W środku nocy stałem dłuższą chwilę przed namiotem kąpiąc się w świetle księżyca w pełni. Było bajkowo. I cicho, bez codziennych dodatków – świerszczy i szumu wiatru w koronach drzew. Było cicho jak w kościele po pogrzebie organisty.
Nawet puchacz nie krzyczał. Pięknie jest
na świecie! W tym Boskim Teatrze Siedem
Gwiazdek mam ciągłą zmianę scenerii.
Z
przełęczy w dół – wracam.
Dzień cudny, jest późny poranek, nie za
gorąco. U studentów w Rabe widać
kilka osób siedzących pod wiatą. Rozmawiają.
Jak
dobrze, że ja nie muszę. Siedzą i gadają, co jest i tak chwalebne, bo mogliby
grzebać w internecie. Tu jest tylko mała niewidokowa polana, a jak zdążyłem się
zorientować, obecni przeważnie jeżdżą samochodem w stronę Baligrodu, pewnie na obiad. Jeżdżą zamiast chodzić, bowiem chodzić
nie muszą. Nikt nic nie musi.
Przez cały dzień gra mi w głowie piosenka z
Kabaretu Starszych Panów „Adieu
pomidory”. Mało tego, że piosenka, do tego oglądam film – widzę twarz Michnikowskiego i te jego niepowtarzalne
miny.
Dochodzę do styku dwóch potoków i następuje bardzo przyjemne całościowe chlapu chlapu. Namacuję i wyciągam paznokciami z łydki czwartego
kleszcza aktualnego sezonu.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)


.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz