piątek, 29 kwietnia 2022

Wakacje 2022

To ostatni wpis przedwakacyjny – od jutra na blogu następuje cisza, która potrwa aż do tradycyjnego jesiennego momentu „po grzybach”. Na końcu artykułu piszę o pozostałych czterech datach zwrotu dla Wig 20, które powinny się pojawić na wykresie giełdowym do jesieni. Te cztery daty dają w sumie sygnalizowaną wcześniej ilość „ośmiu gwiazdek” – dat zwrotu indeksu w roku 2022, policzonych rok wcześniej za pomocą liczb Astronomii Finansowej.

 

Refleksje Ryszarda Kapuścińskiego.

Według jego opinii, a zjeździł przecież kawał świata także jako reporter wojenny, w luksusowych hotelach trafia się towarzystwo nieciekawe, miałkie.  To milionerzy, urzędnicy bankowi, biznesmeni, międzynarodowi biurokraci. Natomiast w skromnych hotelach czy pensjonatach, przydarza się ciekawsze towarzystwo, a jeszcze ciekawsze osoby bywają spotykane na szlakach pieszych. Tu trafiają się ludzie fascynujący, a niedostateczne używanie nóg - jak reporter kilkakrotnie podkreślał - ograbia nas zarówno z kreatywności jak i inteligencji.

W książce „Cesarz” R. Kapuściński zastosował styl staropolski. Taki styl i archaiczny język był reporterowi potrzebny, aby ukazać z jednej strony archaiczność autorytaryzmu, a z drugiej wykazać niezmienność reguł, które rządzą władzą autorytarną. Co ciekawe cenzura komunistyczna nie pozwalała na druk książki, ponieważ dostrzegła w niej aluzję do propagandy sukcesu czasów Gierka. I całkiem słusznie, bo jak wiemy reguły w dyktaturze są stałe od czasów „Był sobie bałwochwalczy król”.

Książka "Cesarz" jest wiec ponadczasowa i wręcz idealnie pasuje do aktualnej polskiej reżimowej rzeczywistości.


Dalej Kapuściński pisze:

„Kiedy idę posługując się głównie okiem fotografa polującego na detal, czuję się podwójnie szczęśliwy, bo jednocześnie jestem freelancerem. Najważniejsze, żeby chodzić w miarę możliwości zawsze swoimi ścieżkami i próbować mówić własnym, indywidualnym głosem. Zwykle ściszonym. Bo krzyczy i panoszy się tylko chamstwo.

I zawsze interesuje mnie co na dany temat sadzą inni. To ciekawość i pasja poznawania. Jestem wielkim zwolennikiem cytatów i zwięzłości. Dużo czytam i wiem, że w każdej książce jest ukryta jakaś ponadczasowa myśl, taka fascynująca perełka i ja czuję się trochę takim poszukiwaczem tych perełek, zwykle zagubionych w kilkuset stronach druku. Kiedy się taką perełkę wydobędzie ona zaczyna żyć własnym życiem, nabiera blasku.

 

                      Społeczeństwo informacyjno-planetarne.

Takim społeczeństwem jesteśmy. To niebezpieczny czas powodujący myślowy mętlik u jednostek, które uzależniły się nie tyle od informacji, ile od informacyjnych śmieci. W informacjach mamy brak ciągłości. Na przykład ogłaszanie jako objawienie, że w islamie mamy nurt terrorystyczny. A przecież cywilizacja chrześcijańska i  islamska żyją obok siebie od ponad tysiąca czterystu lat i ten nurt nie jest niczym nowym, ponieważ pojawił się jako obrona w czasach wypraw krzyżowych. To chrześcijaństwo swą krwawą agresją wymusiło odpowiedź islamu już w roku 1090.

Nauka dziennikarstwa skupia się dziś nie na sensie przekazu, tylko na tym, jak dana wiadomość się sprzedaje. Ile jest kliknięć, stąd nie tylko miałkie artykuły, wręcz głupie, tudzież celowo tytuły stwarzane tylko po to, aby przyciągnąć uwagę.

Przeciętny zjadacz chleba nie wie, że żadne koncerny, fabryki samochodów, czy ropa naftowa nie przynoszą takich zysków jak handel informacją. To dziś najbardziej dochodowy biznes, dlatego szefami wielkich agencji nie są dziś panowie redaktorzy, zapaleńcy, którzy o coś walczą, tylko technokraci lub po prostu politycy. Oni nie tylko nie mają nic wspólnego z żadnym dziennikarstwem, ale nawet nie chcą mieć!”

 

                                Czas transformacji.

Informacja z rąk ludzi, którzy walczą o prawdę przechodzi coraz bardziej w ręce ludzi, którzy nie dbają o prawdę, czy też ładunek intelektualno-poznawczy wiadomości, a jedynie dbają o to, aby informacja była atrakcyjna. Dlatego te tytuły i cała otoczka, ładne opakowanie, aby to coś łatwo sprzedać. Ten zabieg nie uda się z człowiekiem myślącym, bo ów wie jaka jest różnica między opakowaniem a zawartością. Azaliż myślący zawsze byli, są i będą mniejszością.


Zmiana kryteriów z prawdy na atrakcyjność stała się rewolucją kulturalną, której uczestnikami jesteśmy wszyscy. Uczestnikami, a w części także ofiarami. Szef agencji ma w głowie tylko jedno pytanie: - jak dana wiadomość się sprzeda i czy przyjdzie za tym reklama, bo on z tego żyje. Nie ważne czy wiadomości podaje się płasko, czy wirtualnie, ważne by było barwniej, szybciej, aby dać odbiorcy mniej czasu na refleksję.

Ewentualną refleksję. Szef wielkiej światowej agencji często nigdy nie był dziennikarzem nawet przez chwilę, przepatruje internet, rzadko czyta gazety, czy ogląda tv – skupia się tylko na pojedynczych informacjach, które oglądalnością, czy ilością kliknięć mają wyprzedzić konkurencję. Jego celem jest wyłącznie zarobek. Ma w głębokim poważaniu przeżywanie egzystencji innych ludzi, jego pozycja opiera się na umiejętności zarabiania pieniędzy.

A ludzka wyobraźnia nie nadąża za wynalazkiem informacji elektronicznej i dochodzi do paradoksu: - dostajemy całe góry informacji które nie funkcjonują w żadnych kontekstach kulturowych. Mamy krótką, maksymalnie skróconą informację o wszystkim, czyli w sumie nie mamy informacji o niczym, bo nie jesteśmy w stanie tej góry śmiecia przetworzyć. Społeczeństwa zostały zadławione informacją. Jeśli kiedyś cenzura oznaczała brak informacji, to dziś oznacza jej nadmiar. Nasza wyobraźnia nie jest w stanie poradzić sobie z taką masą faktów i powstaje szum informacyjny".

Pisałem kiedyś o rozmowie dwóch kolegów w Bieszczadach.

Piękne miejsce, widok , cisza, wstaje cudny poranek. Nie ma prądu, nie ma TV, ale jest radio na baterie. Jeden kolega zaraz po wstaniu sięga po radio.

- Po co ci to? Pyta drugi.

- Żeby wiedzieć co na świecie – pada odpowiedź.

- To ja ci powiem, co na świecie – mówi drugi: - oto jakiś polityk czy inny mądrala coś wypierdział, w innym miejscu jest wojna, a jeszcze gdzieś ktoś komuś głowę urżnął. I tak codziennie.

- To zobaczę co o pogodzie mówią – nie daje za wygraną pierwszy.

- Po co ci to? – pyta drugi. - Przecież dziś nigdzie się nie wybieramy, a jak widać nie pada i to powinno wystarczyć.

Pierwszy kolega nie znalazł już argumentu na obronę, ucichł, wsadził radio do kieszeni i udał się do klasycznego miejsca na uboczu poza domem.

Co to znaczy uzależnienie – przeciętny człowiek nie potrafi dokonać selekcji, hierarchizacji faktów. To bardzo groźne zjawisko, inwazja trwa i na razie nie wypracowaliśmy żadnych masowych mechanizmów obronnych. Trend jest negatywny i jeszcze nie wynaleziono na to lekarstwa. Więcej – widać tendencję do centralizacji wielkich sieci medialnych – coraz więcej informacji w coraz mniejszej ilości rąk. Wielki kapitał, a także wszelkiej maści krajowi populiści, czy uzurpatorzy skupują źródła informacji, żeby kontrolować tłum za pomocą robienia wody z mózgu. Atoli faktem jest, że część populacji lubi, gdy ktoś za nią myśli, łatwo daje się skołować, czyli po prostu stanowi klasyczną ciemną masę.

Dialog kulturowy zawsze był dialogiem umysłów wysokich, zawierał głębokie refleksje, skupienia i ciszę. Kiedy wszyscy zaczynają mówić naraz, jak to się dzieje dziś zwłaszcza w TV, wtedy rozmowa schodzi do poziomu bazaru. W codziennych kontaktach nie jest lepiej, bo jak dobrze wiemy, większość z nas nie ma do powiedzenia niczego istotnego.


"Na razie jesteśmy na etapie fascynacji coraz to nowym gadżetem elektronicznym. Nie zdążyliśmy jednak zastanowić się do czego to coś ma służyć. Tak samo jest z każdym kolejnym istotnym narzędziem – nóż pokroi chleb, ale może także obciąć głowę.


Kiedyś tradycyjna ludzka wyobraźnia i wrażliwość miały ograniczony obszar odniesienia. Plemię, społeczeństwo, wiara. To były filary duchowej ojczyzny. Dziś  komunikacja zwielokrotniła nasz świat, człowiek znalazł się w rzeczywistości nieprzejrzystej, trudno rozpoznawalnej, wręcz chaotycznej, a to jest przyczyna dezorientacji. Ten sam proces pogubienia, jak się wydaje dotyczy także mediów, nazywanych kiedyś Czwartą Władzą, a dziś wysuwającą się na czoło peletonu. Stan mediów jest odbiciem stanu społeczeństwa i lekarstwem może być wychowanie społeczeństwa obywatelskiego".


Świadomy odbiorca nie będzie miał ochoty oglądać beznadziejnych programów TV, czy  czytać bzdurnych wiadomości, kiepski nadawca z powodu braku reklamodawców będzie musiał zmienić profil, lub upadnie. To wszystko jest jednak tylko teorią, myśleniem życzeniowym, bo może przyjść populistyczny rząd, czy nawet pojedynczy psychopata, który do lojalnych wobec siebie mediów dopłaci co roku kilka miliardów z kieszeni podatnika i będzie kontynuował zamulanie mózgów. Albo nie dopłaci, a posłuszeństwo wymusi terrorem.


Ustaliliśmy więc, że żyjemy w czasie rewolucji światopoglądowo - technicznej, wielkiej rewolucji. A każda rewolucja wymaga od ludzi korekty, dostosowania ich wyobraźni. To wymaga czasu, więc ostateczna diagnoza brzmi: - „nic się nie stało Polaku, nic się nie stało” – dopiero objął nas proces dostosowania, czyli czas transformacji i tkwimy w nim po same uszy.



 Astronomia Finansowa.

Daty zwrotu dla indeksu Wig 20 w roku 2022 – osiem dat – czyli #####  ###.

Trzecia i czwarta data, obie majowe zostały podane we wpisie z 4 kwietnia 2022 - „Kilka ciekawych dat”.

Data piąta wypada w okolicach 27 czerwca, a ponieważ następna data położona jest w odległości dwóch tygodni, podobnie jak dwie daty majowe, podaję ją z numerem sześć - 13 lipca 2022.

Datę siódmą mam policzoną na 5 września.

Data ósma wypada w okolicach 23 października 2022.


 Czytelnikom bloga życzę zdrowia, tudzież udanych wakacji. 

CHWAŁA UKRAINIE !


środa, 27 kwietnia 2022

Małomównie na przełęczy Żebrak.

 






Do szałasu doszedłem już w całkowitym zachmurzeniu. Zaczęło śnieżyć i to od razu gęsto. Zasiadłem pod dachem, pojadłem niespiesznie czekolady, jako że miałem czas, po czym również niespiesznie ruszyłem z powrotem. Sypało, a oprócz tego wiatr zaczął gnać tumany śniegu. Kiedy mijałem rozwidlenie dróg Mików – Wola Michowa, wszystkie ślady, moje i wilków, były już niewidoczne. Zrobiło się jednolicie biało.


 Instynktownie obejrzałem się - widać było tylko biel drogi wśród ściany lasu, nie szedł za mną żaden zwierz, ale za to nadciągała mgła, zbliżając się tumanem z góry.


 Idę.

Płatki śniegu wirują, wiatr w porywach huczy w koronach drzew. Przyspieszam kroku – jest z góry, a więc idzie się łatwiej.

Ku pokrzepieniu ducha opowiadam sobie bez słów – czyli małomównie, pouczającą historię na temat małomówności Indian z północy Kanady.

 

Rzecz działa się ponad sto lat temu na brzegach Wielkiego Jeziora Niedźwiedziego. Koczujące na tych terenach plemiona Indian żyły w zgodzie z białymi, bo to biali kupowali od Indian skóry zwierzęce po zimie, dostarczając w zamian rzeczy potrzebne miejscowym.

     Jeden z agentów Kompanii Hudson cieszył się wśród tubylców szczególnym poważaniem.

Kiedyś między dwoma plemionami wynikł spór, a ponieważ Indianie chcieli pokojowo załatwić sprawę, zwrócili się do wspomnianego agenta, aby zwołał zebranie wojowników i pomógł rozwiązać spór.

   

Ustalono godzinę, dzień i miejsce spotkania.

W tym oznaczonym dniu, o ósmej rano, agent przybył konno pod samotną pinię rosnącą wśród stepu.

     Nie zastał nikogo.

Ponieważ znana mu była niepunktualność Indian (Indianie mają czas) – nie miał wyboru i czekał.

Minęła jedna godzina, potem druga. Agent wykoncypował, że pewnie wszystko pomylił: - i godzinę pomylił i dzień, tylko miejsca był pewien. Już chciał się zabierać stamtąd, kiedy z radością zarejestrował tętent koni i za chwilę ujrzał galopującą grupę wojowników.

     Indianie zajechali, zeskoczyli z koni, powitali „bladą twarz” uniesionymi dłońmi i w milczeniu zasiedli półokręgiem wokół samotnej pinii rosnącej wśród stepu.

     Niedługo później nadjechała druga grupa wojowników i również rozsiadła się wokół pinii, tworząc zamknięty krąg.

Usiedli, siedzą, zapalili fajki, palą i milczą.

Agent był pewien, że któryś z przybyłych zagai zebranie. A tu nic. Cisza. Nikt nie zabiera głosu. Minęła kolejna godzina.

Tego było już za wiele. Agent wstał i przemówił:

    „Moi czerwoni bracia wezwali mnie tutaj, abym rozpatrzył ich spór. Lecz próżno czekam na głos mych braci. Jak długo jeszcze mamy trwać w milczeniu?”

Po tym pytaniu wstał jeden z wodzów i powiedział: - „Jesteśmy wdzięczni naszemu białemu bratu, że zechciał przybyć na zebranie. Dzięki jego obecności zdołaliśmy przemyśleć całą sprawę i znaleźliśmy jej sprawiedliwe rozwiązanie. Dziękujemy”.

Gdy tylko to zwięzłe oświadczenie wodza wybrzmiało, obie grupy bez zbędnej zwłoki wskoczyły na mustangi i tylko gasnący w dali tętent kopyt świadczył o tym, że było jakieś zebranie.

    Po powrocie do Fort Norman, agent napisał obszerny raport i wysłał go do Biura do Spraw Indian.

wtorek, 26 kwietnia 2022

Na Krzemieniu pod wiszącą skałą

Chodzę ci ja po samym szczyciorku lokalnego świata pod tytułem Krzemień i pstrykam zdjęcia: - na zachodzie jest Tarnica (pełna turystów), na wschodzie Ukraina jak okiem sięgnąć, a tu nikogusieńko! Przestrzeń, wiatr na twarzy i cisza dzwoni w uszach!. Kiedyś prowadził tędy szlak, widać jeszcze stare oznaczenia prawie już zmyte przez deszcze. Chodzę tu i tam i sycę się pięknem miejsca.





  Cudnie, cudnie!

 Widoki zapierają dech. Wicher duje, znajduję więc zacisze pod nachyloną skałą i niespiesznie szykuję posiłek. Zostanę tu na noc. Już się cieszę, bo jest niecodziennie, tudzież niepowtarzalnie. Piknik, a potem sjesta.



Wokół surowa pustka - nad głową nachylona skała....., Od razu mam skojarzenie; - film australijski „Piknik pod Wiszącą Skałą”.


Fabuła filmu oparta jest  na zdarzeniach z wycieczki – pikniku zorganizowanego w dniu świętego Walentego w roku 1900 dla uczennic z Appleyard College, elitarnej prywatnej szkoły dla dziewcząt (w Woodend w stanie Wiktoria, Australia).

W towarzystwie nauczycielek, dziewczęta wyruszają pod Wiszącą Skałę, będącą popularnym celem wycieczek. Wyprawa kończy się tragicznie, gdyż trzy uczennice i nauczycielka znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, wspiąwszy się na skałę. Zatrzymują się zegarki, dzieją się tajemnicze rzeczy. Po kilku dniach jedną z uczennic odnaleziono nieprzytomną, niepamiętającą co się stało. Pozostałych nie odnaleziono nigdy.

Patricia Lovell, producent wykonawczy filmu, relacjonuje, że podczas kręcenia zegarki ekipy zachowywały się w dziwny sposób: spieszyły się bądź późniły, oraz wszystkie jednocześnie zatrzymywały się, aby po pewnym czasie znowu jednocześnie ruszyć. Przedmioty w sposób niewytłumaczony zmieniały swoje położenie,

Zarówno w powieściowym pierwowzorze jak i w filmie, także zegarki dziewcząt, kiedy one przebywały na skale, zatrzymały się koło południa, co stanowiło punkt wyjścia dla tajemniczych i pełnych grozy wydarzeń, które miały potem nastąpić.

Dziś wiemy, że był to klasyczny przypadek Wzięcia - Uprowadzenia.


 

Wzięcie

Nagła wizyta na pokładzie UFO, odbywająca się przy wyłączonej świadomości uprowadzonej osoby. Wzięcia rozpoczynają się zazwyczaj obserwacją jasnego światła, po czym następuje utrata świadomości i transport świadka na pokład UFO

Wzięcia wiążą się w znacznej większości przypadków z przeprowadzonymi w czasie ich trwania badaniami na uprowadzonych osobach. Badane jest całe ciało, ze znacznym ukierunkowaniem na głowę i jej narządy, brzuch i genitalia wziętej osoby. Najczęściej badanie kończy się pobieraniem nasienia od mężczyzn i komórek jajowych od kobiet, rzadziej odbyciem stosunku seksualnego z przedstawicielką Innej Rasy. Po tych czynnościach następuje implantacja, oraz odtransportowanie wziętej osoby na miejsce uprowadzenia. Wzięcia osób mają z reguły miejsca w nocy, w czasie snu, w czasie dłuższych przejazdów samochodem, bądź samotnych wypraw w odludne miejsca. Wzięcia wiążą się ze specyficznymi objawami w rodzaju syndromu spowolnionego czasu, syndromu zagubionego czasu, zaniku pamięci bądź pamięci ekranowej, późniejszej bezsenności i koszmarów, stałego zmęczenia, osłabienia oraz bólów głowy. W określeniu tego, co działo się z ofiarą w czasie samego wzięcia pomocna jest hipnoza regresyjna.

 

Wzięcia - uprowadzenia ludzi przez tajemnicze istoty przybywające na Ziemię, jak one same twierdzą z Innego Systemu Słonecznego, na pokład pojazdu UFO w celu poddania ich różnego rodzaju badaniom i testom. Zazwyczaj dany człowiek jest uprowadzany więcej niż raz. Pierwsze wzięcie ma miejsce już w dzieciństwie, a ostatnie najpóźniej w wieku ok. 45 lat. Wzięcia często przechodzą z pokolenia na pokolenie (najpierw uprowadzani są rodzice, potem dzieci).

Noc była wyjątkowo ciepła, jest jeszcze ciemno, gdy budzę się wypoczęty "jak młody bóg" - dzień zapowiada się pogodny, cienie poranne długie - więc kilka zdjęć, skromne jedzeniowe co nieco i ruszam przez Bukowe Berdo.













 

 

 

 

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Wrona

 Warszawa – wczorajsza niedziela o poranku.

Dzień zapowiadał się słonecznie - wyjeżdżałem rowerem ze śródmieścia. Jechałem dość szybko po zupełnie pustej rowerowej ścieżce. Jechałem pod słońce, które było jeszcze nisko, więc oślepiało. Ścieżkę chwilami przysłaniały cienie drzew, migotało w oczach. Naraz i to dosłownie w ostatniej chwili rejestruję wronę siwą, która stoi na ścieżce kilka metrów przed rowerem. Jest czymś zajęta, odwrócona tyłem i mnie nie widzi. No tak, na ulicy pusto, nie ma rowerzystów, to i uwaga ptaków rozluźniona.

Nie było już czasu na jakiś spokojny manewr omijania. Leciutki instynktowny ruch kierownicą ….. Zamarłem i …… przejechałem tylko, tylko obok wrony, o centymetry dosłownie. Kątem oka widziałem, że poderwała się dopiero gdy miała pedał nad głową.


Uff! Tak mało brakowało i miałbym ptaka na sumieniu – pomyślałem. Nagle słyszę krakanie nad samą głową - wrona siada mi na karku i dwukrotnie dziobie w czapkę, którą miałem na głowie. Zemsta! Zemsta! A to szelma! Nie odpuściła, dogoniła mnie i wymierzyła swoją wronią sprawiedliwość!



Na ścieżkach rowerowych czasami urzędują gołębie albo wrony, ale zwykle jest tu spory ruch hulajnóg, rowerów, czy wrotkarzy i ptaki są czujne – zawsze zdążą odfrunąć.

- Ależ zawzięta sztuka – podsumowałem zdarzenie i pojechałem nad Wisłę. Zrobiło się ciepło, zdjąłem czapkę i zapomniałem o wronie.

Po przeciwnej stronie rzeki Tarchomin.




Po dwóch godzinach wracałem tą samą trasą i zbliżałem się do miejsca porannego zdarzenia, ale o tym nie myślałem, bujając myślami gdzieś tam. Na ścieżce rowerowej znowu byłem sam. Nagle, teraz już w ciszy, znienacka, jak mnie coś nie uderzy w tył głowy! Gałąź chyba spadła z drzewa?

Oglądam się i widzę odlatującą wronę siwą, która dopiero teraz zaczęła się drzeć ogłaszając triumfalnie dopełnienie zemsty. Wydawało mi się że rozumiem jej przekaz: - Jak ty dziadu jeździsz! A masz za swoje!

Tym razem wrona zaatakowała z przyczajki, tudzież cichaczem, uderzając dziobem raz a dobrze, bo do krwi.

Pomyślałem: - ależ szelma pamiętliwa jest i taka zawzięta, nie odpuściła i upilnowała mnie, a przecież nie była bez winy, to ona zagapiła się nieodpowiedzialnie i mogła zginąć.


piątek, 22 kwietnia 2022

Prawie u źródła

Wchodzę pod górę ścieżką zwierzęcą. Jak wygląda taka ścieżka zwierzęca? Ona jest bardzo wąska, prawie niewidoczna, bo ile łąki mogą podeptać stawiane ostrożnie kopytka sarny czy koziołka?


Wchodzę więc, już mam telefoniczny zasięg - patrzę kto mi przysłał smsa. Oto operator informuje o promocji. Co za bzdury! Toż to śmietnik informacyjny spoza siódmej góry! Po 18.00 wyłączam telefon – w ten prosty sposób ograniczam do minimum kontakt z cywilizacją. Wczoraj niestety z powodu czyhania na długie cienie popołudniowe zapomniałem wyłączyć. Na godz. 18.00 ustaliłem przed wyjazdem ewentualny kontakt z najbliższymi. Nie mam zasięgu przy namiocie, on stoi jakieś sto metrów niżej. (No może 99 metrów niżej). W takim miejscu bateria niepotrzebnie zużywa się na czuwanie. Poza tym..... mam wakacje, czyli nie ma mnie. O 18.00 wchodzę na lokalny szczyt, gdzie mam zasięg, włączam telefon, patrzę, czy ktoś dzwonił. Pojawiają się tylko całkiem nieliczne smsy od znajomych. Ci moi znajomi wiedzą w czym rzecz i szanują wakacje Zbyszka. W odpowiedzi zawsze ślę jakąś fotkę plus dwa słowa i jeśli nie mam zamiaru robić zdjęć mogę telefon wyłączyć.   


 
Ten krótki moment łączności ze światem przynosi poczucie ulgi. Co za rozkosz i szczęście, że jestem tu sam i z nikim nie muszę rozmawiać, ani nikogo słuchać! Zupełnie mi wystarcza, gdy zejdę raz w tygodniu do ludzi. Wtedy rozmowę z kimkolwiek odbieram uroczyście i niezwykle uważnie – wszak każda jednostka napotkana na naszej drodze może okazać się nauczycielem. 

Słowa mają wielką wagę i moc, lecz tylko wtedy, gdy są przemyślane i zwięzłe.





 Trwa gorący, upalny dzień. Wieje Notos - wiatr z południowych stron. Zejdę do strumienia na chlapu-chlapu. Droga na przełaj prowadzi przez zwartą zieloność, na dole przebijam się przez gąszcz mięty wysokiej po pas.

Kiedy znajdę się już u podnóża góry, w miejscu obfitym w wodę, gdzie zbiegają się dwa potoki i wykonam kąpiel, lubię stamtąd ruszyć w górę korytem potoku wypływającego spod Chryszczatej. Idę po kamieniach, po łupkach. Woda tu niska, łupki odsłonięte, idzie się po nich wygodnie, prawie jak po schodach. Idę w ten sposób nawet kilometr. Po jakich pięknych łupkach stąpam! Czterysta milionów lat temu Bieszczady leżały na dnie Oceanu Tetydy. Stawiam więc kroki na milionleciach! 




 Na płynącą wodę to mogę patrzeć godzinami. 

- Po pierwsze primo patrzę z powodu, że mam czas, bo gdybym go nie miał, tobym nie patrzył. 

- Po drugie primo woda tu jest krystaliczna, wypływa ze źródła oddalonego jak już wspomniałem o kilometr. Ona skrzy się w słońcu, żyje, podobnie jak języki ognia żyją. 

- No i po trzecie primo: - ta woda przemawia, szepcze swoim ciurczeniem.   

       

Jest w tym patrzeniu jakiś atawistyczny odruch, wydaje się, że właśnie na tym odruchu polega u ludzi gapienie się godzinami w telewizor.

Kiedyś bowiem ludzie siadywali wieczorami przy ognisku, rozmawiali przy tym niespiesznie albo milczeli. A dziś mają cywilizację, gapią się więc w telewizor, bo nie za bardzo lubią myśleć. Z telewizora zawsze jakiś "autorytet" wytłumaczy jak zwykły baran powinien żyć. Jednak niektóre zbuntowane jednostki zauważają, że cywilizacja indoktrynuje, a więc narzuca jarzmo, co ma się nijak do kontemplacji i jej zastąpić nie może, bo potok i ogień wycisza, powoduje powstawanie tych sławnych mózgowych fal alfa. W takich momentach człowiek staje się niebezpieczny - zaczyna być sobą. Natomiast telewizyjne propagandowe gadki mają zadanie robić wodę z mózgu - podle sterować tłumem, stadem baranów. 



To spadnięte gniazdo, pieczołowicie oblepione bieszczadzką gliną miało słusznej wagi około kilograma.






Kąpiel łączę z praniem bez mydła. Woda jest tym potoku tak miękka jak deszczówka. To zupełna odwrotność twardej wody spod Kowalowej Kapliczki na drodze do Balnicy. Ubranie pachnie świeżością po takim praniu-płukaniu w miękkiej wodzie. Na koniec jako golas unoszę ponad siebie pięciolitrową bańkę i następuje zimny prysznic po głowie i plecach !..... Woda ma może 10 stopni Celsjusza, dlatego przy tym prysznicu pojawia się samorzutne tudzież naturalne prychanie brrrr.

I następuje ożywcze uderzenie energii. Nigdy nie uderzono mnie kijem w rytuale kyosaku (zen), tylko o tym czytałem, lecz opisany zimny prysznic działa chyba podobnie. Leci zimność po głowie, po całym człowieku! Czuję mrowienie w dole kręgosłupa, przy kości ogonowej, za moment bańka pusta - teraz energia uderza w górę i wydaje się, że wystrzela uszami..... Samopoczucie jest po takim prysznicu …... no boskie! Trudno to opisać, jakby człowiek od środka stawał się uprany, czysty i nowy, jakby od żołądka podnosiły się bąbelki wesolutkiej wibracji.

Nieraz po wspomnianej ablucji wydawało mi się, że rosnę i pierwsze kroki robię nie dotykając ziemi. 

Ech, gdyby tak jeszcze zjawiła się tuż obok mnie (w sławnym Tu i Teraz) jakaś miła kobitka, nie tylko przychylnie nastawiona do życia, ale i spragniona miłości - rozmarzyłem się.....

Nie ma atoli kobitki, siadam więc ci ja na kamieniu i obserwuję płynącą wodę. A ona, ta woda buzuje między wystającymi łupkami, natlenia się, bombelkuje, tańczy w słońcu, śpiewa swoją pieśń. Strome brzegi porasta bujna zieloność.

Leci motyl cytrynek. Brzęczą owady, grają świerszcze.

Upał.

Ważka usiadła na kolanie. 

Łaskocze. 

Potok chlupocze. Leciutką falą nadciąga ten znany-nieznany zapach z jakiegoś zioła. Zapach subtelny a upojny, ekscytujący, nieokreślony. Rozszerzają się nozdrza. Gorąco rozleniwia. Ciało samo się rozluźnia, robi się odlotowo w całym człowieku! Aż się kiwnąłem. Jest przefantastycznie! Tu pasuje wierszyk znajomej Jana Gabriela, bliskiej mi Ewy Szczawińskiej:

"Każdy aniołek ma dwa skrzydełka i leci na nich prosto do raju.

Inaczej było w życiu Pawełka - on miał odloty tylko na haju".


To ciekawe, że słowo "alhaju" w języku arabskim oznacza "być w pielgrzymce" (wyprawa do Mekki?)

Być może tak wygląda wejście w ten sławny nie-umysł opisywany przez Osho, w umysł pionowy, albo to po prostu zwykłe, osobiste wpadnięcie w błogostan. Nie posuwamy się poziomo z A do B, ale następuje zatrzymanie w A. Potem z tego zatrzymania w A wzlatujesz myślą w górę do A jeden! Albo nigdzie nie wzlatujesz, bo na co ci to? Osiągasz, czy też z powodu rozpierającej cię dobroci dla świata wpadasz w kompletny luzik i znikasz, roztapiasz się. Nie ma przeszłości, ani przyszłości, jest totalny reset, tudzież rozciągnięte na maksa bezczasowe Tu i Teraz.

I jestem pewien, że dla takich właśnie magicznych "Chwilo Trwaj" nie tylko warto żyć, ale i o nich pisać.