Czyli
lekcja cierpliwości.
Pierwszy
czerwca 2018, zbliża się godz. 00.10
Autobus
z wizerunkiem dudka zaraz odjedzie z Warszawy.
Cel
podróży: - Polańczyk.
Tonę w fotelu.
Przy
kierowcy było małe zamieszanie – oto pani chciała jechać, a jak
się okazuje kupiła bilet na 31 maja godz. 00.10.
Oczy
mi się kleją, lecz kojarzę słowa kierowcy: - pani autobus
odjechał wczoraj. No jasne – przecież mamy dzisiaj.
Pani
decyduje się kupić bilet u kierowcy.
Cichutki
szmer silnika, jedziemy.
Jakaś pacjentka za mną rozmawia cicho przez telefon.
Usypiam.
Budzę
się w Radomiu.
Pacjentka
za mną dalej rozmawia przez telefon. Cichutko rozmawia, ale ta
rozmowa trwa już półtorej godziny.
Usypiam.
Budzę
się kilkakrotnie – pacjentka rozmawia bez ustanku.
No
nie! Chyba jej coś powiem! Ile można gadać?
Ale
chwila! Wszyscy spotykani na naszej drodze są
nauczycielami, czyż nie tak? – To może być lekcja cierpliwości dla mnie.
Usypiam.
Dojeżdżamy
do Rzeszowa. Pacjentka rozmawia dalej. Teraz opowiada
przyjaciółce jaki film oglądała ostatnio.
Wytrzymam,
czy zrugam zołzę?
Z trudem udaje mi się usnąć.
Budzę się, gdy odjeżdżamy z Rzeszowa. Rejestruję, że coś jest nie tak, znaczy zaszła jakaś zmiana?
No jasne! - zmieniło się, bo za mną cisza – nikt nie rozmawia przez telefon.
Po
raz pierwszy zaglądam do tyłu – pusto.
Wysiadła
małpa!
Czuję
zadowolenie – oto odrobiłem lekcję cierpliwości - cztery godziny baba
gadała, a ja wytrzymałem!
Kurort
uśpiony jeszcze.
Schodzę nad wodę i słucham porannej ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz