wtorek, 14 lutego 2017

Chmiel

Przed ubiegłorocznymi wakacjami, doprowadziłem swoją wędrowniczą bieszczadzką opowieść z 2015 roku do łąk ponad Chmielem.
    W relacjach z 2016 roku przyjąłem formułę opisów wyrywkowych, bo działo się, oj działo! Przybyło sporo nowego materiału.
Zbliżają się kolejne wakacje, wypada więc pociągnąć dalej wątek 2015 - Otryt, Chmiel, Zatwarnica, Smerek, Fereczata, Balnica, Wola Michowa. To była niezapomniana  eskapada!



Chmurzy się i robi parno. Zaczyna krążyć burza – nad okolicą słychać coraz wyraźniejsze pomruki.
Pomalutku, powolutku schodzę w dół lasem, mijam spore niecki błotno-wodne. Nawet pojazdy leśnych mają tu kłopoty.

A potem na przełaj przez łąki w nastroju kwiatowym. Krótki popas przy strumieniu i już sklep w Chmielu.



Bardzo tu ładnie. W sklepie zauważam rogaliki drożdżowe. Kupuję wszystkie! ( były trzy). Okazują się pyszne!






Zaczyna padać, zajadam niespiesznie, kiedy na horyzoncie pokazuje się facet w kapeluszu z piórem orła.

I tak poznałem Andrzeja - „Żmiję”. To artysta malarz, ciekawy, bardzo nieprzeciętny facet.
Gdy się dowiedział, że będę szedł przez Balnicę, prosi o przekazanie pozdrowień dla Wojtka Judy.
     Andrzej ma sukę od Luny Wojtkowej. W 2015 roku ta suka od Luny miała trzy lata. Bardzo ostra – do niedawna dusiła wszystko wokół, Andrzej płacił odszkodowania. Ostatnio nieco się jakby uspokoiła – mówi ostrożnie Andrzej.
     Rozmawiamy o fotopułapkach, które mój rozmówca zakłada. Pokazuje zdjęcia. Portretowe, ekstra!
Opowiada, jak wczoraj (2015 r.) mały niedźwiedź, którego porzuciła matka, pogonił pilarza. Gonił go, aż ten uciekł za samochód, a potem musiał się nawet schronić w samochodzie.
      Zaraz przypomniało mi się podobne zdarzenie opisywane przez Shauna Ellisa.

Jeszcze Andrzej "Żmija" użycza mi kapelusza i robi pstryk. To właśnie wtedy pomyślałem, że chciałbym mieć podobnie opiórowany kapelusz i po roku stało się.  
 Przestaje padać, zbieram się do Zatwarnicy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz