Nasze niepowodzenie w bitwie w Smolniku zatrwożyło całą okolicę. Przybył do nas dowódca kurenia „Ren” wraz z kilkoma oficerami. Przesłuchiwano wielu oficerów i strzelców. Przybył również sotenny „Didyk”.
Bardzo
żałował tych, którzy zginęli i nie mógł wybaczyć „Korpowi”,
że tak nierozważnie w biały dzień poprowadził żołnierzy do
ataku.
Smolnik nad Osławą - mogiła poległych żołnierzy Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Smolnik nad Osławą - mogiła poległych żołnierzy Ukraińskiej Powstańczej Armii.
(Więcej we wpisie "Panachyda")
Następnego dnia rano odbyła się zbiórka. Koło kurennego „Rena” stał młody oficer – smukły, wysoki blondyn o niebieskich oczach i śladami po ospie na sympatycznej twarzy.
Następnego dnia rano odbyła się zbiórka. Koło kurennego „Rena” stał młody oficer – smukły, wysoki blondyn o niebieskich oczach i śladami po ospie na sympatycznej twarzy.
Ubrany
w niemiecki uniform, w czapce – petlurówce z żółtym sznurkiem
na głowie, prezentował się bardzo dobrze.
Dowódca
kurenia wskazał na niego i przedstawił go, jako naszego nowego
dowódcę sotni. Był to „Brodycz” (Roman Hrobelski),
przeniesiony z sotni „Karmeluka”.
Z
nowym sotennym odeszliśmy w lasy nad Wisłokiem Wielkim i tam
stanęliśmy obozem. Przybyli do nas nowi strzelcy i nasza sotnia
dwukrotnie powiększyła swoją liczebność.
Wraz
z przybyciem „Brodycza” w sotni powiało nowym duchem.
Nowy sotenny okazał się dobrym gospodarzem – zaglądał wszędzie,
sprawdzał broń, amunicję, mundury, obuwie i cały sprzęt
sotni.(....)
W
tym czasie do sotni powrócili strzelcy, którzy przechodzili
szkolenie w szkole podoficerskiej. Końcowy egzamin na podoficerów
zdawali w dużej bitwie.
Sotnię
szkoleniową zaczęła ścigać polska podchorążówka, która
przyjechała z Warszawy, żeby zdać „praktyczny egzamin”
swojej oficerskiej działalności. Pierwsze starcie miało miejsce w
lesie nad wsią Dylągowa.
Po potyczce, w której zginął
jeden strzelec z miejscowej bojówki, sotnia szkoleniowa przeniosła
się w lasy Szybienieckie i tam zakończyła szkolenie.
Kilka
dni przed zakończeniem kursu posterunek ubezpieczenia (załoga była
akurat z naszej drużyny) dostrzegł, jak do obozu z kilku stron
podkrada się wróg.
Sotnia
zajęła stanowiska w starych okopach, pochodzących jeszcze z
pierwszej wojny światowej.
Polacy
podbiegli do szturmu z karabinami najeżonymi bagnetami. Lecz nasi
nie byli w ciemię bici i odpowiedzieli granatami. Wróg w panice
zawrócił. Polacy powtórzyli szturm kilkakrotnie, lecz wszystko bez
powodzenia i dopiero jak ostygł ich zapał, gdyż sporo ich zginęło
od naszych granatów, dowódca szkoły (był to zdaje się „Zrub”)
wydał rozkaz do ataku.
Z
okopów wypadli rozjuszeni strzelcy akurat wtedy, kiedy wróg
przygotowywał się do nowego szturmu. Nasi zaczęli pruć z broni do
Polaków, a ci rzucili się do ucieczki.
Nasi
zapędzili się za wrogiem dość daleko. W tym boju wzięli
trzydziestu do niewoli, niektórzy spośród nich byli ranni. Zdobyto
furmankę z aparaturą radionadawczą, dużo karabinów, kilka
karabinów maszynowych i moździerzy i pełne skrzynki amunicji.
W
tej bitwie poległo około stu Polaków, a dwa razy więcej było
rannych. Naszych zginęło trzech, dwóch miejscowych i jeden z sotni
„Chrina”. Dwóch strzelców zostało rannych.
Jeńcom
nasi strzelcy zabrali mundury i lepsze obuwie, a ich samych
obdarowali ulotkami i puścili do Przemyśla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz