Pierwszy dzień gdzieś na nowym miejscu to dzień oswajania się z otoczeniem, znalezienia z nim modus vivendi, dzień pozornej bezczynności, pozornie straconych godzin. A jednak te chwile przystosowania się do nowego miejsca są konieczną ofiarą, aby zostać zaakceptowanym przez lokalne bóstwa – strażników okolicy, w tym przypadku Ducha Miętowego (Skąd taka nazwa - wyjaśni się w jutrzejszym wpisie).
Napłynęła myśl o gorącym posiłku. Po zimnej nocy jest to pomysł naturalny - od wczoraj jestem na płatkach musli, plus czekolada. Słońce wyszło tylko na chwilę i zaraz chmury zwyciężyły. Miejscowa telewizja pokazuje najświeższe wiadomości.
Ponieważ wszystko wokół zmoknięte, nawet nie próbuję rozpalać ogniska. Za to ustawiłem garczek (jak mawiała babcia) widowiskowo, na razie to tylko przymiarka do sesji na wysokich drutach.
Garczek elegancko wyszorowany po ostatnim osmoleniu – patrzę na niego z sentymentem. Ileż to razem przeszliśmy przez 13 lat bieszczadzkiego wędrowania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz