Twardy orzech do zgryzienia, albo ciąg dalszy paradoksu babci.
Pewnemu biednemu wynalazcy wreszcie się powiodło:
- po wielu latach nieudanych prób skonstruował wehikuł czasu. A pora już była
po temu najwyższa, ponieważ bank, od którego pożyczył pieniądze, stracił
cierpliwość i zażądał natychmiastowej spłaty długu.
Nasz
bohater postanawia dopomóc szczęściu: - wsiada do wehikułu i niezwłocznie
przenosi się o tydzień w przyszłość. Tam sprawdza jakie liczby padły w
totolotku. Zapisuje wylosowane numery, sprawdza listę wygrywających na której
nie ma jego nazwiska, wraca, wypełnia kupon i jak się można było spodziewać,
przy najbliższym losowaniu wygrywa główną nagrodę.
Spłaca kredyt. Spada mu ciężki kamień z serca tak
nagle, że ledwo zdążył cofnąć stopę. Ufff!
Ta
wygrana nie jest dla niego zaskoczeniem, atoli jedna rzecz zaczyna go gnębić –
nie potrafi zrozumieć dlaczego obok wygranej z ubiegłego tygodnia nie było jego
nazwiska.
I w tym miejscu pojawia się nasz sławny paradoks babci, wyjaśniany przez fizyków kwantowych za pomocą teorii
wielu światów, czy też światów równoległych.
Klasycznym przykładem ilustrującym tę teorię jest
tak zwany kot Schrödingera
ze słynnego eksperymentu myślowego wiedeńskiego fizyka, laureata Nagrody Nobla, Erwina Schrödingera (1887-1961).
Zadajemy
pytanie - Czy zdarzało się, że człowiek został w jakiś niewyjaśniony sposób
przeniesiony w inny okres czasowy, czy też w świat równoległy, po czym wrócił?
Zdarzało się i to wielokrotnie! Opisywałem między
innymi relacje z Dziur w Czasie.
Jaki wpływ na ludzką psychikę miały takie
zdarzenia?
Ogromny. Ludzie po takim zdarzeniu znajdowali się w szoku, byli psychicznie
rozdarci, zmieszani i wstrząśnięci! Najczęściej potrzebowali pomocy psychiatry,
żeby dojść ze sobą do ładu, a ich relacje uznawane były co najmniej za niewiarygodne.
Często nigdy już nie dochodzili ze sobą do ładu.
Zostawali uznawani za wariatów, albo wręcz sami się za
takich uznawali. Człowiek bowiem jest z natury logiczny i jeśli czegoś w
znany sobie sposób (posługując się zawężonym aparatem poznawczym indoktrynacji społecznej) nie potrafi
wyjaśnić – wypiera sprawę ze świadomości, albo poddaje się mniemaniu ogółu, uznając: „normalny to ja nie jestem”.
Oto przypadek z 1969 roku, opisany w magazynie „Strange Magazine 2”:
Był piękny wczesnojesienny dzień, niebo
bezchmurne, dość ciepłe powietrze, dlatego szyby samochodu były opuszczone.
Na autostradzie
nie było prawie ruchu. Po jakimś czasie zaczęli się zbliżać do wolno jadącego
przed nimi starego samochodu ocenionego ogólnie mianem Oldtimer.
Kiedy zbliżyli się do tego reliktu przeszłości,
skupili na nim uwagę całkowicie, ponieważ wyglądał, jakby dopiero co wyjechał z
wystawy starych samochodów.
Z tyłu miał jaskrawopomarańczową tablicę
rejestracyjną z wyraźnie wypisanym rokiem 1940. Było to nie tylko dziwne, ale i
przypuszczalnie zabronione, chyba że samochód miał specjalne zezwolenie, na
przykład z uwagi na uczestnictwo w rajdzie starych maszyn.
L.C. i jego towarzysz nie mogli się powstrzymać od głośnych komentarzy, ponieważ akurat zwolnili jadąc równolegle z „zabytkiem” i zdumieni podziwiali jego stan jak „spod igły”. Czerwony lakier błyszczał nowością, jakby został położony wczoraj, olśniewała biel na bokach opon klasy Lux, a chromowane chrapy, szprychy, zderzaki, chłodnica, oraz inne metalowe części odbijały refleksy słońca.
- Toż to istne cudeńko ! - zachwycił się L.C, gdy jego kolega wolniutko wyprzedzał opisywane cacko.
Podczas powolnego wyprzedzania, L.C. siedzący
obok kierowcy zobaczył, że za kierownicą siedzi młoda kobieta ubrana w stylu
lat 40. W roku 1969 kobieta w kapeluszu z długim kolorowym piórem i futrze –
odstawała delikatnie mówiąc – od obowiązującej mody. Na siedzeniu obok kobiety
stało (!) dziecko – mała dziewczynka, ubrana w płaszcz z kapturem. Okna tego
samochodu były zamknięte, co także zdziwiło L.C. ponieważ było to
nieprzystające do pogody.
Gdy zrównali się z wyprzedzanym pojazdem, który został przez L.C rozpoznany jako Diesenberg 1935, ten przeraził się na widok wyrazu twarzy kobiety siedzącej za kierownicą. Była ona w wyraźnej panice. Przerażona i bliska płaczu wpatrywała się z napięciem w drogę przed sobą, oglądała się także do tyłu, tak jakby coś zgubiła, albo wyglądała ratunku.
L.C. krzyknął do kobiety, czy potrzebuje pomocy. Przytaknęła skinieniem głowy, spoglądając ze zdziwieniem w dół na ich samochód (stare samochody miały o wiele wyższe podwozia)
L.C. pokazał jej na migi, aby zjechała na pobocze
i zatrzymała się. Musiał kilkakrotnie powtórzyć prośbę gestami i bezgłośnym
poruszaniem warg, gdyż kobieta nie opuściła szyby w swoim samochodzie przez co
miała wyraźne trudności ze zrozumieniem.
Kiedy wreszcie zobaczyli, że kobieta zjeżdża wolno na pobocze, wyprzedzili ją, również zjechali na pobocze i zatrzymali się. Kiedy wysiedli z samochodu i spojrzeli za siebie, ze zdumieniem stwierdzili, że Diesenberga nie ma!
Zniknął! - Zupełnie jakby rozpłynął się powietrzu!
Obaj biznesmeni stali z opadniętymi szczękami nie pojmując co
się stało.
W tym momencie zatrzymał się obok nich inny
samochód, a jego kierowca wypada i w podnieceniu powtarza pytanie: - Co to było!? Co to było? Co się stało z tym starym samochodem!?
Po chwili nieco ochłonął i opowiedział jak to
wyglądało z jego strony.
Oto jechał w pewnej odległości za nimi i naraz
zobaczył, jak się zrównują ze starym samochodem. Ponieważ oba pojazdy jechały w
żółwim tempie, musiał zwolnić. Oczekiwał, że współczesny samochód wyprzedzi
starego grata, a chwilowo współcześni pewnie rugają zawalidrogę.
Potem
oba pojazdy zaczęły zjeżdżać na pobocze, a on był coraz bliżej. Na moment auto na wysokim podwoziu zasłoniło mu współczesny samochód, po czym nagle zniknęło bez śladu!
Na poboczu zobaczył tylko jeden samochód.
Zdezorientowany podjechał zatrzymując swój pojazd i wysiadł, aby dowiedzieć się
co to było?!
Trzej mężczyźni przez godzinę kręcili się po
najbliższej okolicy, potem opowiadali sobie nawzajem o tym, co widzieli. Ten
drugi kierowca pochodził z innego stanu i upierał się żeby powiadomić policję.
L.C i jego kolega nie chcieli słyszeć o policji, nie chcieli dziennikarzy i rozgłosu
obawiając się utraty wiarygodności w oczach klientów. Wreszcie wymienili się
adresami i przez wiele lat pozostawali w kontakcie, tylko po to, aby utwierdzić
się w przekonaniu, że dziwne zdarzenie, którego byli świadkami, zdarzyło się
naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz