Futurologia, czyli przewidywanie przyszłości na podstawie naukowych prognoz, jest ryzykownym zajęciem. Niektórzy nie nazywają jej nawet nauką, ale czymś, co przypomina raczej wróżenie z fusów, ponieważ futurologia przez dziesięciolecia pracowała na tę nieprzychylną reputację całą masą nietrafionych przewidywań.
Atoli dziś już wiemy, że jest proste wyjaśnienie
przyczyny tych nietrafnych prognoz: - otóż umysł homo sapiensa myśli liniowo, podczas gdy wiedza rośnie wykładniczo.
Do tej pory futurolodzy
stosowali zasadę ekstrapolacji: - aby przewidzieć przyszłość, należy podwoić,
lub potroić aktualny poziom rozwoju technicznego i Święto Lasu!
Okazało się jednak, że w ten sposób wychodzimy na
manowce, bowiem nauka rozwija się w sposób nieprzewidywalny. Ilościowe
ulepszanie istniejących technologii napotyka dość szybko ścianę i w sposób
naturalny pączkuje wtedy nowa idea, wywracająca dotychczasowy porządek rzeczy.
Czynnikiem dominującym staje się jakościowy przełom i to w nieoczekiwanym miejscu.
John von Neumann
Jednym z najbardziej znanych przykładów błędnej
prognozy futurologicznej jest wpadka Johna
von Neumanna, nie byle kogo, bo twórcy współczesnego komputera
elektronicznego, a jednocześnie jednego z wybitnych matematyków XX wieku. Otóż
ten facet zaraz po roku 1945 ogłosił dwie prognozy:
Pierwsza brzmiała: - Komputery przyszłości staną się tak monstrualne i kosztowne, że tylko
najbogatsze państwa będą mogły sobie na nie pozwolić.
Druga: - Komputery
będą potrafiły dokładnie przewidzieć pogodę.
I co? Oto zostaliśmy dosłownie zalani niedrogimi,
miniaturowymi komputerami mieszczącymi się w dłoni, a układy komputerowe są tak
tanie i łatwo dostępne, że stały się integralną częścią wielu współczesnych
urządzeń. Mamy procesor tekstu, inteligentne odkurzacze, telewizory, a Sztuczna Inteligencja stała się wręcz
zagrożeniem.
Azaliż nawet najpotężniejszym komputerom nie udaje się przewidzieć pogody. Klasyczny ruch pojedynczych cząstek da się przewidzieć, jednak pogoda jest tak skomplikowana (niektórzy przyrównują ją nie bez powodu do żywej istoty), że nawet kichnięcie może spowodować rozchodzące się zakłócenia, które będą się wzmacniały na obszarze tysięcy kilometrów i w końcu wywołają huragan. (Efekt motyla).
Pomimo tych wszystkich istotnych problemów, spróbujmy określić kiedy jakaś hipotetyczna cywilizacja może osiągnąć zdolność władania dziesiątym wymiarem, czyli Supersiłą.
Otóż
astronom Mikołaj Kardaszew z byłego Związku Radzieckiego zaproponował kiedyś
niegłupią klasyfikację cywilizacji na trzy typy:
- Cywilizacja typu I włada zasobami energetycznymi
całej planety. Przebrnęła przez barierę
uranu unikając atomowej samozagłady.
Nauczyła się sterować pogodą, zapobiegać trzęsieniom Ziemi, drążyć głęboko
ziemską powłokę, zbierać plony z oceanów. Ukończyła badanie swojego systemu
planetarnego.
- Cywilizacja typu II kontroluje energię swojego słońca, co nie oznacza wykorzystania pasywnego, lecz eksploatację gwiazdy. Potrzeby energetyczne tej cywilizacji są tak wielkie, że bezpośrednio korzysta z energii swego słońca do zasilania urządzeń. Rozpoczyna kolonizację lokalnego systemu gwiezdnego.
- Cywilizacja typu III panuje nad całą galaktyką.
Energię czerpie z miliardów systemów gwiezdnych. Potrafi manipulować czasoprzestrzenią.
Podstawa powyższej klasyfikacji jest prosta. Każdy
poziom jest określony przez podstawowe źródło energii danej cywilizacji.
- Cywilizacja I wykorzystuje energię planety.
- Cywilizacja II czerpie energię z gwiazdy.
- Cywilizacja III czerpie energię z całej galaktyki.
Takie zaszufladkowanie ignoruje wszelkie przewidywania
co do szczegółów (z całą pewnością byłyby one błędne), skupia się jedynie na
aspekcie czysto fizycznym – produkcji energii.
Teraz spróbujmy sklasyfikować naszą cywilizację.
Nasza cywilizacja jest typu zerowego. Dopiero
zaczęła wykorzystywać zasoby planety, nie ma technologii ani środków, aby
zagadnienie kontrolować. Czerpie energię z paliw kopalnych ropa, węgiel,
wydobywanych w większości w Trzecim
Świecie siłą ludzkich mięśni. Nasze komputery nie potrafią przewidzieć
pogody, nie mówiąc już o jej kontrolowaniu. Z takiej perspektywy nasza
cywilizacja przypomina nowo narodzone niemowlę, a małpę z brzytwą biorąc pod uwagę barierę uranu.
Jak widać, zarysowany obraz wygląda dość niesympatycznie,
dlatego dla osłody spróbujmy wyszukać jakąś nutę optymizmu wywodzącą się ze
wspomnianej już parokrotnie prostej konstatacji: - Co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Otóż opisany sposób szufladkowania cywilizacji również
opiera się na założeniu rozwoju liniowego, a my już wiemy, że tkwimy i to po
uszy we wzroście wykładniczym. A ów przebiega znacznie szybciej, niż potrafimy to
sobie wyobrazić.
Oraz w tej cywilizacji typu zero, jest jeszcze tak wiele cudnych nie zniszczonych miejsc!
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz