Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stado baranów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stado baranów. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 kwietnia 2022

Prawie u źródła

Wchodzę pod górę ścieżką zwierzęcą. Jak wygląda taka ścieżka zwierzęca? Ona jest bardzo wąska, prawie niewidoczna, bo ile łąki mogą podeptać stawiane ostrożnie kopytka sarny czy koziołka?


Wchodzę więc, już mam telefoniczny zasięg - patrzę kto mi przysłał smsa. Oto operator informuje o promocji. Co za bzdury! Toż to śmietnik informacyjny spoza siódmej góry! Po 18.00 wyłączam telefon – w ten prosty sposób ograniczam do minimum kontakt z cywilizacją. Wczoraj niestety z powodu czyhania na długie cienie popołudniowe zapomniałem wyłączyć. Na godz. 18.00 ustaliłem przed wyjazdem ewentualny kontakt z najbliższymi. Nie mam zasięgu przy namiocie, on stoi jakieś sto metrów niżej. (No może 99 metrów niżej). W takim miejscu bateria niepotrzebnie zużywa się na czuwanie. Poza tym..... mam wakacje, czyli nie ma mnie. O 18.00 wchodzę na lokalny szczyt, gdzie mam zasięg, włączam telefon, patrzę, czy ktoś dzwonił. Pojawiają się tylko całkiem nieliczne smsy od znajomych. Ci moi znajomi wiedzą w czym rzecz i szanują wakacje Zbyszka. W odpowiedzi zawsze ślę jakąś fotkę plus dwa słowa i jeśli nie mam zamiaru robić zdjęć mogę telefon wyłączyć.   


 
Ten krótki moment łączności ze światem przynosi poczucie ulgi. Co za rozkosz i szczęście, że jestem tu sam i z nikim nie muszę rozmawiać, ani nikogo słuchać! Zupełnie mi wystarcza, gdy zejdę raz w tygodniu do ludzi. Wtedy rozmowę z kimkolwiek odbieram uroczyście i niezwykle uważnie – wszak każda jednostka napotkana na naszej drodze może okazać się nauczycielem. 

Słowa mają wielką wagę i moc, lecz tylko wtedy, gdy są przemyślane i zwięzłe.





 Trwa gorący, upalny dzień. Wieje Notos - wiatr z południowych stron. Zejdę do strumienia na chlapu-chlapu. Droga na przełaj prowadzi przez zwartą zieloność, na dole przebijam się przez gąszcz mięty wysokiej po pas.

Kiedy znajdę się już u podnóża góry, w miejscu obfitym w wodę, gdzie zbiegają się dwa potoki i wykonam kąpiel, lubię stamtąd ruszyć w górę korytem potoku wypływającego spod Chryszczatej. Idę po kamieniach, po łupkach. Woda tu niska, łupki odsłonięte, idzie się po nich wygodnie, prawie jak po schodach. Idę w ten sposób nawet kilometr. Po jakich pięknych łupkach stąpam! Czterysta milionów lat temu Bieszczady leżały na dnie Oceanu Tetydy. Stawiam więc kroki na milionleciach! 




 Na płynącą wodę to mogę patrzeć godzinami. 

- Po pierwsze primo patrzę z powodu, że mam czas, bo gdybym go nie miał, tobym nie patrzył. 

- Po drugie primo woda tu jest krystaliczna, wypływa ze źródła oddalonego jak już wspomniałem o kilometr. Ona skrzy się w słońcu, żyje, podobnie jak języki ognia żyją. 

- No i po trzecie primo: - ta woda przemawia, szepcze swoim ciurczeniem.   

       

Jest w tym patrzeniu jakiś atawistyczny odruch, wydaje się, że właśnie na tym odruchu polega u ludzi gapienie się godzinami w telewizor.

Kiedyś bowiem ludzie siadywali wieczorami przy ognisku, rozmawiali przy tym niespiesznie albo milczeli. A dziś mają cywilizację, gapią się więc w telewizor, bo nie za bardzo lubią myśleć. Z telewizora zawsze jakiś "autorytet" wytłumaczy jak zwykły baran powinien żyć. Jednak niektóre zbuntowane jednostki zauważają, że cywilizacja indoktrynuje, a więc narzuca jarzmo, co ma się nijak do kontemplacji i jej zastąpić nie może, bo potok i ogień wycisza, powoduje powstawanie tych sławnych mózgowych fal alfa. W takich momentach człowiek staje się niebezpieczny - zaczyna być sobą. Natomiast telewizyjne propagandowe gadki mają zadanie robić wodę z mózgu - podle sterować tłumem, stadem baranów. 



To spadnięte gniazdo, pieczołowicie oblepione bieszczadzką gliną miało słusznej wagi około kilograma.






Kąpiel łączę z praniem bez mydła. Woda jest tym potoku tak miękka jak deszczówka. To zupełna odwrotność twardej wody spod Kowalowej Kapliczki na drodze do Balnicy. Ubranie pachnie świeżością po takim praniu-płukaniu w miękkiej wodzie. Na koniec jako golas unoszę ponad siebie pięciolitrową bańkę i następuje zimny prysznic po głowie i plecach !..... Woda ma może 10 stopni Celsjusza, dlatego przy tym prysznicu pojawia się samorzutne tudzież naturalne prychanie brrrr.

I następuje ożywcze uderzenie energii. Nigdy nie uderzono mnie kijem w rytuale kyosaku (zen), tylko o tym czytałem, lecz opisany zimny prysznic działa chyba podobnie. Leci zimność po głowie, po całym człowieku! Czuję mrowienie w dole kręgosłupa, przy kości ogonowej, za moment bańka pusta - teraz energia uderza w górę i wydaje się, że wystrzela uszami..... Samopoczucie jest po takim prysznicu …... no boskie! Trudno to opisać, jakby człowiek od środka stawał się uprany, czysty i nowy, jakby od żołądka podnosiły się bąbelki wesolutkiej wibracji.

Nieraz po wspomnianej ablucji wydawało mi się, że rosnę i pierwsze kroki robię nie dotykając ziemi. 

Ech, gdyby tak jeszcze zjawiła się tuż obok mnie (w sławnym Tu i Teraz) jakaś miła kobitka, nie tylko przychylnie nastawiona do życia, ale i spragniona miłości - rozmarzyłem się.....

Nie ma atoli kobitki, siadam więc ci ja na kamieniu i obserwuję płynącą wodę. A ona, ta woda buzuje między wystającymi łupkami, natlenia się, bombelkuje, tańczy w słońcu, śpiewa swoją pieśń. Strome brzegi porasta bujna zieloność.

Leci motyl cytrynek. Brzęczą owady, grają świerszcze.

Upał.

Ważka usiadła na kolanie. 

Łaskocze. 

Potok chlupocze. Leciutką falą nadciąga ten znany-nieznany zapach z jakiegoś zioła. Zapach subtelny a upojny, ekscytujący, nieokreślony. Rozszerzają się nozdrza. Gorąco rozleniwia. Ciało samo się rozluźnia, robi się odlotowo w całym człowieku! Aż się kiwnąłem. Jest przefantastycznie! Tu pasuje wierszyk znajomej Jana Gabriela, bliskiej mi Ewy Szczawińskiej:

"Każdy aniołek ma dwa skrzydełka i leci na nich prosto do raju.

Inaczej było w życiu Pawełka - on miał odloty tylko na haju".


To ciekawe, że słowo "alhaju" w języku arabskim oznacza "być w pielgrzymce" (wyprawa do Mekki?)

Być może tak wygląda wejście w ten sławny nie-umysł opisywany przez Osho, w umysł pionowy, albo to po prostu zwykłe, osobiste wpadnięcie w błogostan. Nie posuwamy się poziomo z A do B, ale następuje zatrzymanie w A. Potem z tego zatrzymania w A wzlatujesz myślą w górę do A jeden! Albo nigdzie nie wzlatujesz, bo na co ci to? Osiągasz, czy też z powodu rozpierającej cię dobroci dla świata wpadasz w kompletny luzik i znikasz, roztapiasz się. Nie ma przeszłości, ani przyszłości, jest totalny reset, tudzież rozciągnięte na maksa bezczasowe Tu i Teraz.

I jestem pewien, że dla takich właśnie magicznych "Chwilo Trwaj" nie tylko warto żyć, ale i o nich pisać.

piątek, 8 kwietnia 2022

Pokora i odrobina buntu

Człowieku! 

Pokora przypomina kwiat róży, ale ty masz być sobą, a nie dupą wołową! 

Sprzeciwiaj się, buntuj - to także jest piękna modlitwa! Nie bój się słów, wyrażaj siebie, nie bój się okazywania uczuć i emocji i nie nadstawiaj drugiego policzka, bo cham z takiego gestu tylko się uśmieje. Przecież ten drugi policzek bardzo dawno temu wymyśliła Największa Korporacja, aby ludzi przerobić na posłuszne stado baranów dla wygody pana.


Comiesięczny "dzień świra" w Warszawie.

Od czasu po grzybach 2021, codziennie chodzę rano dobrą godzinkę z kijkami po Ogrodzie Saskim i cyzeluję opinię, gdzie ma być pokora, a gdzie sprzeciw. Niby już przywykłem do utrudnień w dziesiąty dzień miesiąca, gdy „mały geniusz”, razem z przybocznym mafijnym towarzystwem, wybranym jak już wiemy w sposób nieuczciwy, przybywa odprawiać swoje kłamliwe gusła pod smoleńskim grzdylem. Tego dnia od rana zjawia się mnóstwo policji i radiowozów, niemal za każdym drzewem stoi tajniak. A samego grzdyla to już tak pilnują, iż rzecz pasuje jak ulał do filmu "Dzień świra".


Zmieniam wtedy trasę na obrzeża i olewam (pokornie) całą tę propagandową szopkę, przeznaczoną dla pisiorskiego narodu (stare musi odejść chociażby z przyczyn naturalnych).





Azaliż wszystko do czasu, bowiem przychodzi moment, gdy prostacka propaganda w wykonaniu hien cmentarnych takiego pokornego człowieka w końcu wkurwi. Wtedy ów zapragnie wyrazić siebie i sięgnie po satyrę obrazkową, w myśl zasady, że jeden obrazek jest wart więcej niż tysiąc słów.


wtorek, 15 lutego 2022

Grypa 1918


Jak wiemy, żeby zacząć się wymądrzać, najpierw wskazane jest zaczerpnięcie wiedzy na dany temat.

Czemu grypa, a nie kowid?

- Po pierwsze primo: - kiedy pojawił się kowid, grypa w jakiś dziwny i tajemniczy sposób odleciała w niebyt. A przecież cyklicznie co roku, a co kilka lat z nadwyżką chorowało w Polsce po kilkaset tysięcy osób na tę przypadłość. Często kończyło się to zgonem, zwykle umierali najstarsi. Bo przecież azaliż na coś trzeba zemrzeć.



- Po drugie primo: - umierano na zapalenie płuc, na niewydolność oddechową – a to typowe objawy grypy.  




 Otóż epidemie grypy przydarzały się zawsze. Na przykład Liwiusz opisał wielką epidemię w roku 412, a potem w roku 395 p.n.e., kiedy to choroba zdziesiątkowała wojska greckie oblegające Syrakuzy.                                                                                  

W XIX wieku było aż pięć epidemii grypy. Ostatnia wybuchła w 1889 roku i tak samo jak obecna zaczęła się w Azji. O pierwszych przypadkach donoszono z Buchary, potem zaraza dotarła do Tomska na Syberii, a równocześnie do Petersburga. Przed końcem roku grypa szalała już we wszystkich miastach Europy zachodniej. W Indiach pojawiła się w lutym, w marcu w Australii, w Chinach w lipcu, zaś do serca Afryki dotarła w sierpniu. Doszło do wielu zgonów. W jednym tylko tygodniu 1892 roku w Londynie, zmarło na grypę pół tysiąca ludzi.

Przez następne ćwierć wieku choroba w wielu nawrotach kosiła przeważnie ludzi starszych, którzy umierali na zapalenie płuc. Respiratorów od handlarza bronią wtedy jeszcze ponieważ nie było, ani nikomu nie śniło się o szczepionce.


W kwietniu 1918 roku grypa pojawia się wśród żołnierzy amerykańskich na froncie francuskim, ale zanotowano tylko kilka ofiar śmiertelnych. Za to w cztery miesiące później zaraza rusza do szturmu atakując port w Breście. Tym razem musiała to być jakaś zjadliwa mutacja, bo zabijała jak leci: zarówno ludzi osłabionych chorobami, jak i tych w pełni sił. Zarówno starców, jak i młodych. Wirus przemaszerował triumfalnie przez świat, oszczędzając atoli, jedynie kilka atoli na Pacyfiku, a także maleńkie wysepki na Atlantyku, jak np. Świętą Helenę. Według niekompletnych danych śmiertelność na wybranych obszarach osiągała wśród zarażonych nawet dwucyfrowy procent. Z Nowej Zelandii grypa dotarła do Tonga (zabijając 8% populacji), Nauru (16%) i Fidżi (5%).

Wirus został nazwany Hiszpanką i oznaczony symbolem H1N1. Gospodarka wielu krajów została sparaliżowana, ponieważ nie było wtedy FED –u, dodruku pieniędzy, ani tarcz antykryzysowych (tudzież polskiego ładu). Do tego uczeni byli w kropce, bo poza potoczną nazwą, nie bardzo mogli się rozeznać w budowie wirusa-winowajcy. Także nie ma zgody, co do rodowodu wirusa, ponieważ statystyki zdrowia były wtedy prowadzone w niewielu krajach, a i te trzymały dane dla własnego użytku. Nie ma różnicy między ówczesnymi dyplomatami w cylindrach, a dzisiejszymi – dyplomata zawsze powie to, czego wymaga od niego polityk-mocodawca.

Pandemia roku 1918 grasowała bezkarnie i wygasła w sposób naturalny pożerając według szacunków sto milionów istnień, gdy podczas całej wojny światowej zginęło 17 milionów ludzi: - dziesięć milionów żołnierzy i siedem milionów cywilów. Tę grypę Hiszpankę, nazywaną w mojej rodzinie influencą, wielokrotnie wspominano pod kątem zgonów właśnie. Mianowicie część rodziny ze strony babci mieszkała na terenach Bitwy Karpackiej, gdzie w 1918 roku wojska przechodziły z lewa na prawo i odwrotnie. W rodzinie sąsiadów umarła połowa dzieci, czyli pięcioro. A znowu u innych zmarli rodzice i osierocili szóstkę drobiazgu. Istna hatakumba jak rzekł był niejaki Jaki.

Różne odmiany wirusa grypy zaczęto izolować dopiero od lat trzydziestych poprzedniego stulecia. Podczas II wojny światowej pojawiły się co prawda pierwsze szczepionki, ale jak się okazało zawodziły całkowicie przy nowych odmianach choroby.

Ostatnie wiadomości z historii grypy wskazywały, że najbardziej skuteczne jest wtryskiwanie szczepionki do nosa i ust, a nie forma zastrzyków. Poza tym wkraczaliśmy w erę podróżnictwa na masowa skalę, a jak wiadomo wirusy nie potrzebują ani paszportów ani wiz. Ludzkość czekała na współpracę międzynarodową.

Rodowód słowa kwarantanna.

Jest wzmianka o kwarantannie z XIV wieku w portach Morza Śródziemnego i Adriatyku.Quarantenaria”, czyli 40 dni odosobnienia dla podróżnych z obcych portów.

Czasy nowożytne.

W czasach powojennych uważano, że grypa nie jest chorobą kwarantannową, ani egzotyczną. Wiosną 1957 roku profesor J.H. Hale z uniwersytetu w |Singapurze zwrócił uwagę na przepełnienie miejscowych szpitali. Pacjenci chorowali na grypę. Pobrano materiał do badań i ustalono, że chodzi o wirusy grupy „A”. Poszły depesze do Genewy, która z kolei powiadomiła świat, że grypa ma przebieg łagodny, nie notuje się zgonów”. Jednak była to dopiero zapowiedź tego, co miało nastąpić.

Profesor Hale próbki wirusów zamroził, zapakował w suchy lód i wysłał w odrębnych paczkach do Anglii, USA, Indii i Australii. W ten sposób próbki dotarły do Światowego Ośrodka Badań nad Grypą w Montgomery w stanie Alabama w USA. Tu lekarze rozmnożyli wirusa w zarodku jaja kurzego, a potem zapuścili go w nos łasicom – zwierzętom, które reagują na grypę podobnie jak człowiek. Wkrótce po tym niemiłym zabiegu łasice zaczęły kichać i dostały dreszczy. Takie były początki wirusa „grypy azjatyckiej”, a konkretnie wirusa A Singapore 1/57. Nieco wcześniej zasygnalizowano pojawienie się groźnego wirusa  w jednej z prowincji Chin, który to wirus krótko potem rozprzestrzenił się na cały ten olbrzymi kraj. Naukowcy chińscy wyodrębnili wirusa w marcu, ale Chiny Ludowe nie należały wtedy do WHO, więc nie miały obowiązku informowania o epidemiach.

Po dwóch miesiącach wirus przedostał się do Hongkongu, a stamtąd do Singapuru.

Teraz zwróćmy uwagę na kolejne cztery primo:

- Pierwsze primo: - na początku pandemii usłyszeliśmy określenie „odporność stadna”, ale że jako spece od propagandy czuwają, określenie dość szybko zostało zastąpione „odpornością populacyjną”. Bo w czym rzecz? Ano jeśli ktoś wpadł już w nawyk nieprawomyślnego myślenia, mógł pomyśleć, że należy do stada. I gdyby dalej drążył temat tym swoim niezależnym myśleniem, mógłby nie daj boże dojść do wniosku, że rządzący politycy zaliczają go na przykład do stada baranów. A to mówiąc między nami wcale nie jest dalekie od prawdy. Atoli jednak pacjentowi mogłoby się zrobić przykro, mógłby zesmutnieć i przy najbliższych wyborach nie zagłosować na tych niemiłych panów polityków.

- Drugie primo: - Liczby. W latach 1914 – 1918 liczba ludzi oscylowała wokół dwóch miliardów. Zaraza uśmierciła 100 milionów. Dziś ludzi jest 8 miliardów, a więc cztery razy więcej. Gdyby żniwo kowida miało być porównywalne z hiszpanką, powinno umrzeć 400 milionów. A umarło do dziś niecałe 6 milionów. Więc śmiertelne żniwo obu pandemii jest nieporównywalne. Czyli panika była niepotrzebna? Poniekąd niezupełnie. Kiedy Pfizer ogłosił sukces ze szczepionką, cena jego akcji dosłownie wystrzeliła. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że wierchuszka Pfizera opyliła swoje udziały w tym jakże odpowiednim momencie.  Albo inaczej: - jeśli coś dużego się dzieje, zwykle ktoś na tym dużo zarabia. Politycznie lub pieniężnie.

- Trzecie primo: - ludźmi najwygodniej rządzi się z pomocą strachu. Zawsze znajdzie się jakieś zagrożenie. A to wojna, a to zaraza, a to klimat się zmienia. Powstaje chwilowa panika i ludzie głupieją. Covidcrazy: -  Wymyślono maseczki otwierające się przy jedzeniu.


 A to należy skwapliwie wykorzystać, na przykład tym ogłupionym można na luziczku wcisnąć dowolny rządowy kit, pokazując jakieś liczby wyssane z palca, a mające potwierdzać fikcyjny sukces.







Nie wszyscy dali się zagonić do stada: - Kanada - "Szczepienia tak, przymus nie". 


- Czwarte primo: - Daty. Rok 1918, kiedy pandemia osiągnęła kulminację i wygasła, od roku 2022 dzielą 104 lata. To dokładnie dwa cykle Kalendarza Majów, zwane także Cyklami Kondratiewa. Pisałem o tym Cyklu pod koniec 2020 roku. Czy to tylko przypadek synchroniczności, czy też wszystko jest zapisane w gwiazdach i sprawy wydarzają się wtedy, kiedy mają się wydarzyć? 

Na to ostatnie pytanie odpowiedzi poszukać może jedynie tylko ten, kto wpadł nie tylko w nawyk czytania, ale i myślenia.