Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zakopane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zakopane. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 kwietnia 2024

Inżynier Waśkiewicz lubił chodzić

 W książce „Bieszczady w PRL-u”, Krzysztofa Potaczały, czytamy:

„W bazie ZBL w Smolniku (nad Sanem) początkiem lat siedemdziesiątych pracował inżynier Waśkiewicz, czyli góral zakopiański z tytułem.

Jego przełożony, Stanisław Potomski ciepło wspomina górala, choć wcale nie z racji fachowości, której mu nie brakowało, ale czegoś zupełnie innego.

Oto któregoś grudniowego dnia Waśkiewicz przyszedł do biura i mówi: 

- Wybieram się na święta do domu. 

Trochę mnie te słowa zdziwiły, bo była to przecież oczywistość, ale on zaraz dodał: - Potrzebuję trochę więcej czasu, bo nie zamierzam podróżować autobusem, jak wszyscy inni, tylko per pedes.

Zatkało mnie: - Jak to pieszo do Zakopanego?! Trzysta kilometrów?! 

A on mi na to, że owszem, że on nie pierwszy raz planuje taką drogę i że na pewno jej podoła, tylko musi mieć czas.

Przyznaję, wzbudził we mnie sympatię. Wypisałem mu dwa tygodnie wolnego, podziękował i wyszedł.

      Nazajutrz zarzucił plecak na ramiona i rozpoczął tę swoją wędrówkę. A nie był wcale taki młodziutki, stuknęła mu pięćdziesiątka. Nawet zacząłem się martwić, czy nie dokładam ręki do jakiegoś nieszczęścia, ale robotnicy mnie uspokoili, że Waśkiewicz to twardziel.


Minęły święta, zaczął się styczeń, wszyscy zjechali na powrót do roboty, tylko Waśkiewicza brakowało. Dwa dni później jechałem z kierowcą do kamieniołomu w Czarnej, sypało jak cholera, widoczność była mocno ograniczona, ale nie na tyle, bym z pewnej odległości nie dojrzał maszerującego poboczem, oblepionego śniegiem, piechura.

Inżynier szedł wartko, równym tempem. Zatrzymaliśmy się i powiedziałem żeby wsiadał, a on, że absolutnie, bo skoro idzie już dwieście osiemdziesiąt kilometrów, to przejdzie też ostatnie dwadzieścia. Taki był.

    Złośliwcy szeptali, że ma nierówno pod sufitem, a on zwyczajnie lubił chodzić, a nie jeździć. Za mojej bytności w Smolniku jeszcze parokrotnie pokonywał na nogach trasę do Zakopanego i z powrotem”.

 

środa, 11 września 2019

49 dni deszczu

Bieszczady - Wola Michowa.
Już po południu chmury zaczęły się kłębić zapowiadając deszcz. Celowo odcięty od radia, tv oraz internetu w telefonie, prognozę pogody odczytuję z przyrody.
W chałupie pachniało grzybami, które dla podsuszenia powiesiłem pod sufitem.


Wieczorem światło wręcz zmuszało do zrobienia zdjęcia.


Przed spaniem wystawiłem miednice na taras w celu łapania wody. Deszcz zaczął padać w nocy.
Rano padało dalej i to po bieszczadzku – rzęsiście.


Zanosiło się na dzień bez prac na zewnątrz.


Pod dachem to dopiero jest komfort! - można przetrwać i tydzień deszczu.


Pajęczyna zwisa jeszcze od zimy i nie tylko mi nie przeszkadza, ale wydaje się malownicza. Poza tym zaprzyjaźniłem się z pająkiem i nawet podrzucam mu muchy. We wszystkim można dostrzec piękno.

Leje. Sięgnąłem atoli do bardzo przyzwoicie zaopatrzonej biblioteki w Kołybie.
Nie ma przypadków: - od razu trafiam na krótki artykuł Andrzeja Struga z 1938 roku o Zakopanem:

"Odważny turysto, kiedy już przyjechałeś do Zakopanego aby cieszyć się przyrodą, najpierw musisz cieszyć się obietnicą pogody …..
Tą obietnicą, jak też wieloma innymi, szafują hojnie górale.
A więc czekasz na pogodę i któregoś dnia.....

Zapatrzone w tarczę słoneczną, osłupiało wszystko.
Zatrzymały się ręce niosące do ust pożywienie lub kieliszek, zastygł w ruchu każdy. 
     Stawały jak wryte pośród drogi zaprzężone konie i patrzyły z nastawionymi oczami, parskając. To samo czyniły samochody. Zatrzymały się nawet zegary.
     Zatrzymała się wymowa właścicielki knajpy, karcącej kucharkę za dodanie do sosu pół kwaterki prawdziwej śmietany.
Zapatrzył się pan Lepomański, skazany właśnie za skradzenie dwóch oszczypków, zamarły w uwięzi pocałunku setki ust, Jontek z Gubałówki zagapił się tak, że dolał za mało wody do mleka, przez co owe nie było dostatecznie krzyścijańskie,.
      Znieruchomiały pióra poetów, siekiery cieślów, nożyce fryzjerów, dzwony kościelne, maszyny do szycia, urwały się kłótnie, morderstwa i inne objawy życia - bo oto po czterdziestu dziewięciu dniach deszczu wyjrzało słońce".

Zakopanoptikon – czyli kronika czterdziestu dziewięciu dni deszczowych w Zakopanem.

A deszcz w Woli Michowej padał tym razem tylko 12 godzin



sobota, 21 listopada 2015

Chłonąć to co jest

Okrąglik za mną.
Znowu idę.
Pusto. 
Przestrzeń. 
Jest inaczej.... tak wzniośle, uroczyście jakoś.
- Bo po pierwsze primo: - są widoki.
- Po drugie primo: - nie ma turystów, czuję się wtedy wtopiony w przyrodę.
Turystów na odludziu odbieram (bowiem) jako dysonans, jako zakłócenie.


Znałem dwie starsze siostry w Zakopanem. Mieszkały tu na stałe i pomagały od lat trzeciej siostrze prowadzić pensjonat. Dlaczego o tym piszę ? Z powodu ich szczerości.
Kiedyś powiedziały mi: - Od ciągłego patrzenia na Giewont robi nam się niedobrze. Nienawidzimy gór, górali, śniegu zimą, deszczu latem a turystów zawsze.

Po nocy spędzonej w przyrodzie, inaczej się oddycha. Tak łatwo stapiasz się wtedy z naturą, rozpływasz się w niej, stajesz się jej częścią. Chcąc nie chcąc człowiek robi się uważny, mniej myśli więcej obserwuje, wpadasz w czujność – chłoniesz to co jest.



Nie szukaj szczęścia po świecie,
Nie szukaj szczęścia gdzieś hen!
Na próżno olśni cię przecież
Świat piękny – ale nie ten....

Pokaże ci Krzyż Południa
Jak dotknąć purpury zórz,
Ale tam lato jest w grudniu
I inny jest kolor mórz.

Nie szukaj szczęścia po świecie,
Ono tuż obok śpi,
Rankiem obudzi cię przecież
I szepnie: tak dobrze mi.

Jan Baryła-Nowakowski