czwartek, 27 listopada 2025

Kartoflane pola

 


Polskie pola ciągnące się po horyzont, wszędzie takie same, nawet jeśli urozmaicone jakimiś wstydliwymi pagórkami, to jednak niezmienne, kartofliska oraz pola buraków i kapusty, czasami, gdy pokonuję ten kraj pociągami, wydaje mi się, że w mojej ojczyźnie uprawia się jedynie ziemniaki, buraki i kapustę, oczywiście z wyjątkiem zboża na chleb i wódkę, ale po żniwach, kiedy brązowieją ścierniska, pozostają już tylko pola ziemniaków, buraków i kapusty, święta trójca polskiej kuchni narodowej.


Pokonuję Polskę od lat, lecz wciąż jej nie pokonałem, ta Polska ciągle się broni, ciągle przede mną zmartwychwstaje, niezmienna, odradza się wciąż taka sama, z tymi samymi polami, zagajnikami, brzydkimi domostwami brzydkich, złych ludzi, w których ci ludzie wiodą swój podły żywot pozbawiony wszelkiej refleksji, nawet gdy w niedzielę do kościoła zakładają czyste koszule i wyjściowe sukienki i idą odmawiać modlitwy, śpiewać tradycyjne pieśni i słuchać kazań głupich proboszczów, to w ich kartoflanych, buraczanych i kapuścianych głowach nie pojawia się choćby cień refleksji, choćby błysk wolnej myśli, gdy biorą na język opłatek, nie pobudza to ich do niczego, co najwyżej pobudza nieco ich ślinianki, za to czujnie rozglądają się po wnętrzu świątyni, zazwyczaj przypominającej wielki betonowy bunkier, doprawdy architektura sakralna w tym bogobojnym kraju zasługuje na osobną opowieść, niestety rzadko bywam w kościele, moimi kościołami są dworce kolejowe, moimi kaplicami – poczekalnie, moimi konfesjonałami – okienka z informacją, w których spowiadam się, dokąd chciałbym pojechać i zazwyczaj dowiaduję się, że pociąg się spóźni, lub został odwołany.

Oto pokuta, którą mi się zadaje.

   Potem ci ludzie wracają do domów, jedzą niedzielny rosół i rozsiadają się przed telewizorami i tak dzień święty święcą, mężczyźni wyjmują z tabernakulum lodówek wódkę święconą i ze szwagrami kropią nią swe gardła, najpierw rojąc plany udoskonalenia swego żywota, a potem uwzniośleni planują krucjaty, które poniosą klęskę, nim się na dobre rozpoczną, poniedziałkowy świt zastanie ich często nawet nierozebranych z niedzielnych zbroi, chrapiących głośno na kanapie pod obrazkiem z Janem Pawłem II lub pod plakatem z Robertem Kubicą, znad pól będzie się podnosić lepka mgła, wstanie dzień powszedni, kolejny zbędny dzień ich życia, a oni wyjdą nieogoleni na te wielkie pola bitwy z codziennością.

       Krzysztof Varga  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz