wtorek, 12 stycznia 2021

Za przełęczą

Doszedłem do przełęczy, siedzę w szałasie i zastanawiam się co dalej. Bo plan był taki, że tu dojdę i wrócę. Lecz przecież planów nie zmienia tylko martwy lub głupi: - ciekawe jak dziś wygląda moja ulubiona dolina Rabego




Jest dość wcześnie, idę dalej! Jeszcze tylko sfotografować śnieżne wydmuszki na gałązkach buków i wio w dół.  





                                                                     

I znowu idzie się naprzód. Idzie się i myśli się, bo ma się czas.



Na początku człowiek stanowił jedność ze Źródłem.  Jednak stopniowo oddzielał się od Niego, a wewnętrzny niepokój starał się ukoić dziełami własnych rąk i wydumanych zasad religijnych.

Rodził się dualizm – powstawał rozstęp pomiędzy sferą duchową a materialną. Rosło, pęczniało ludzkie ego i domagało się zaspokojenia przedmiotami, dobrami, teoriami fizyki i poszukiwaniem jedynie słusznych dogmatów religijnych. Wpadliśmy w ślepą uliczkę - miał być tylko ciągły rozwój i wszystkiego więcej i więcej. A przecież w tak rozumianym rozwoju autodestrukcja tylko czeka aby wywalić. Nasza cywilizacja jest chora. Ciężko chora. Nawet dziwię się, że jeszcze żyjemy.

Przepełniony tą optymistyczną konstatacją zbliżam się do podnóża góry 686, zaznaczonej na mapie jako Pod Wierchem. Tych szczytów Pod Wierchem jest w Bieszczadach sporo, dlatego konieczne są dodatkowe informacje. W dolinie, jak to w dolinie w zimie – biało. Poza tym niewiele widać. Skoro już tu jestem, oczywiście wejdę na tę górę, tak bliską memu sercu. 

                           Lodowa bajka

Wchodzę i najpierw wita mnie przenikliwy wiatr. Zarówno na przełęczy, a tym bardziej w dolinie - nie było wiatru. A tu wpadam w zupełnie inny świat: - mróz jest niewielki, nie więcej niż minus trzy, ale przez wiatr wydaje się siarczysty. Powietrze jest tak ostre, że przy oddychaniu aż kłuje w płucach. Posuwam się coraz wyżej i już prawie na szczycie słyszę jakiś dziwny dźwięk - wpadam w lodową bajkę! 











Ten przenikliwy wiatr powoduje coś niebywałego – oprócz tego, że świszczy w szpilkach, daje także koncert szklanych postukiwań! Musiał padać deszcz i gwałtownie się ochładzało. Na szpilkach sosen rosła lodowa polewa. Gałęzie sosen obwisły pod ciężarem kilogramów lodu, kilka z nich nie wytrzymało ciężaru i leżą obłamane. Sosna ma kruche gałęzie. Wicher buja ciężkimi gałęziami, one chrzęszczą i stukają o siebie zupełnie jak dzwonki wietrzne Feng Shui! Do kompletu przydałoby się słońce. I nawet ono ma szansę wyjrzeć – widać bowiem pierwsze okienka niebieskie, ale teraz ja zamieniam się powoli w sopel lodu. Nic to, rozgrzeję się w czasie czterogodzinnej drogi powrotnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz