poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Wyprawa Kon-Tiki

Finisz.
To słowo jak co roku oznacza bliski wyjazd autora bloga.
Zaniedługo przestanę pisać aż do jesieni.
Wiosna się budzi, a wraz z nią dusza podróżnika rwie się w świat.
Nadszedł ostatni tydzień pisania przed wakacjami.

Od jakiegoś czasu nastrajałem się do posta o wyprawie Thora Heyerdahla na tratwie Kon–Tiki.

Chodzi głównie o wątek religijny umieszczony na końcu wpisu.

Za film dokumentalny o wyprawie Thor dostał Nobla, napisał także książkę, jednak wcześniej były same przeszkody:
- Brak kasy na sfinansowanie wyprawy i ogólna już nie tylko niewiara świata nauki w sens przedsięwzięcia, ale pracowicie forsowany obraz Heyerdahla jako wariata.
           O cóż bowiem chodziło?
Heyerdahl chciał udowodnić, że jest możliwe jak w legendzie o bogu Tiki, przepłynięcie pięciu tysięcy mil morskich z Peru do wysp Polinezji na tratwie zbudowanej z drewna balsa.
Przepłynięcie na tratwie, która zdana jest wyłącznie na prądy morskie i wiatr wiejący w żagiel.
Oczywiście prądy i wiatr muszą być sprzyjające.

Gdyby wyprawa się udała, Thor udowodni, że Polinezja została zaludniona od strony Peru, a nie z Azji.
Wielkie wyzwanie.
       Heyerdahl mówił: - "Jeśli Tiki przepłynął do Polinezji na tratwie z balsa, ja także przepłynę".
Tratwę budował według prastarych wzorów – jedne pnie wzdłuż, drugie w poprzek, nie zwracając uwagi na opinię producenta drewna balsa.
        Ów wyrokował: - wymiary tratwy są śmieszne, a po przebyciu jednej czwartej planowanej trasy, bale nasiąkną wodą i zatoną.
Wszystko to brzmiało dość nieprzyjemnie.
Czytelników odsyłam do książki i do filmu.
Tu jedynie kilka zdjęć z tej niepowtarzalnej podróży z 1947 roku.
Tratwa Kon -Tiki opuszcza Peru. Podróż ma trwać około stu dni.




Jednym z członków załogi jest papuga. Na zdjęciu moment tuż przed atakiem rekina. Niepowtarzalna akcja.
Równie frapujące są ujęcia z wizyty rekina wielorybiego.

Po pięciu tysiącach mil tratwa zanurzona jest już nieco głębiej, bo spodnie bale nasiąkły wodą. Ekspedycja dopływa do atolu. Przed nim kipiel na ostrych jak brzytwa rafach koralowych.


Tu ciekawostka dla giełdowych graczy – następuje liczenie fal.
Trzynasta fala jest zwykle największa. (Trzynasta świeca dzienna?)
Załoganci liczą fale, tratwa rozbija się, ale na tej trzynastej fali jakoś mija rafę.
Lądowanie.




Pojawiają się tubylcy. Cywilizowani tubylcy. Od kilkuset lat zajmują się nimi misjonarze, którzy mącą im w głowach, tłumacząc, że legenda o bogu Tiki jest tylko legendą, że trzeba wierzyć w jedynie słuszną religię....
Tubylcy biorą od stuleci pranie mózgu, więc już wątpią w swe dawne przekazy.
A tu naraz zjawia się człowiek, który w jednej chwili unicestwił kilkaset lat pracy misjonarzy.
Tubylcy zabierają sześciu białych podróżników do wioski.
A w wiosce przygotowują Wielkie Święto.
Tu oddajmy głos Heyerdahlowi:

Brązowi ludzie są w widoczny sposób poruszeni naszym przybyciem. Tupuhoe powiedział, że jego ojciec i dziad, i dalsi przodkowie opowiadali o Tiki i o tym, że Tiki był ich pierwszym wodzem, który teraz jest w niebie.
Lecz wtedy przybyli biali i zaczęli nauczać, iż tradycje ich przodków są kłamstwem.
Tiki nigdy nie istniał.
Nie był on wcale w niebie, gdyż tam przebywał Jehowa. Tiki był pogańskim bogiem i nie trzeba już więcej w niego wierzyć.
Lecz teraz nas sześciu przybyło zza morza w pae–pae.
Jesteśmy pierwszymi białymi, którzy przyznali, że ich ojcowie mówili prawdę. Tiki żył, istniał naprawdę, lecz umarł i jest teraz w niebie.

Przerażony myślą, że zniweczyłem pracę misjonarzy, zacząłem wyjaśniać, że Tiki wprawdzie istniał, wiadomo też, że teraz już nie żyje, lecz czy on jest w niebie, czy w piekle, o tym wie tylko Jehowa, który jest w niebie.
Tiki był zwykłym, śmiertelnym człowiekiem, lecz był zarazem wielkim wodzem, jak Teka i Tupuhoe.
Może nawet jeszcze większym.
Wywołało to zadowolenie brązowych ludzi. Kiwali głowami i pomrukiwali, co wskazywało, że wyjaśnienie padło na dobrą glebę.
Tiki istniał – to było najważniejsze.
Jeżeli znajdował się on teraz w piekle, nikt z tego powodu nie cierpiał, oprócz niego samego.
Zwiększało to tylko szanse ujrzenia go jeszcze w przyszłości, jak zauważył Tupuhoe.
Trzej starzy ludzie przepchnęli się naprzód do nas chcąc uścisnąć nam ręce. Nie było wątpliwości, że to oni kultywowali wśród ludności pamięć o Tiki zwłaszcza że jak powiedział wódz, jeden z nich zna olbrzymią ilość legend i ballad historycznych z czasów przodków”.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz