Samolot stoi jako żywo, naprzeciw intrygującej architektonicznie Golgoty – Martyrologium Narodu Polskiego. Jest to niewielkie zamczysko w stylu niskobudżetowego Disneylandu, tak akurat na polskie warunki, choć oczywiście potężna zawartość martyrologii rekompensuje intensywnie fenomenalną tandetę budowli. Samolot jest ostatnią, dwunastą stacją Męki Pańskiej – zachowuję śmiertelną powagę, żadnej ironii w tym nie ma.
Przez
poprzednie jedenaście stacji męczony jest Chrystus,
na koniec umęczona jest Polska, wiadomo – Polska
Chrystusem Narodów, potężny banał, można dodać ze smutkiem.
Wszyscy mniej więcej wiemy, jak wygląda ów biedny
tupolew, wszyscyśmy już go obejrzeli w swoim czasie w sieci. Jest z betonu,
skrzydła nie wiedzieć zupełnie czemu znajdują się tuż za kabiną pilotów, do
której wstawiono dwa fotele samochodowe, bodajże z wersji rajdowej fiata 126p,
że koła ma od poloneza, że generalnie rzecz biorąc, jest to uosobienie
polskości wybitne, albowiem wszelkie nasze uniesienia są po prawdzie z betonu i
odpadków surowcowych - zanim się zdążymy solidnie unieść, to już spadamy na
ziemię, żadnym betonowym uniesieniem niczego wielkiego się nie zwojuje, ale my
próbujemy od stuleci, jest to w jakiś sposób rozczulające, tak jak rozczulający
jest ten koślawy pomnik, monument ku chwale polskiego nieudacznictwa wszelkiego
rodzaju.
Miałem w
pewnym sensie szczęście, gdyż akurat odbywały się drobne prace konserwatorskie
przy samolocie, co właściwie zaskakujące, skoro byłem tam ledwo kilka dni po
odsłonięciu monumentu. Widać jednak coś szwankowało, skoro dwóch mężczyzn
prowadziło z niejakim znużeniem jakieś naprawy. Słynne zdjęcie pary
prezydenckiej wyjęte było chwilowo z drzwi samolotu gdzieś na bok, korzystając
zatem z nadarzającej się okazji, zajrzałem do środka.
W środku
było ciasno, wewnętrzna powłoka składała się z cegieł, walały się też kawałki
bodajże styropianu, tudzież wiaderka z gruzem chyba, generalnie środek na co
dzień niewidoczny dla zwiedzających sprawiał wrażenie kameralnego wysypiska
śmieci. W każdym razie jako żywo szkielet samolotu był ceglany, na nim dopiero
wylano beton, uczucie groteski wzrastało w zastraszającym tempie. Kiedy
wróciłem później, po zwiedzeniu Golgoty,
po obejrzeniu wszystkich kaplic poświęconych wszelakim polskim emanacjom
męczeństwa (ksiądz Popiełuszko, św.
Maksymilian Kolbe, Powstanie Warszawskie, Katyń, ale także a jakże – Marsz Brygady Świętokrzyskiej NSZ) –
pomnik był już po naprawie.
Para
prezydencka znów stała w drzwiach, z okien samolotu spoglądali na mnie: Anna Walentynowicz, prezydent na
uchodźstwie Kaczorowski, prezes IPN Kurtyka, filuternie uśmiechał się Gosiewski, groteska bynajmniej nie
słabła, zdaje się, że groteska jest immanentną częścią tego projektu.
Pokraczność owego monumentu i okoliczności, w
jakich się znajduje, obudziły we mnie zatem dwa nieco sprzeczne uczucia,
wzruszenie mianowicie i zażenowanie zarazem. Jest to słowiańszczyzna w
najczystszej postaci, żeby to przynajmniej była „niesamowita słowiańszczyzna”,
niestety, to jest zwykła tandetna słowiańszczyzna, prawdziwa polska pogańska
słowiańszczyzna i niechaj nikogo nie zwiedzie, iż znajduje się w katolickim
sanktuarium. To jest ośrodek pogańskich kultów, prawdziwe chrześcijaństwo –
podejrzewam – nie jest bynajmniej w naturze Polaków. Być może jacyś germańscy,
czy skandynawscy protestanci mogą być prawdziwymi chrześcijanami, my z
pewnością do chrześcijaństwa nie jesteśmy predestynowani, my do chrześcijaństwa
mamy słabą predylekcję, dla nas chrześcijaństwo to jest zasadniczo odpust,
cyrk, oraz wesołe miasteczko.
Owszem,
jakżeby inaczej, za murami sanktuarium znajduje się niewielki bazarek z
pamiątkami, kilka raptem stoisk, jako się rzekło, to jest kieszonkowy Licheń, a więc i biznes jest relatywnie
niewielki, pośród całych tych odpustowych okropieństw znajdowały się, nie mogło
być inaczej, trójwymiarowe obrazy Matki
Boskiej i Jezusa. Jak się patrzy z jednej strony, to jest Matka Boska, jak się patrzy z drugiej – Jezus, patent znany i sprawdzony. Ja
jednakowoż ustawiłem się, że tak powiem – pomiędzy. A więc tak, by widzieć jak Matka Boska zmienia się w Jezusa i odwrotnie. Ciekawe
doświadczenie: - jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem, to można zobaczyć Matkę Boską z wąsami i bródką. Mają
rację co poniektóre religie zabraniające ukazywania swoich bogów w formie
obrazów.
Udało
nam się – za pomocą kilkuset pomników polskiego papieża rozsianych po kraju –
zrobić z Jana Pawła II coś w rodzaju krasnala ogrodowego, udało nam się z
katastrofy lotniczej zrobić pogański kult, betonowy tupolew jest czymś na
kształt totemu, trzeba go wpisać do jakiegoś rejestru i chronić, bo to jest
prawdziwa emanacja polskości niestety.
Krzysztof Varga


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz