czwartek, 6 grudnia 2018

Polańczyk

Czyli lekcja cierpliwości.

Pierwszy czerwca 2018, zbliża się godz. 00.10
Autobus z wizerunkiem dudka zaraz odjedzie z Warszawy.
Cel podróży: - Polańczyk.

Tonę w fotelu.
Przy kierowcy było małe zamieszanie – oto pani chciała jechać, a jak się okazuje kupiła bilet na 31 maja godz. 00.10.
Oczy mi się kleją, lecz kojarzę słowa kierowcy: - pani autobus odjechał wczoraj. No jasne – przecież mamy dzisiaj.
Pani decyduje się kupić bilet u kierowcy.
Cichutki szmer silnika, jedziemy.

Jakaś pacjentka za mną rozmawia cicho przez telefon.
     Usypiam.
Budzę się w Radomiu.
Pacjentka za mną dalej rozmawia przez telefon. Cichutko rozmawia, ale ta rozmowa trwa już półtorej godziny.
     Usypiam.
Budzę się kilkakrotnie – pacjentka rozmawia bez ustanku.

No nie! Chyba jej coś powiem! Ile można gadać?
Ale chwila! Wszyscy spotykani na naszej drodze są nauczycielami, czyż nie tak? – To może być lekcja cierpliwości dla mnie.
      Usypiam.
Dojeżdżamy do Rzeszowa. Pacjentka rozmawia dalej. Teraz opowiada przyjaciółce jaki film oglądała ostatnio.
Wytrzymam, czy zrugam zołzę?
      Z trudem udaje mi się usnąć.

Budzę się, gdy odjeżdżamy z Rzeszowa. Rejestruję, że coś jest nie tak, znaczy zaszła jakaś zmiana?
No jasne! - zmieniło się, bo za mną cisza – nikt nie rozmawia przez telefon.
Po raz pierwszy zaglądam do tyłu – pusto.
       Wysiadła małpa!
Czuję zadowolenie – oto odrobiłem lekcję cierpliwości - cztery godziny baba gadała, a ja wytrzymałem!


Mijamy Sanok i o siódmej wysiadam w Polańczyku.

Kurort uśpiony jeszcze. 
Schodzę nad wodę i słucham porannej ciszy.
Dziś aklimatyzacja – obiad w karczmie, pokręcę się po okolicy, potem pierwsze tegoroczne spanie namiotowe, a jutro pomaszeruję naprzód, w ukochane dzikie Bieszczady.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz