środa, 23 listopada 2022

Plecak który ma 55 lat

 



 Połowa października. Dziś przerwa w grzybobraniach. Przerwa na oporządzenie tego, co przyniosłem wczoraj. Pracuję z miłą intensywnością, ponieważ las mazowiecki do mnie woła: - Zapraszam! Obdarzę ciebie grzybami!                                                                  Nie odmawiaj kiedy darczyńca daje, nie wahaj się – bierz! 



Wczoraj brałem, przyniosłem normę, czyli tyle, ile się w plecaku mieści swobodnie, broń boże bez utrząchiwania. Od połowy tegorocznego grzybowego wysypu przestałem bowiem nosić torbę-kobiałkę. A plecak jak widać spłowiał od słońca, to weteran - ma 55 lat - trochę już niedomaga, azaliż wartość użytkową zachował.  

Życiorys ma następujący: - przez pierwsze trzy lata towarzyszył mi w kilkunastu niezapomnianych eskapadach – od razu polubiliśmy się, bo on jest akuratny, nie za duży i nie za mały. Po tych pierwszych latach, przez następne 40 lat był w stanie spoczynku na pawlaczu w mieszkaniu ciotki. Dlatego się uchował, bo w wielokrotnych przeprowadzkach mógł się zawieruszyć. Od 2010 roku znowu wiernie mi służy i to w każdych warunkach, także ekstremalnych. Największego uszczerbku doznał, kiedy nosiłem w nim łupki potrzebne do budowy schodów w Kołybie.

To wtedy popsuł się w nim suwak i to na amen. Azaliż nic to. Radzę sobie w sposób widoczny na zdjęciu - wózki z obu stron są podsunięte nie za wysoko i nie za nisko, tylko tyle, żeby grzyby nie wypadały w drodze powrotnej. 




W plecaku poczyniłem pewne unowocześnienia:

- Po pierwsze primo w Bieszczadach podziurawiłem jego spód, żeby niesione grzyby oddychały, tudzież aby jeszcze w lesie wysypywały się z nich zarodniki.

- Po drugie primo wszyłem koszyk na dno, by towar docierał do domu w lepszym stanie. I dociera, a dzięki temu obie ręce mam swobodne i w drodze do miejscówek mogę na przykład zajadać pestki, albo dwuręcznie odganiać mazowieckie komary.


Przedmioty sprawdzone w wędrówkach zaliczam do "dobrych znajomych". Szanuję je i uważam, że mają duszę, a gdy nadchodzi kres ich przydatności, aż ciężko mi się z nimi rozstać. 

Więc oporządziłem towarzystwo – które grzyby do suszenia, małe octowe zamarynowałem, zbyt miękkie i starsze obgotowałem z odrobiną soli i po ostudzeniu do zamrażarki. Będą obiady grzybowe w zimie.


 Jako że gotujemy z żoną na zmianę, dziś na mnie wypada podanie obiadu. Byłem już na bazarze, kupiłem co potrzeba, wróciłem – przygotowania poczynione, a tu okazuje się, że zapomniałem o marchwi. Więc wychodzę. Na przejściu dla pieszych jest akurat światło czerwone - robię zdjęcie temu oszukanemu budynkowi rzekomo najwyższemu w Europie


Czemu oszukanemu? Ano jego iglica ma 60 metrów i to razem z nią podają wysokość. Jeśli tak ma być, to przecież wystarczy na jakimś niskim byle czym postawić kilkusetmetrową iglicę i chlubić się wysokością całości. Dziwne, iż żaden oszukaniec jeszcze na to nie wpadł.

Po jedzeniu i oporządzeniu zbiorów, ogarnia mnie błogostan i mogę na przykład zająć pozycję horyzontalną. W głowie słyszę piosenkę T.Chyły o cysorzu: - Cysorz to ma klawe życie, oraz wyżywienie klawe.... Zamykam oczy i wydaje mi się, że dalej chodzę po lesie, a gdzie nie spojrzę widzę grzyby, dużo grzybów! Wystarczy się po nie schylić. Nie tylko mnie podoba się takie grzybowe życie (tu pozdrawiam wszystkich Grzybniętych), jak widać po minie znajomego Bieszczadzkiego Misia, którego raz i drugi zabrałem do lasu na fotograficzną sesję.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz