Przed ubiegłorocznymi
wakacjami, doprowadziłem swoją wędrowniczą bieszczadzką opowieść
z 2015 roku do łąk ponad Chmielem.
W relacjach z 2016 roku
przyjąłem formułę opisów wyrywkowych, bo działo się, oj działo! Przybyło
sporo nowego materiału.
Zbliżają się kolejne
wakacje, wypada więc pociągnąć dalej wątek 2015 - Otryt,
Chmiel, Zatwarnica, Smerek, Fereczata, Balnica, Wola Michowa. To była niezapomniana eskapada!
Chmurzy
się i robi parno. Zaczyna krążyć burza – nad okolicą słychać
coraz wyraźniejsze pomruki.
Pomalutku,
powolutku schodzę w dół lasem, mijam spore niecki błotno-wodne.
Nawet pojazdy leśnych mają tu kłopoty.
A
potem na przełaj przez łąki w nastroju kwiatowym. Krótki popas
przy strumieniu i już sklep w Chmielu.
Bardzo
tu ładnie. W sklepie zauważam rogaliki drożdżowe. Kupuję
wszystkie! ( były trzy). Okazują się pyszne!
Zaczyna
padać, zajadam niespiesznie, kiedy na horyzoncie pokazuje się facet
w kapeluszu z piórem orła.
I tak
poznałem Andrzeja - „Żmiję”. To artysta malarz, ciekawy,
bardzo nieprzeciętny facet.
Gdy
się dowiedział, że będę szedł przez Balnicę, prosi o
przekazanie pozdrowień dla Wojtka Judy.
Andrzej
ma sukę od Luny Wojtkowej. W 2015 roku ta suka od Luny
miała trzy lata. Bardzo ostra – do niedawna dusiła wszystko
wokół, Andrzej płacił odszkodowania. Ostatnio nieco się
jakby uspokoiła – mówi ostrożnie Andrzej.
Rozmawiamy
o fotopułapkach, które mój rozmówca zakłada. Pokazuje zdjęcia.
Portretowe, ekstra!
Opowiada,
jak wczoraj (2015 r.) mały niedźwiedź, którego porzuciła matka,
pogonił pilarza. Gonił go, aż ten uciekł za samochód, a potem
musiał się nawet schronić w samochodzie.
Zaraz
przypomniało mi się podobne zdarzenie opisywane przez Shauna
Ellisa.
Jeszcze Andrzej "Żmija" użycza mi kapelusza i robi pstryk. To właśnie wtedy pomyślałem,
że chciałbym mieć podobnie opiórowany kapelusz i po roku stało
się.
Przestaje
padać, zbieram się do Zatwarnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz