Właściwie
jest to wspomnienie o Janie Gabrielu.
Zdjęcie
z archiwum Mirka.
Jan
szanował wszystkie zwierzęta, ale jedno otaczał szczególną
lubością: to była Julka.
Cieszył
się z jej posiadania, zbudował dla swojej ulubienicy kozi pałac.
Wyrabiał
pyszne, woskowane sery z koziego mleka.
W
domu Julki przebywał godzinami, hołubił, głaskał, rozmawiał,
jednym słowem kochał stworzenie.
Przyszedł
czas, że Jana zabrakło.
Przyjechałem
do Domu na Górze zaraz po śmierci Jana.
Marzec
wczesny, nocą było koło zera, a w dzień już lato.
Zająłem
się prowadzeniem taczki (lubię jeździć taczką) i układaniem
drewna (lubię układać drewno).
Do Julki przychodziłem podawać siano.
Już
było z Julką lepiej, bo od śmierci Jana nie chciała jeść i
zanosiło się na to, że umrze śmiercią głodową z tęsknoty.
Wracałem i z
domu patrzyłem przez okno na jej wybieg.
Julka
stała w drzwiach, albo kilka kroków od nich, godzinę, dwie, i
patrzyła na dom. Potem wchodziła do swego lokum i po przerwie
ponownie wysuwała swoją osobę patrząc w kierunku domu.
W
tym czasie była w błogosławionym stanie.
Pytam
Bożenki: - ”Czemu ona tak stoi bez ruchu”?
„Czeka
na Jana” - słyszę odpowiedź.
No
tak. Człowiek daje miłość zwierzęciu a zwierzę to czuje i
odpłaca na swój sposób.
Super, moja mama też kiedyś miała podobną, tyle, że nazwała ją "Kasia" - tak, po mnie :(
OdpowiedzUsuń