O świcie przebieżka z kijkami, a przy okazji sprawdzam czy są nie tyle bursztyny, ile piasek bursztynowy.
Nie było nic. Wracam przewiany zimnym wiatrem i jadę na drugą stronę Wyspy po jajka kurzęcie.
A jak po jajka, to zgodnie z zasadami logistyki przywiozę także kubełek nawozu kurzęciego jako papu pod pomidory. Wszak początek maja - szklarnia czeka.
Do tej drugiej strony Wyspy mam tylko kilka minut jazdy rowerem – jak wiadomo Wyspa Sobieszewska duża nie jest.
Po powrocie
komunikuję się z ukochaną żoną, ponieważ niedostatek komunikacji może zniszczyć każdy
związek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz