wtorek, 29 listopada 2022

Szwejkowo




Znalazłem w archiwum niepublikowaną jeszcze wersję wpisu z 2013 roku, a jako że rzecz dotyczy Krystyny Rados, która już wędruje po Niebieskich Połoninach, z sentymentem patrzę na ten zatrzymany czas. Bieszczady, budynek byłej strażnicy pograniczników, Łupków. Łatałem osobiście dziury w spodniach, a z tych łat byłem niezmiernie dumny. Widać historyczny plecak, który wtedy miał 46 lat, a także mój pierwszy bieszczadzki namiot. 




Przyjechała grupa chłopców z ADHD. Byli pobudzeni, niesforni. Miałem komfort, namiot stał w oddalonej części obejścia. Krystyna prosiła, abym poprowadził dokazujących chłopców okrężną drogą do schroniska Koniec Świata. Okrężną drogą, żeby ich zmęczyć elegancko.



 Były także dwie opiekunki. Grube kobitki, a ja akurat zacząłem gustować w grubych kobitkach. Pewnie dlatego, bo byłem chudy. No i poszliśmy. Najpierw w drugą stronę do Osławic, gdzie stał tylko jeden dom moich znajomych od „Chleba domowego”. Można było tam w sezonie zjeść domowe lody. Wielka frajda dla chłopców na takim zadupiu pojeść prawdziwego loda. Potem był Nowy Łupków, zakosy po łąkach, żeremia bobrów i wreszcie skręcamy do schroniska Koniec Świata




Towarzystwo jeszcze rozbrykane na maksa, po drodze wskazuję miejsca, gdzie leżą skorupy po szrapnelach z pierwszej wojny. Wzbudzam w chłopcach podziw: - To pan wszystko wie?

No nie, tak nie jest. Ale co i raz coś tam opowiadam. Najciekawsza dla nich była historia wojenna, tym razem z drugiej wojny, o pobliskim tunelu kolejowym prowadzącym pod Przełęczą Łupkowską na Słowację. W schronisku Patryk, który wtedy tam gospodarzył, przejął pałeczkę opowiadacza i rozwinął taką magię, że towarzystwo wyciszył. Dosłownie. Dzieciaki przed chwilą darły gęby, a naraz zaczęły mówić szeptem. Powiewał wiaterek, dzwoniły dzwonki wietrzne feng-shui, Patryk na blacie pieca piekł podpłomyki. Chłopcy popróbowali.




Ty – mówi cichutko jeden do drugiego – to jest nawet lepsze od chipsów…..

Było miło, posiedzieliśmy godzinkę i poprowadziłem młodzież na ten niepowtarzalny stary łemkowski cmentarz. Po starym Łupkowie pozostał bowiem tylko budynek dworca kolejowego i cmentarz. 


Na cmentarzu wiatr poruszał ramionami zmurszałych drewnianych krzyży, wydawało się, że one są żywe, coś skrzypiało, szumiały liście nad głowami – były klimaty i ekipa poczuła się lekko nieswojo, ponieważ dla efektu opowiedziałem coś o duchach. 

Moc wrażeń, gorący dzień, odurzenie bieszczadzkim powietrzem, kilometry w nogach spowodowały, że już całkiem wyciszone, bo wymęczone dzieciaki dotarły do Szwejkowa akurat na obiado-kolację. Cel został osiągnięty, Krystyna miała kilka godzin spokoju, a ja się nagadałem za cały tydzień naprzód.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz