Kiedyś szlachetny Gotfryd zwiedzał skarbiec pewnego króla, ten bowiem chciał go zaćmić posiadanym bogactwem i potęgą. Godfryd szedł znudzony nieco, jako że sam miał pełen skarbiec i w pewnym momencie zwrócił uwagę na rysę w ścianie sklepionej komnaty.
- O! Jaka rysa! – rzekł.
Król wzruszył ramionami, bo dobrze znał to miejsce.
Wszak przychodził tu co noc, aby napawać się bogactwem.
- Skarbiec
pęka, bo już nie mieści moich skarbów! - zawołał, a odpowiedziało mu echo
ze szczeliny.
Godfryd badał uważnie zarys,
który tworzyła rysa i zaczął podejrzewać, że w ścianie są zamurowane drzwi. Niewiele
myśląc pchnął te drzwi, a wtedy otworzył się przed nimi mroczny korytarz.
Król się
zdumiał, ale chwyciwszy do ręki pochodnię, zaciekawiony ruszył z Godfrydem naprzód. Doszli do nieznanej
komnaty, na środku której stała szkatuła z brązu.
- Oto
odkryliśmy skarbiec skarbca! – wykrzykiwał podniecony król, Godfryd jednak milczał, po czym
przeżegnawszy się podniósł wieko szkatuły.
Wewnątrz leżały tylko trzy naszyjniki z wyblakłych
kamieni. Klejnoty były umarłe.
Od tej pory królem zawładnęła tylko jedna myśl: -
ożywić klejnoty! Wezwał atoli jubilerów, złotników, alchemików, lekarzy,
rozesłał gońców w świat, obiecując wielką nagrodę, ale nikt nie umiał wskrzesić
naszyjników.
I tak
oto raz podczas uczty król wzniósł kielich, spełnił do dna i zawołał: - Dam własną duszę temu, kto wskrzesi te
kamienie!
Była akurat burzliwa noc i w tym momencie zagrzmiało potężnie, a w oknach rozmigotały się błyskawice. Zapanowała cisza, a potem ktoś trzykrotnie załomotał do bramy. Biesiadnicy stłoczyli się strwożeni u tronu, a do komnaty wkroczył nieznany starzec.
- Jestem Wskrzesicielem Umarłych Klejnotów – rzekł.
Król kazał podać szkatułę. Obcy rozsypał jakiś
pył, pozakreślał tajemne znaki i nagle wyblakłe rubiny, perły i szmaragdy
rozgorzały cudownym blaskiem. Klejnoty były tak piękne, że król nie zważając
już na nic, zawiesił je na szyi swojej córki.
Nazajutrz rano królewna była blada. Błagała ojca, aby zabrał ten dar, bo
gnębiły ją we śnie koszmary. Śniła, że kamienie ożyły, zerwały się ze sznura i
tańczyły nad nią jak rój os, a potem ułożyły się w sznur, który zaczął ją
dusić.
Ale
król surowo nakazał, aby nie wierzyła w sny.
Drugiej nocy koszmar był jeszcze okropniejszy, a
król srożył się i nawet zagroził córce mieczem, gdyby odważyła się zdjąć jego
podarunek.
Trzeciego dnia królewna już się nie obudziła. Spała snem nieprzebudzonym
i dopiero wtedy król pojął swoje szaleństwo.
Ciekawe, czy to opowiesc o dolarze, czy tez moze o audycie zlota ktory ma nastapic. Obawiam sie ze moze jakos do tych sytuacji nawiazywac. moze Szanowny Autor pochyli sie w tas strone ... a moze juz sie pochylil. zobaczymy 😀
OdpowiedzUsuń