Przyszło gorące lato. U cioci Lusi dawno skończyły się czereśnie. Za gorąco było także na zbieranie amunicji. Wyschła woda w rowie przeciwczołgowym pod lasem.......Powietrze drżało od spiekoty, blisko południa nawet świerszcze milkły. Wiejscy chłopcy, z którymi się bawiłem, chodzili pływać do niewielkiego torfowego oczka na łąkach, ze dwa kilometry od naszych domów. Woda była bardzo ciepła. Szybko nam się znudziło zwykłe skakanie do wody i pływanie. Zaczeliśmy się rozglądać za jakąś atrakcją dodatkową. Po drodze do oczka mijaliśmy drewniany słup telegraficzny, który leżał przy drodze.....Któregoś dnia zaciągneliśmy go do wody. Oj, była zabawa! Siadaliśmy na nim wszyscy w wodzie okrakiem i udawaliśmy okręt, wiosłując dłońmi, dopóki nie pospadaliśmy. Uciechy było co niemiara, tylko wynikł jeden problem. Słup miał na sobie zadry. Po kilku dniach odechciało się tej zabawy, bo każdy z nas był kilkakrotnie ranny w czułym miejscu. Trzeba było wymyśleć coś innego. Jeden z chłopców podwędził ojcu detkę do traktora. Wielkie gładkie gumowe koło. Prowadziliśmy przez kilka godzin walki z tymi, którzy byli na dętce, spychając ich, potem oni nas spychali. Po kąpieli okazało się, że u wszystkich na plecach jest wiele krwawych głebokich rys. Dętka miała bowiem kilkunastocentymetrową metalową rurkę z wentylem do pompowania. I ta rurka tak nas porysowała. Już do końca wakacji kąpaliśmy się w zwykły sposób, bez słupa i bez dętki od traktora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz