Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowa Zelandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowa Zelandia. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 stycznia 2024

Kubek z oczami

Bieszczadzki biwak lipcowy 2023. Dzień pierwszy, część 10, godzina 14.00.











Dzień jak marzenie, pachnie skoszoną łąką, jest bezwietrznie, cisza niesamowita. Wykonałem zdjęcia kubkowe, po czym usiadłem na stanowisku obserwacyjnym przy sośnie, aby podziwiać krajobraz, tudzież płynące wysoko obłoki. Patrzyłem i przypomniała mi się pewna tajemnicza historia związana z chmurami.

 

                                Zdarzenie na wzgórzu 60.

Turcja, rok 1915, tragiczna kampania pod Gallipoli. Wielu naocznych świadków opisuje przypadek zniknięcia całego kilkusetosobowego brytyjskiego pułku Norfolk.

Anglia domagała się uwolnienia tych żołnierzy zaraz po kapitulacji Turcji w 1918 roku. Jednak tego żądania pobite państwo osmańskie nie mogło spełnić, ponieważ żaden oddział turecki nie miał styczności z pułkiem Norfolk.

     Trzech saperów, należących do nowozelandzkiej kompanii polowej nr 1, we wspólnym raporcie, opisało zdarzenie z okolicy wzgórza 60, Sulva Bay:

 

     „Znajdowaliśmy się na posterunku obserwacyjnym około stu metrów powyżej wzgórza 60. Dzień z początku był jasny. W zasięgu wzroku nie było żadnych chmur, z wyjątkiem sześciu obłoków, które wisiały nad wzgórzem 60 i miały wszystkie dokładnie taki sam kształt, przypominający bochenek chleba. Mimo silnego południowego wiatru obłoki te nie zmieniały swojej formy, ani nie odpływały.

    Bezpośrednio pod tą grupą obłoków, znajdował się jeszcze jeden obłok, również nieruchomy, tego samego kształtu co pozostałe, ale sięgający do samej ziemi. Był on całkowicie nieprzejrzysty i robił wrażenie czegoś tak ścisłego jak ciało stałe. Z naszego punktu obserwacyjnego mogliśmy dobrze widzieć zarysy tego obłoku, który znajdował się w odległości około trzystu metrów od strefy walk na terenie zajętym przez Anglików. Teren obejmował łożysko wyschniętej rzeki.

     Potem widzieliśmy, jak pułk Norfolk maszeruje po drodze pod górę, na wzgórze 60, najwyraźniej w celu wzmocnienia obsady wzgórza.

Kiedy żołnierze doszli do dziwnego obłoku, bez wahania weszli prosto w niego, ale nikt z niego nie wyszedł. Gdy ostatni żołnierz z ostatniego szeregu zniknął w obłoku, ten oderwał się od ziemi i powoli uniósł do góry, aż zrównał się z pozostałymi dziwnymi obłokami, opisanymi na początku tego raportu. Przez cały ten czas grupa sześciu obłoków nie ruszała się z miejsca, za to kiedy zrównał się z nimi ten pojedynczy obłok unoszący się od poziomu gruntu, wtedy wszystkie zaczęły zgodnie odpływać na północ w kierunku Turcji. Trwało to godzinę zanim znikły z pola widzenia.

     Wszystko to obserwowało jeszcze 22 żołnierzy trzeciego  pododdziału kompanii polowej nr 1 nowozelandzkiego korpusu ekspedycyjnego (NZE) z rowów strzeleckich na placówce „Rododendron”, około 2, 5 kilometra na południowy zachód od wzgórza 60”.

     Opisane zdarzenie, pewnie niezbyt ważne w tej strasznej wojnie, było jednak tak niezwykłe, że stało się przedmiotem wielu dociekań, które nic nie wniosły do wyjaśnienia sprawy.

Fakt zniknięcia w obłoku całego oddziału Norfolk jest niepodważalny.

     Jak wynika z zeznań licznych świadków opisujących zdarzenia bardziej współczesne, znikanie w tworach przypominających obłok, chmurę, czy gęstą mgłę powstającą znikąd, nie jest wcale rzadkim zjawiskiem.

Zagadką pozostaje także zadziwiająca niewrażliwość tych tajemniczych chmur-oparów na wiejący wiatr.

I zaprawdę powiadam Wam – po tej opowieści obejrzałem się za siebie, czy nie nadpływa w moim kierunku jakiś podejrzany obłok. 

 

 

środa, 17 stycznia 2024

Pelorus Jack

 


Rok 1888, Nowa Zelandia.

Do portu Wellington droga morska prowadzi przez Morze Francuskie. To trudne wejście, pełne raf, dlatego należało ostrożnie manewrować przy wpływaniu, a pogoda była nieraz bardzo burzowa.

     Tonęły okręty i topili się ludzie. Któregoś burzowego poranka w 1888 roku, przed okrętem, który akurat zamierzał płynąć do Wellington przez cieśninę Cooka, pojawił się delfin. To był dobry znak, ponieważ marynarze od wieków uważali delfiny za przyjaciół. Chętnie opowiadali sobie legendy o tych niezwykle mądrych ssakach. Delfin z cieśniny Cooka wyskakiwał z wody przed okrętem, jakby chciał powiedzieć - „Płyńcie za mną - poprowadzę”.



Załoga okrętu tak właśnie odczytała zachowanie delfina i śmiało pokierowała jednostkę za manewrującym ssakiem. Dzięki "pilotowi" zawinęli do portu bezpiecznie, a do tego bardzo szybko. Opowiadano potem w mieście o tym niecodziennym zdarzeniu.


Sytuacja zaczęła się powtarzać. W cieśninie Cooka pojawiał się delfin i przeprowadzał przez rafy pojedyncze statki, a potem całe kawalkady statków. Całe kawalkady, gdyż kapitanowie zorientowali się, że musi zebrać się grupa jednostek chętnych do wpłynięcia, bo dopiero wtedy pojawia się delfin. Rozniosła się wieść o tym wydarzeniu, a marynarze nazwali delfina Pelorus Jack - pilot za darmo.


Służba Pelorusa Jacka trwała nieprzerwanie do 1904 roku. W tym właśnie roku rząd Nowej Zelandii ogłosił wzięcie Pelorusa Jacka pod ochronę.


Krótko po tym ogłoszeniu wpływała do Wellington eskadra statków, pilotowana jak zwykle przez Pelorusa Jacka. Na czele płynął parowiec i właśnie z pokładu tego parowca pijany pasażer strzelił do delfina!

Załoga statku z wściekłością rzuciła się do pijaka, marynarze zaczęli go tłuc i pewnie by zatłukli, gdyby nie interwencja kapitana. Niemniej delfin dostał kulę, po czym zniknął w oceanie.

Jak się jednak okazało, delfin przeżył i po kilku miesiącach pojawił się znowu, aby podjąć na nowo darmową służbę. Azaliż od postrzału robił jeden wyjątek: - dobrze zapamiętał pechowy parowiec i zaczął go bojkotować. Kapitan jednostki usiłował zmylić delfina i próbował ukryć swój statek wśród wielu innych. Nic to nie dało - delfin nie wprowadzał statków, wśród których był pechowy okręt. Parowiec musiał wpływać do Wellington o własnych siłach, ponieważ został uznany przez marynarską społeczność za czarną owcę.

      Kapitan musiał płynąć sam, a do tego miał coraz większe kłopoty z zamustrowaniem załogi, chociaż płacił więcej niż inni - jak wiadomo marynarze są przesądni i nie chcieli pływać na statku o złej sławie. W końcu, przy którymś samotnym rejsie, parowiec zatonął po uderzeniu w rafę.

Delfin pełnił obowiązki pilota aż do roku 1912, kiedy to zniknął na zawsze po 24 latach służby. Miasto Wellington, dla uhonorowania ssaka, który ocalił swoją pracą tysiące ludzi, postawiło przy plaży pomnik – Pelorus Jack.