Niechętnie, bo z obowiązku wyskakuję z namiotu na sikanie – jest ciemno, szykuje się dopiero kolorowy świt, to jeszcze nurka dopóki sen nie uciekł.
I już widno - można zagrzać wodę. Z rozpaleniem nie mam kłopotu - po wielu biwakach pojawia się zwykła rutyna – wieczorem znalazł się w namiocie zapasik suchych szyszek. Lokalny świat o poranku oczywiście spływa sławną bieszczadzką rosą.
Kilka zdjęć, mycie zębów, nazbierałem jagód i zasiadam pod sosną na stanowisku obserwacyjno-kontemplującym lustrując okolicę. Mokro jest dopóki słońce nie osuszy rosy, dlatego rano specjalnie wchodzę boso w łąkę, co jest miłe po pierwsze primo, a co wraz z drugim primem zastępuje mycie stóp. Kiedy odezwał się głód zaczynam ceremonię śniadania: - garnek, woda, ogień itd. Dziś dopiero po godzinie śniadanie będzie gotowe: - dlatego po godzinie, bo musi się ugotować fasola namoczona wieczorem. Fasola na boczku, z borowikiem, makaronem i śmietaną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz