piątek, 16 kwietnia 2021

Strach ma wielkie oczy

Strach ma wielkie oczy, a więc jest uroczy.

                            Sztaudynger Jan.

Złota polska jesień. O tej porze roku szlakiem przez szczyt Fereczatej przechodzi dziennie tylko kilkanaście osób. To bardzo przepiękna trasa pomiędzy Smerekiem, czy Wetliną, do Cisnej. Ludzie zatrzymują się tu na chwilę i wyraźnie mają chęć na rozmowę, ponieważ jest widokowo, a klimat miejsca i odległość od siedzib ludzkich temu sprzyjają. Kiedy tu nocuję, czuję się przez chwile gospodarzem i słucham chętnie, bo ci turyści, to jest taka miejscowa telewizja TVN 24 w godzinach 8.00 – 16.00. Dni już krótkie, a kto zna Bieszczady, wie ile godzin trzeba stąd iść do najbliższych ludzkich siedzib.

Umiem mówić, ale potrafię także słuchać. Nie narzucam się. Jedno wypowiedziane słuszne zdanie potrafi zjednać rozmówcę i często płynie wtedy bardzo osobista opowieść. Nieraz czułem się jak prawdziwy spowiednik.

Ludzie przeważnie się boją i gdy zobaczą namiot zadają typowe pytanie: - Czy pan się nie boi? Tu wymieniają niedźwiedzie, wilki, żmije.  Potem rozmawiamy.

Razu pewnego nadeszła od Smereka para turystek w wieku średnim. Jedna z pań milczała permanentnie, druga najpierw zapytała, czy widziałem tu niedźwiedzia i nie czekając na odpowiedź zaczęła mi robić wykład, jak należy się zachować w czasie spotkania z niedźwiedziem.

„Bo panie w telewizorze to one mówiły, że trzeba tak i tak. A one w tej telewizji to wiedzą najlepiej jak jest”. A ja zorientowałem się, jakiego kobitka ma stracha, gdy ona gadaniem za siebie i koleżankę (ta rozglądała na wszystkie strony, przeważnie obserwując krzaki) starała się ten strach przykryć. Słuchałem kazania cierpliwie i myślę sobie: - doleję oliwy do ognia, podsycę obawy pań, zobaczymy co będzie, w końcu mam ksywkę jajcarz. Pani skończyła mówić, a ja pytam: - Panie szanowne to wracają do Smereka, czy idziecie do Cisnej?

- A co? Zapytała podejrzliwie moja rozmówczyni.

- A to, że jakbyście przykładowo szły do Cisnej, to najpierw jest Okrąglik.

- To my wiemy z mapy – słyszę odpowiedź.

- Ale z mapy nie dowiecie się, co zdarzyło się przedwczoraj – tu zawiesiłem glos.

- I co się takiego zdarzyło? – pada pytanie, ale wyraźna nutka niepewności w tym pytaniu jest a jakże.

- Ano to, że szła samotna turystka ze Smereka do Cisnej. I znowu milczę.

- I co? I co?

- Niedźwiedź ją pogonił. Ona najpierw uciekała ……

- I co? I co?

- Uciekała ci ona aż w końcu wskoczyła na drzewo, bo to była artystka sprawna, gdyż atoli w Bieszczadach nie tak łatwo na drzewo wskoczyć i na tym drzewie dosiedziała nockę całą aż do późnego ranka, kiedy nadeszli pierwsi turyści męscy idący od Cisnej. A wygodnie jej nie było. Podobno jak ją zdejmowali z tego drzewa to leciała im przez ręce, jak się to potocznie mówi. Znaczy najadła się strachu nieźle i wszystkie członki, ile ich tam miała, jej ścierpli.

Pani zamilkła i trawi informację. Czekam cierpliwie.

- To co pan radzi?

- Ja? A co ja mogę? Trwam tu na szczycie z duszą na ramieniu, zejść się na razie boję, bo podobno także wilki się pokazały, jednak jedzenie się kończy i nie mam wyjścia, w końcu zejdę.

- To może razem zejdziemy? Pan się spakuje szybko i zejdziemy razem! Padła propozycja.

- No nie, dziękuję, mam nóż i jeszcze trochę jedzenia, przenocuję ostatni raz. Poza tym nie lubię szybko .....

Nastąpiła długa cisza, po czym pani wstała i zapytała koleżanki; - To co robimy?

Ta zamiast odpowiedzi natychmiast wyciągnęła rękę w stronę Smereka (znaczy wracamy!). Niemowa jakaś ona była czy cóś?

I one, te turystki, wzięły wtedy i poszły. Obie poszły, żeby niedomówień nie było, bo teraz mam narzeczoną.


Pewnie, że się boję, to przecież instynkt. Kiedy idziesz i nagle zobaczysz żmiję – natychmiast odskoczysz, to naturalne. Gdy pierwszy raz z bliska zobaczyłem niedźwiedzia – ze strachu zesztywniałem i wstrzymałem oddech. A misio nie miał złych zamiarów i sobie poszedł. Drugim razem w środku nocy,  misio przysiadł za namiotem i pomrukiwał. Czułem się mocno nieswojo, ale bałem się już mniej. Były wpisy o tych dwóch przygodach.
Potem przydarzyły się kolejne spotkania i adrenalina oczywiście skakała, ale o dziwo pojawił się także ostrożny luzik. 




 Anegdota o misiu-chrześcijaninie, którą zaserwowałem na Fereczatej księdzu i zakonnicom już była, więc dziś inna.

 Myśliwy wybrał się na niedźwiedzie. Wszedł do lasu i nawet nie zdążył wycelować, a tu niedźwiedź myk-myk i już jest przy myśliwym.

- No, myśliwy, nie udało ci się. Za karę musisz mi zrobić dobrze.
Na drugi dzień myśliwy idzie się zemścić. Celuje do niedźwiedzia, a niedźwiedź myk-myk-myk i już jest przy myśliwym.
- No, myśliwy, znasz zasady.
Myśliwy nie daje za wygraną. Na trzeci dzień idzie do lasu, celuje, a niedźwiedź myk-myk-myk, już stoi przy myśliwym i mówi:
- Oj, myśliwy, coś mi się wydaje, że ty wcale nie przychodzisz polować...













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz