wtorek, 20 października 2020

Skarpetkówka

 Zdarzyło się, że panowie którzy akurat bawili w Kołybie, zapragnęli napić się czegoś mocniejszego. Pieniądz wyjechał na stół i pojawiła się konieczność jazdy do sklepu po napitek. Panowie zapodali pomysł i zerkali na siebie nawzajem, oczekując, aż ktoś zgłosi się na ochotnika.

Akurat miałem czas, a ponieważ bardzo lubię jeździć na rowerze, tudzież żartować, więc zaświtał mi pomysł i mówię:                                                                     - Ja pojadę. Pojadę i przywiozę wam taką wódkę, jakiej jeszcze nie piliście.                                                                                                                                                                        A przecież panów doświadczonych w tej dziedzinie trudno czymś zaskoczyć. W każdym razie patrzyli na mnie z pewnym niedowierzaniem, jednak znali przecież jedną z ksywek Zbyszka – jajcarz.

Plecak i stojąc na pedałach szurnąłem w dół do Smolnika. Uwinąłem się w obie strony hop siup. Wracałem, radość dodawała sił, dlatego podjechałem z fasonem aż do samej Kołyby. A to łatwe nie jest.

Patrzę: - panowie stoją na wysokim tarasie w miłym oczekiwaniu na zbliżający się miodek.                                                                                                                                    - No i jaką wódkę przywiozłeś? – pyta z góry któryś z najbardziej niecierpliwych panów.                                                                                                         A ja powoli, tudzież starannie odstawiam rower pod drzewo, wchodzę do góry po osobiście i z miłością wykonanych schodach. Już jestem wewnątrz, panowie w tym czasie także weszli do środka, z tarasu mają bliżej.

Stajemy naprzeciwko siebie i następuje finał:                                                                  - Piliście Skarpetkówkę?                                                                                             Panowie opuścili z wrażenia ręce (co widać) i robią duże oczy (twarze chronimy), bo azaliż na stole lądują dwie butelki omawianego napitku.


Chwila konsternacji, ściągam skarpetki z butelek owych.

I mówię: - Po pierwsze primo jechałem w obie strony skrótem tą starą kamienistą drogą łemkowską nad Osławą. Butelki należało opakować, aby się nie zbiły. Przecież wtedy byłoby nieszczęście. 

Więc po drugie primo: - Nieprawdaż?

Prawdaż! Prawdaż! - Odpowiedzieli zadowoleni panowie ochoczo, oraz zgodnym chórem, pomału szykując się do konsumpcji, a ja korzystając z tych jednoznacznie uroczystych chwil, poszedłem fotografować kanie, ponieważ wokół była niepowtarzalna bieszczadzka jesień.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz