wtorek, 17 września 2019

Bieszczadzkie burze

Ach te gwałtowne bieszczadzkie burze z piorunami, przeżywane w namiocie.... Albo gdzieś w drodze....


Wspominam tu swoją inicjację burzową przy dawnej strażnicy granicznej w Łupkowie, dziś własności Krystyny Rados.
Wtedy po raz pierwszy sfotografowałem chmury podobne do plastra miodu, które zapowiadają: - Och! Będzie się działo!



Potem doszło kilka podobnych nawałnic, bo na dzień dobry Bieszczady przywitały mnie w Łupkowie od razu nawałnicą, oraz kilkadziesiąt zwykłych letnich burz, które przetrwałem w czasie wielotygodniowych wędrówek tudzież biwakowań.

Tu nadchodząca nad Wolę Michową wieczorna burza i mój pierwszy piorun sfotografowany z okna Kołyby.



Mocno wryła mi się w pamięć trzydniówka na biwaku pod Chryszczatą. Kiedy deszcz ustał, woda w potokach płynęła z hukiem i przesuwała łupki o wadze kilkudziesięciu kilogramów.



A przecież dwa potoki, które spływają z obu stron góry 686 i wpadają do potoku rabiańskiego, mają do swych źródeł może jeden kilometr i normalnie jest w nich wody po kostki.
       Trzydniówka – trzy dni deszczu non stop, trzy dni siedzenia w namiocie. Kiedy po tak wielu godzinach opadu wychodzi słońce, a ty wstępujesz boso na kipiącą wilgocią, świeżo umytą zieloność, wtedy raduje się każda komórka twego ciała!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz