejściach wojennych. Dzieci lubił pasjami. Gdy opowiadał, trzymał zwykle dwoje dzieci na kolanach, każde na jednym. Nosił wiele medali. Siedząc u niego na kolanach można było każdy z nich wziąć do ręki. Pachniał machorką. Dawał nam cukierki. Rosyjskie. Były podobne do krówek, słodkie, w takim grubym papierku, na nim rosyjskie litery. Te papierki miały dla nas ogromną wartość, mierzyliśmy ich ilością, kogo z nas Starszina wyróżnia. Zapadał zmierzch, płonęło ognisko i Starszina sięgał po harmonię. Płynęły z piaszczystej górki tęskne melodie po polach. Ten dźwięk harmonii został w moim sercu jako wspomnienie z dzieciństwa. Gdy usłyszę harmonię, czas się nie tylko zatrzymuje, ale cofa się i natychmiast siedzę na kolanach Starsziny i czuję zapachy dzieciństwa: zapach palonego prochu, inny po wybuchu trotylu, machorki, nagrzanych słońcem jałowców i siana....... Zwykle z tych błogości wyrywało mnie dotknięcie cioci Lusi, która przychodziła po mnie. Czasami wracałem sam, bo inne dzieci szły już do domów. W każdym razie Starszina miał umiejętność zatrzymywania czasu. Przy nim zapominało się o całym świecie, a może właśnie cały świat przybywał, żeby go słuchać. Kiedyś wydarzyło się nieszczęście. Jeden z saperów zginął rozerwany przez minę. Cóż, saper myli się tylko raz. Ale Starszina się przejął. Traktował żołnierzy jak synów. Ja tego nie widziałem, chłopcy opowiadali. Ubrał się w galowy mundur, założył medale, kazał się żołnierzom odsunąć, wziął młot............Bo te miny to były niemieckie szklane fugasy, tak je nazywano. Gdy nastąpiło się na taką, ona wylatywała do góry na dwa – trzy metry wydając przy tym takie mocne fuknięcie, jak dziś przy odpalaniu ogni sztucznych i rozrywała się w powietrzu siejąc odłamkami. Coś podobnego do szrapnela. Natomiast wokół miejsca, w którym siedział fugas, było martwe pole o powierzchni kilkunastu metrów. Bez odłamków. Starszina walił jedną po drugiej. Po uderzeniu padał natychmiast na ziemię, otwierał usta, żeby nie popękały bębenki. Już tylko kilka min zostało. Słyszałem całą serię wybuchów, szyby drżały...............Uderzył w kolejną, upadł, a mina nie wyleciała do góry, tylko w bok, albo wybuchła za wcześnie, w każdym razie przybiegł kolega i krzyknął: - „Starszina zabity”! To grom z jasnego nieba! Na górkę zbiegło się wielu ludzi, przeciskałem się do przodu.......... Starszina leżał we krwi, do piersi przyciskał harmonię, poprosił o nią konając. Wszyscy płakali. Chyba ja najbardziej. Za kilka dni był pogrzeb na tej górce. Przyjechało wielu Rosjan. Otwarta mogiła jeszcze......Było tak cicho...........I naraz odezwała się harmonia Starsziny. Zaśpiewała mu nad grobem tą jego ulubioną melodią. Zawtórowały jej organki. Wzruszające to było do imentu. Ostatnie Pożegnanie. Rozległ się ogólny szloch. Żal rozrywał od środka. Bolało mnie serce, już nie płakałem całym sobą, tylko ryczałem - prawdziwie, mocno, i głośno: buuuuuuuuuu!
Jaki z tego wniosek? Stawiaj SL, bo ci jaja urwie. Najwidoczniej Starszina nie miał SL. A rynek zawsze może pójść w najbardziej nielogiczną stronę, choćby wcześniej 1000x szedł w jedną.
OdpowiedzUsuńTyle giełdowych mądrości można przenieść do życia codziennego, gdyby tylko ludzie lepiej znali się na rynkach finansowych...