Żyj
totalnie!
O
tym wspominał Osho.
I
mnie się wydaje, że tak właśnie żyję.
W
„Tu i Teraz” są tylko ogólne ramy: - zimne miesiące to
pisanie, cieplejsze – przestrzeń!
Nie
ma scenariusza, jest spontaniczność.
Pytanie:
„Czy nie boi się pan wilków i niedźwiedzi”, zaczęło
padać w Bieszczadach tak często, że stało się banalne.
Ludzie
pytają o to, czego się sami boją.
Wilki?
Były
tuż obok mnie w czasie letniego biwaku w 2013 roku. I wyły przy
pełni Księżyca. W każdym razie w lecie to było, a ludzie
opowiadają głupoty - „bez urazy” oczywiście.
Ci,
którzy nie spali w dziczy, mówią że wilki wyją tylko w zimie.
Gówno
prawda.
One
wyją kiedy chcą.
Mnie
to wycie spotkało pod Chryszczatą, co w swoim czasie
opisywałem.
O
wilkach będzie jeszcze wiele postów, a teraz wracamy do spotkania z
niedźwiedziem.
Będąc
w Bieszczadach, rozmawiam z ludźmi tu i tam.
Jadę
na przykład na rowerze do Smolnika, starą drogą łemkowską,
biegnącą nad Osławą. Przodem idzie chłop. Coś niesie na
ramieniu. To coś to rura jest, a dokładnie tłumik.
Facet
mieszka przed Bogdanem (tym od nalewek – Smolnik 9) i mówi:
- „Panie, mieszkam tu od trzydziestu lat i niedźwiedzia nie
widziałem w życiu!
A
teraz niosę se rurę od traktora, którą zgubiłem, kiedy jechałem
tędy rano”.
Po
zakupieniu żywności w sklepie w Smolniku, wracam do Woli
Michowej. Jestem właśnie na górce widokowej przed domem, kiedy
zauważam, że na przeciwzbocze, ponad pensjonat Kira wspina
się jakieś zwierzę.
To
niedźwiedź!
Biegnie
pod górę ustawiając charakterystycznie nogi „na platfusa”.
Aparat
mam w chałupie, a telefon właśnie się ładuje z power banka. Więc
tylko patrzę. Ale kojarzę, że mam dane coś w przyspieszonym
tempie: dopiero zetknąłem się z Bieszczadami i już
niedźwiedź.
Lecz
to jest niezarejestrowane – ludzie w takim przypadku mają prawo
nie uwierzyć.
Więc
Los przybywa z odsieczą.
Jest
2016 rok, i upalny letni dzień. Do tego niedziela. Czarną koszulę
łemkowską po kilku latach używania, mam w głębokim poszanowaniu
– zakładam ją teraz tylko od święta.
Idziemy
we trzech drogą w bliskości rzeki.
Kilka
dni temu padał deszcz, leśna droga odcinkami tonie w klasycznym
bieszczadzkim błocie. Raz, drugi, i trzeci udaje mi się przejść
sprytnie, jednak za kolejnym razem wpadam jedną nogą w błoto.
A
przecież chodzi o to, żeby nie wpaść w błoto..... Jednak
uśmiechnąć się można!
Kolega
Krzysztof J., który się wygłupia (stoi za mną – widać tylko
kijki) za chwilę okaże się szczęśliwym fotografem. Trzeciego
kolegę zaczęła akurat boleć noga, jednak zdjęcie zrobił.
Ogólnie
w tym momencie było nam wszystkim dwom (bo trzeci miał stresa z
powodu nogi) dość wesoło.
W
każdym razie w błotnistych miejscach dalej patrzymy uważnie, gdzie
stąpać.
W
bieszczadzkim błocie widać co i rusz odciśnięte rozmaite ślady
zwierzęce. Przy jednym z takich podejrzanych śladów Krzysztof
wbija kijek – a ja krzyknąłem: - stój! Cofnij się!
I
Krzysztof wykonał.
Robię
zdjęcie onego śladu.
Deliberujemy: - to jest ślad bez pazurów – trzeba szukać
następnych już z pazurami, bo musiało być odbicie. Szukamy i klika metrów
dalej odnajdujemy takie ślady!
Chyba
to niedźwiedź przebiegał? Jest pewna różnica zdań. Ja tam nie
miałem wątpliwości.
W
każdym razie od tego momentu trzeci z naszej trójki wyraźnie
zostaje w tyle. Nie twierdzę, że się bał, może to przez ból,
jednak faktem jest, że on się ociągał, a my z Krzysztofem na
niego czekaliśmy, co widać na załączonym obrazku.
Ten
maleńki pikuś tam hen na końcu drogi, to ten obolały kolega.
W
ten oto sposób zbliżyliśmy się bardzo do rzeki San.
Kiedy
znaleźliśmy się tuż obok rzeki, a szliśmy w milczeniu, nagle
usłyszeliśmy głośny chlupot.
Jakby
drzewo zwaliło się do wody.
Gnani
ciekawością ostatnie kilkadziesiąt metrów podbiegliśmy i.......
zobaczyliśmy jak w kierunku drugiego brzegu płynie misio!
Lux zdjęcia wykonane przez Krzysztofa J.
Wydawało
się, że na tym koniec, bo już jedna fotografia niedźwiedzia to
nie lada gratka.
Jednak
Los chciał inaczej i kolega Krzysztof po chwili zaliczył całą
sesję zdjęciową z niedźwiedziem, co pokażę już innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz