piątek, 29 stycznia 2021

Być osobą prawdziwą

 Podziwiam determinację kobiet, a także towarzyszących im młodych mężczyzn. Jestem z nich dumny i popieram całym sercem. Akceptuję także język protestów, ponieważ atoli z chamstwem i kołtunerią inaczej rozmawiać się nie da.


Minęło ponad pół wieku, odkąd Osho przemawiał do hippisów. Przemawiał na tysięcznych zgromadzeniach w indyjskiej Punie, ale też w Ameryce. Jego idee były zbyt obrazoburcze (w owym czasie) dla establishmentu amerykańskiego, dlatego został otruty. Czyli nie tylko w Rosji trują. Wiele lat minęło, a słowa Osho trafiają do serca i okazują się ponadczasowe. 

Poniższy urywek, to Jego wypowiedź do kobiety, która poprosiła o wyjaśnienie, czemu tak często czuje się pozbawiona energii:


Urywek dedykuję mojej Przyjaciółce.

"Energia to fale. 

Czasami są przypływem, czasami odpływem. Kiedy trwa przypływ, bardzo łatwo jest nam pozostawać w związ­kach, być otwartym, kochać, brać, dawać, ale kiedy następuje odpływ, wtedy energia maleje, a komunikowanie się z innymi staje się coraz trudniejsze, chwilami prawie niemożliwe.

Oba stany przy­chodzą i odchodzą - oba są częścią życia

Nie ma w tym nicze­go złego, są naturalne - pamiętaj więc, żeby je akceptować. Kiedy odczuwasz odpływ, nie usiłuj się komunikować, nie otwie­raj się na siłę, bo takie otwarcie nie będzie otwarciem. Nastał czas nasienia. Możesz się teraz zamknąć i pozostać w sobie.

Sko­rzystaj z tego czasu, aby się wyciszyć.

Kiedy zaś masz przypływ, a energia płynie i narasta, wtedy jest czas na miłość, ale też na krzyk i bunt. Wtedy wchodź w związki, bądź otwarta, dziel się z innymi, ale też zrywaj toksyczne kontakty, bądź czynna. Ten przypływ, to czas zbiorów, ale on nie może trwać przez cały rok. Mówi się, że nawet anioły w niebie nie śpie­wają przez cały czas, na okrągło.

Kiedy więc czujesz w sobie pieśń, śpiewaj. A kiedy czujesz, że wszystko się zamyka, pomóż, aby się zamknęło. To właśnie znaczy być naturalnym. Bycie naturalnym nie oznacza, że za­wsze trzeba być otwartym - nie jesteś sklepem całodobowym. Są chwile, kiedy trzeba się zamknąć, bo jeśli nie, to wszystko stanie się nudne, monotonne, męczące. Nie ma potrzeby ciąg­le się uśmiechać. Robią to tylko politycy, najwięksi głupcy na świecie.

Są takie dni, kiedy łzy przynoszą ulgę, powinny przynieść ul­gę. Są dni kiedy czujesz się smutna. Smutek jest piękny, toteż kiedy czujesz się smutna, bądź smutna.

Kiedy czujesz się szczęś­liwa, bądź szczęśliwa.

Być osobą prawdziwą oznacza niesprzeciwianie się temu, co się w tobie dzieje. Wejdź w to, zaufaj. Nocą płat­ki lotosu są stulone, rankiem znów się otwierają – i to jest właśnie naturalny proces.

czwartek, 28 stycznia 2021

Nieco o ekonomii



Populiści kościelni.
We wszystkich państwach trwa dodruk pieniądza. Jedne kraje weszły w lockdown z nadwyżkami, inne wystartowały z deficytem. Polska rządzona przez populistów kościelnych weszła w lockdown z deficytem. To paradoks, ale epidemia nie tylko pomaga rządowi ukryć dziurę budżetową, ale i zwalić na wirusa winę za wszystkie swoje niekompetencje. Jak mawia klasyk: - wesoło nie jest, atoli nie beznadziejnie, zobaczymy co będzie dalej.

ZUS.

Jak pamiętamy, PO zajumało ludziom 150 mld z OFE. Pieniądze były potrzebne dla ZUS na emerytury i renty. Ogłoszono, że starczy tego na trzy lata, bowiem co roku  ZUS potrzebuje  50 mld. Żeby coś z tym zrobić, przesunięto wiek emerytalny. PIS to odwrócił. Dziś potrzeby ZUS są większe – doszła 13 i 14 emerytura, skradzione pieniądze z OFE już dawno się rozeszły. A przecież trzeba pamiętać, że lockdown to oprócz potencjalnych bankructw, także brak wpływów z podatków. Dziś sprawa jest prosta: - deficyt państwa, w tym ZUS jest tajny, a obywatele powinni milczeć, oraz zasuwać za miskę ryżu.

Dziedziną ekonomii jest statystyka, a więc nieco o krętactwie

Jeśli krętacz jest u steru, statystyka w jego wykonaniu staje się ekwilibrystyką. Ów jest w stanie z pomocą liczb udowodnić wszystko. Jak to krętacz.                                                                                                               

 Ja także osobiście liznąłem temat, co prawda z niskiego szczebla. Otóż w roku 1978, zaraz po ukończeniu studiów w SGPiS, objąłem na króciutko (trzy miesiące – tylko tak zwany okres próbny) stanowisko zastępcy szefa kadr Fabryki Domów ul.Łęczyny – Warszawa, natychmiast zostałem wprowadzony w arkana ściemniania odgórnego. Kierownik instruował: - ponieważ jesteś swój chłop choć nie pijesz, ale masz zasadę „nie kapować”, (facet polubił mnie na wejściu, był alkoholikiem – rano musiał wypić szklankę wódki – ja stawałem przed drzwiami na tę chwilę i pilnowałem, aby mógł spokojnie wypić i zakąsić. Drugą szklankę w ten sam sposób wypijał przed południem) – mówił dalej: - twoim jedynym obowiązkiem jest co rano oblecieć wydziały i zebrać dane o stanie załogi. Zatrudniamy siedemset osób, kiedyś próbowałem to robić uczciwie, ale mi się liczby nie zgadzały, oraz wymagało to wysiłku. Więc wykombinowałem, że nigdy nie może być pełnego stanu 700. Może być 695, 697, 693 – nie mniej niż 690. To ma się nijak do ilości nieobecnych, ale chodzi o to, żeby się dyrektor nie denerwował. Więc codziennie rano ja sobie chlapnę, ty pilnujesz, potem narada u starego, podajesz liczbę z sufitu (Przykazanie - nie będziesz biegał nadaremno) w ustalonym zakresie 690 – 697, codziennie inną, potem aż do fajrantu nic nie robisz. Przynieś sobie coś do czytania.

Niby fajna taka praca, gdzie dobrze płacą za nic nierobienie, ale ja już byłem duchem we własnej działalności gospodarczej – po skończeniu okresu próbnego w Fabryce Domów zamierzałem rozpocząć produkcję długopisów, co się oblekło w ciało na całe dwadzieścia lat.

Wracam do meritum: - pewnych danych nie da się zafałszować, na przykład ilości nieboszczyków. Chociaż …… Amerykanie na przykład zaniżyli znacznie swoje straty z wojny wietnamskiej. Wiem, wiem, przecież żyjemy w ogólnym kłamstwie – wszyscy tak robią.

środa, 27 stycznia 2021

Małe Niby Nic


 

Kiedy wędruje się po staroświecku – niespiesznie, bez kompasu i nawigacji, zdając się na Los, Opatrzność, Przypadek, czy nazywaj to jak chcesz, wtedy trzyma się tylko ogólny kierunek do jakiegoś celu. Steruje się kierunkiem swobodnie – ponieważ uwzględnia się te wszystkie Małe Niby Nic, które jednak zmieniają całość, bo to są Znaki. 




Iść i uważać na znaki stojące na poboczu Drogi Życia. Na jedno usłyszane celne słowo, lub zdanie, melodię niosącą wspomnienia, pióro leżące na drodze, kwiat w rozkwicie.

Wystarczy się tylko dostroić do odbioru. A odbiór przychodzi sam, bez żadnego wysiłku, w moim przypadku już po godzinie samotnego marszu. 
Jak mówi buddyjskie przysłowie: -„ Każdy nasz czyn ma wieczne następstwa”. Iść i kolekcjonować zbiegi okoliczności, to jakby wysłuchiwać śpiewu świata. A gdy wiesz dobrze, że przypadków nie ma, to wydaje ci się, że igrasz z aniołami. Albo wysyłasz myśl do Kosmicznego Centrum Koincydencji: - Heloł! Pozdrawiam Was!





 


wtorek, 26 stycznia 2021

Banany z Parku Sztywnych

 


Jeszcze zanim ludzie zaczęli oczekiwać na nabranie odporności stadnej (ładniej nazywanej populacyjną), także zachowywali się nielogicznie. Weźmy przykład banana przywożonego do Europy. Niby wszyscy wiedzą, że ów zerwał się sam z życiodajnego drzewa, gdy był jeszcze dzieckiem, jeszcze żyje, choć ledwo zipie i najpierw dostaje dawkę paskudnej trującej chemii, która go dobije, aby elegancko wytrzymał transport. Na miejscu przeznaczenia druga dawka chemii go ubarwia, żeby wyglądał jak żywy. I już banan czeka na półce na klienta i wielu takie coś kupuje. Nie wiem jak to jest u czytelników, ale mnie się taki banan kojarzy z wujkiem Leonem, oczekującym na rodzinę w zakładzie pogrzebowym, gdy leżał cichutko, ładnie pokolorowany, w swej ostatniej drodze do Parku Sztywnych.



poniedziałek, 25 stycznia 2021

Inny sposób myślenia



Afryka Południowa, czasy apartheidu, czyli „osobnego rozwoju”. Ten osobny rozwój oznaczał, że jesteśmy różni, a przy tym każdy u siebie, więc nie mieszajmy problemów. Ludzie chcieli autonomii i ją dostali. Mieli swoich wodzów, sądy plemienne, mądrość przodków. A więc uszanowano tradycyjne kultury, co wydawało się rozwiązaniem słusznym nie tylko dla RPA. Bo nikt nie zaprzeczy, że dziś w wielu tak zwanych demokratycznych państwach, nie ma ukrytego rasizmu, segregacji, podziałów na lepszych i gorszych.


Nic nie trwa wiecznie i zrezygnowano z apartheidu. Gdy on się skończył, przywrócono prawo wjazdu do bantustanów, w tym do Transkei. W Transkei jest bardzo żyzna ziemia uprawna, która rodziła obficie aż do momentu, gdy nadszedł czas zmian i przyznano ją plemieniu Khosa. Po kilku latach okazało się, że ziemia zmieniła się w ugór – nic na niej nie sadzono. Plemię Khosa było społecznością tradycyjną i zamkniętą, nie używało telefonów, dlatego Związek Farmerów postanowił wysłać w sześciogodzinną drogę konwój samochodów, aby wyjaśnić, co się stało i ewentualnie udzielić porad dotyczących sposobu uprawy.



Opowiada jeden z farmerów: - zostaliśmy przyjęci dosłownie jak zbawcy, plemię Khosa chłonęło prostą w końcu wiedzę. Dodatkowo farmerzy dali plemieniu za darmo nawozu na jeden rok i zasiali pola, jednocześnie ucząc, jak należy to robić. Umówiono się z ludem Khosa, że w przypadku dobrych plonów, za niewielką część ich zbiorów farmerzy sprzedadzą im nawóz na kolejny rok. Wszystko poszło dobrze, nadeszła pora żniw, zbiory były obfite i tak wszyscy razem świętowaliśmy, jak tylko oni to potrafią! Minął rok, czekamy na sygnał od ludu Khosa, a tu nic! Nie ma zamówienia na kolejną porcję nawozu. W końcu zaniepokojeni ruszyliśmy zobaczyć co się dzieje.




Zajeżdżamy, pytamy: - Czy jesteście niezadowoleni z naszej pomocy? A oni mówią, że przeciwnie, są bardzo zadowoleni i wdzięczni, ale plony były tak obfite, że mają jedzenia na dwa lata, więc po co się męczyć i siać co roku? Że nadmiar można sprzedać? A po co? Dla pieniędzy? Ale oni nie potrzebują pieniędzy, przecież pieniędzy się nie je, a wszystko inne niezbędne już mają. I rozmawiaj z takimi – farmer zakończył opowieść.

Kiedy przeczytałem powyższe, przypomniała mi się anegdota:

Do maleńkiej meksykańskiej wioski rybackiej przyjechał na kilka dni urlopu bardzo bogaty, podstarzały amerykański inwestor z Wall Street. Zachwycony pięknem okolicy i odludziem, tak różnym od zgiełku New York, wybrał się na spacer. Do brzegu dobijała właśnie mała rybacka łódka z jednym wioślarzem. Na dnie łódki leżały trzy duże ryby. Biznesmen pozdrowił rybaka i zapytał, co ten zrobi z rybami.

Sprzedam - odpowiedział rybak.

A co zrobisz z pieniędzmi? – inwestor pytał dalej, bo dowiedział się, że ryby są dość drogie.                                                                                        

Kupię wino, zaproszę do siebie rodzinę i przyjaciół, usiądę przed domem z żoną i dziećmi, będziemy cieszyć się życiem, pić wino i śpiewać przy muzyce. Będzie wesoło.                                

A jak długo łowiłeś te trzy ryby? – drążył temat przyjezdny.                       

Godzinę – padła odpowiedź.                                                                                

To gdybyś łowił dwie godziny, mógłbyś złowić dwa razy tyle? – upewniał się pytający.                                                                                                      

Mógłbym.                                                                                                                  

A gdybyś łowił pięć godzin, to złowiłbyś pięć razy tyle?                           

Złowiłbym, ale po co?                                                                                              

Bo za pieniądze z ich sprzedaży mógłbyś kupić drugą łódkę i wynająć drugiego rybaka, który łowiłby razem z tobą na twoje konto.                 

Ale po co to wszystko?                                                                                             

Bo wtedy mógłbyś kupić trzecią łódkę, potem mały kuter, potem większy, potem całą flotyllę kutrów, w końcu wybudować fabrykę konserw rybnych i eksportować ten poszukiwany towar do USA. 

Rybak zmęczony pytaniami znowu odpowiada: - mógłbym to wszystko zrobić, tylko po co?                                                                                      

I tu już inwestor się zdenerwował, że rybak nic nie rozumie: - Po to, że wtedy, po wielu latach ciężkiej pracy, byłbyś już tak bogaty, że mógłbyś sobie pozwolić na kilka dni wytchnienia i przyjechać w tym celu do jakiejś małej wioski rybackiej!


piątek, 22 stycznia 2021

Duch Świata

Ponieważ mam czas to wybieram do zamieszczenia zdjęcia uroczych zakątków i myślę. A że lubię pisać, to zapisuję te myśli.

Ludziom co pewien czas odbija. Niemiecki filozof Hegel określał ów stan opanowaniem przez „Ducha Świata”. W czasach nie tak odległych Duch Świata zaatakował Francuzów. Jako że wszystko dzieje się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu, z błogosławionego łona wyskoczył Bonaparte i co by nie mówić, osiągnął kilka niewątpliwych zwycięstw. Potem Duch Świata opuścił Napoleona, bo azaliż nic nie trwa wiecznie. Ponieważ ogólnie czas dla duchów nie ma wielkiego znaczenia, więc Duch Świata odczekał ile było trzeba i pojawił się przy bolszewikach. Władza w czasie owym leżała na ulicy, ktoś ją musiał podjąć i Rosja zaczęła spływać krwią w tym podejmowaniu. Nieco wcześniej Duch Świata doczekał się innego wiekopomnego zdarzenia, opisanego w poniższym wierszu:

A któż to jest ten mały dzi­dziuś w ka­fta­ni­ku?
Toż to mały Adol­fek, syn pań­stwa Hi­tle­rów!
Może wy­ro­śnie na dok­to­ra praw?
Albo bę­dzie te­no­rem w ope­rze wie­deń­skiej?
Czy­ja to rącz­ka, czy­ja, uszko, oczko, no­sek?
Czyj brzu­szek pe­łen mle­ka, nie wia­do­mo jesz­cze:
dru­ka­rza, kon­sy­lia­rza, kup­ca, księ­dza?
Do­kąd te śmiesz­ne nóż­ki za­wę­dru­ją, do­kąd?
Do ogród­ka, do szko­ły, do biu­ra, na ślub
może z cór­ką bur­mi­strza?

Bobo, anio­łek, kru­szy­na, pro­my­czek,
kie­dy rok temu przy­cho­dził na świat,
nie bra­kło zna­ków na nie­bie i zie­mi:
wio­sen­ne słoń­ce, w oknach pe­lar­go­nie,
mu­zy­ka ka­ta­ryn­ki na po­dwór­ku,
po­myśl­na wróż­ba w bi­buł­ce ró­żo­wej,
tuż przed po­ro­dem pro­ro­czy sen mat­ki:
go­łąb­ka we śnie wi­dzieć - ra­do­sna no­wi­na,
te­goż schwy­tać - przy­bę­dzie gość dłu­go cze­ka­ny.
Puk puk, kto tam, to stu­ka ser­dusz­ko Adolf­ka.

Smo­czek, pie­lusz­ka, śli­nia­czek, grze­chot­ka,
chłop­czy­na, chwa­lić Boga i od­pu­kać, zdrów,
po­dob­ny do ro­dzi­ców, do kot­ka w ko­szy­ku,
do dzie­ci z wszyst­kich in­nych ro­dzin­nych al­bu­mów.
No, nie bę­dzie­my chy­ba te­raz pła­kać,
pan fo­to­graf pod czar­ną płach­tą zro­bi pstryk.

Ate­lier Klin­ger, Gra­ben­stras­se Brau­nau,
a Brau­nau to nie­wiel­kie, ale god­ne mia­sto,
so­lid­ne fir­my, po­czci­wi są­sie­dzi,
woń cia­sta droż­dżo­we­go i sza­re­go my­dła.
Nie sły­chać wy­cia psów i kro­ków prze­zna­cze­nia.
Na­uczy­ciel hi­sto­rii roz­luź­nia koł­nie­rzyk
i zie­wa nad ze­szy­ta­mi.

        Wisława Szymborska – Pierwsza fotografia Hitlera.

Duch Świata szykował tym razem lekcję z grubej rury, doszedł bowiem do wniosku, że tylko w ten dotkliwy sposób głupi człowiek coś może w końcu zrozumieć. Pisząc „człowiek” mam tu na myśli faceta. Bo od dobrych tysiącleci jak wiemy rządzi patriarchat. Żeby nie było niedomówień: - rządzi głupio.

Lecz do rzeczy. Sytuacja stawała się ogólnie sprzyjająca: - Ogon Ducha Świata machał jeszcze przy towarzyszu Stalinie i jego koledze Mao, a głowa była już w Niemczech. Duch Świata szykował zwarcie dwóch totalitaryzmów. Kosztem tej lekcji były miliony istnień ludzkich. Najwięcej wygubił Mao. Na drugim miejscu Stalin. Dopiero trzecią pozycję zajmuje Hitler.

Ludzie odebrali lekcję. Co z tej lekcji wynikło? Konieczność globalizacji rozumiana w ten sposób, że to będzie obrona jednego państwa przed drugim, jeśli drugiemu odbije. I to jest konieczność, bo co dziś mamy?  - Chiny totalitarne prące do rządzenia światem, amerykańskiego żandarma, któremu wydaje się, że jeszcze wszystko może, imperialistyczną Rosję, która nie odpuszcza i miesza gdzie się da, oraz parę innych pomniejszych państw, ale z potencjałem. Do tego Unię Europejską niezbyt skuteczną, ludzi za dużo, oraz zawirowania gospodarczo - zdrowotne z powodu Covida.

Rządzącym wydaje się, że urośli w potęgę. A przecież Matka Ziemia co i raz przypomina, że to wszystko mrzonki i aplikuje sole trzeźwiące za pomocą skurczy (skurczów?) płyt kontynentalnych, czy perturbacji klimatu. W zasadzie jesteśmy bezradni wobec Przyrodniczych Kataklizmów. A jeszcze musimy pamiętać, że antropogeneza liczy z grubsza milion lat, zaś tak zwane kulturotwórcze cywilizacje ludzkie zajmują na tarczy czteromiliardowego zegara geologicznego zaledwie kilka ostatnich sekund.

W każdej chwili możemy zostać unicestwieni interwencją samobójczą, albo wymiaru kosmicznego (deszcz meteorytów, uderzenie planetoidy, nagły wyskok energetyczny Słońca). Wiemy także, że galaktyki spiralne typu Drogi Mlecznej, liczące po kilkaset milionów gwiazd, podlegają niewyobrażalnym wichrom, a przez to są obszarem nieobliczalnych katastrof. Jako Ziemianie razem z naszym systemem słonecznym jesteśmy chwilowo w strefie spokoju, ale ten spokój nie będzie przecież trwał wiecznie, bo prawda jest taka, że kosmos przychylny życiu nie jest.

Jak rzekł był klasyk: - on, ten kosmos, to nawet nie wie, że w nim jesteśmy.

Lecz wszystko powyższe to tylko takie tam refleksje, a Tu i Teraz warto cieszyć się pięknem Gai. 











czwartek, 21 stycznia 2021

Tęczowy most


Most siedmiobarwny na niebie.
Łuk zbliżający światy do siebie.
Dotykając ziemi krańcami,
olśniewa swymi kolorami.



Kropelki wody w powietrzu,
pojawiające się po deszczu.
Urzekające zjawisko natury,
bramą do nieba przez chmury.

wynajmę serce gorące
cena niezbyt wysoka 





środa, 20 stycznia 2021

Uwięzieni w lodzie

Tu i Teraz, czyli dwa wpisy w ramach cieszenia się z tego, co jest. Wczoraj bałwany dziś lód.




 Mróz

Z pól sinych, łąk biało-mglistych,
skostniałe, pod chaty przyczłapało.
Krztusi się chrzęstem siarczystym,
stężało w kałuży i zaskrzeczało!...

Na szybach bielą piszczy i szeleści
ściskając wszystko, co żyw, dokoła.
Nawet cisza szepcze jakieś wieści
i krok spod podeszwy skrzypiąc woła!

Pełznąc z wolna po grudzie na przełaj,
grzęźnie w śniegu nad wyraz pobladłe.
Zakrzepłą skorupą do życia przywiera
by uwięzić go w lodzie, jak w imadle.

Wciska się w każdą szczelinę grozą.
Przenika cicho, tak, do szpiku kości.
Kiedyś, to coś, ludzie nazwali mrozem,
ja zaś, białym pocałunkiem nicości.

                                  Zofia Szydzik








poniedziałek, 18 stycznia 2021

Bałwany

    Gdy wy­cho­dzi­my z sa­me­go rana,                                                                                   Ule­pić w par­ku wiel­kie­go bał­wa­na,

Ja, mama, tata, no i mój brat,
Po­kry­ty śnie­giem jest cały świat.




Bie­rze­my gar­nek, mar­chew, gu­zi­ki,
Po dro­dze tata znaj­du­je pa­ty­ki.
I choć nie­cier­pli­wi i peł­ni za­pa­łu,
Śnie­go­we kule le­pi­my po­ma­łu.

Naj­więk­szą z nich ule­pił nasz tata
I bę­dzie chy­ba sta­ła do lata!
Nie­wie­le mniej­szą zro­bi­ła mama,
Bę­dzie to brzuch na­sze­go bał­wa­na.

Tę cał­kiem małą, wspól­ny­mi si­ła­mi,
Ule­pi­li­śmy z bra­cisz­kiem sami.
Po­cie­szył nas tato, mó­wiąc te sło­wa:
"Mała, lecz waż­na - bał­wa­na głowa".

No­sem - mar­chew­ka, ocza­mi - gu­zi­ki,
Rę­ka­mi będą su­che pa­ty­ki.
Gar­nek na gło­wę - pra­ca skoń­czo­na,
I cała ro­dzi­na jest za­do­wo­lo­na!