piątek, 30 października 2020

Cudne Bieszczady

Biwak. Oczywiście w ulubionym bezludnym miejscu, po iluś tam kilometrach samotnego wędrowania.  



Jest koło południa sądząc po słońcu (telefon wyłączony do 18.00 z powodu oszczędności baterii, zresztą tu nie ma zasięgu. O 18.00 wchodzę wyżej, gdzie zasięg, patrzę kto dzwonił i ewentualnie wysyłam smsa – i koniec codziennego krótkiego kontaktu z tak zwaną cywilizacją. Telefon służy mi przede wszystkim do zdjęć).


     Hura! Znalazłem drut podtrzymujący garnek pozostawiony tu w 2018 roku. Dodaję go do trzech pozostałych i teraz mam już wystarczająco stabilny druciak ogniskowy. Jeszcze maleńka pętelka z drutu na zbiegu tych czterech podpórek, sprawdzam czy garnek ma prawidłowe położenie i kuchnia przyjęta do użytku.


      Patrzę z radością na swoje dzieło, bo przecież cieszyć się należy z byle czego. Tak, to niezwykle mądre; - cieszyć się z byle czego.

Okna błękitu dają plamy światła szybko przesuwające się w terenie wraz z wiatrem. To jest ruchomy teatr światła i cieni i mogę się na to przedstawienie gapić bez umiaru. Coraz więcej błękitnych okien, a obłoki zaczynają się wypiętrzać i zamieniają się w wielkie pierzyny. Płyną pierzyny z bitej śmietany.





Czas na obiad – oczywiście zupa z tego, co na wyciągnięcie ręki - więc grzybowa z borowika ceglastoporego, na boczku, z makaronem i śmietaną. A co, przecież do sklepu rzut beretem - tylko trzy godziny drogi - 15 km, raz w tygodniu można podreptać. Na kapeluszu borowika widoczne ugryzienia myszek.


Namiot stoi w tym samym miejscu, co rok wcześniej, jest tylko wejściem ustawiony wprost na południe, w tamtym roku było na zachód. Musi być słońce i deszcz, dzień i noc, znaczy jakaś odmiana. Jagody postanowiłem jeść trzy razy dziennie w takich ilościach, aby nie było jak z poziomkami w roku 2018, kiedy przejadłem się już pierwszego dnia. Poza tym jest odmiana, bo zaczynają się już maliny.





Ogólnie to tak cudnie jest, że Ach ! Ach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz