Afryka Południowa, czasy apartheidu, czyli „osobnego rozwoju”. Ten osobny rozwój oznaczał, że jesteśmy różni, a przy tym każdy u siebie, więc nie mieszajmy problemów. Ludzie chcieli autonomii i ją dostali. Mieli swoich wodzów, sądy plemienne, mądrość przodków. A więc uszanowano tradycyjne kultury, co wydawało się rozwiązaniem słusznym nie tylko dla RPA. Bo nikt nie zaprzeczy, że dziś w wielu tak zwanych demokratycznych państwach, nie ma ukrytego rasizmu, segregacji, podziałów na lepszych i gorszych.
Nic nie trwa wiecznie i zrezygnowano z apartheidu. Gdy on się skończył, przywrócono prawo wjazdu do bantustanów, w tym do Transkei. W Transkei jest bardzo żyzna ziemia uprawna, która rodziła obficie aż do momentu, gdy nadszedł czas zmian i przyznano ją plemieniu Khosa. Po kilku latach okazało się, że ziemia zmieniła się w ugór – nic na niej nie sadzono. Plemię Khosa było społecznością tradycyjną i zamkniętą, nie używało telefonów, dlatego Związek Farmerów postanowił wysłać w sześciogodzinną drogę konwój samochodów, aby wyjaśnić, co się stało i ewentualnie udzielić porad dotyczących sposobu uprawy.
Opowiada jeden z farmerów: - zostaliśmy przyjęci dosłownie jak zbawcy, plemię Khosa chłonęło prostą w końcu wiedzę. Dodatkowo farmerzy dali plemieniu za darmo nawozu na jeden rok i zasiali pola, jednocześnie ucząc, jak należy to robić. Umówiono się z ludem Khosa, że w przypadku dobrych plonów, za niewielką część ich zbiorów farmerzy sprzedadzą im nawóz na kolejny rok. Wszystko poszło dobrze, nadeszła pora żniw, zbiory były obfite i tak wszyscy razem świętowaliśmy, jak tylko oni to potrafią! Minął rok, czekamy na sygnał od ludu Khosa, a tu nic! Nie ma zamówienia na kolejną porcję nawozu. W końcu zaniepokojeni ruszyliśmy zobaczyć co się dzieje.
Zajeżdżamy, pytamy: - Czy jesteście niezadowoleni z naszej pomocy? A oni mówią, że
przeciwnie, są bardzo zadowoleni i wdzięczni, ale plony były tak obfite, że
mają jedzenia na dwa lata, więc po co się męczyć i siać co roku? Że nadmiar
można sprzedać? A po co? Dla pieniędzy? Ale oni nie potrzebują pieniędzy,
przecież pieniędzy się nie je, a wszystko inne niezbędne już mają. I rozmawiaj z takimi – farmer
zakończył opowieść.
Kiedy przeczytałem powyższe, przypomniała mi się
anegdota:
Do maleńkiej meksykańskiej wioski rybackiej
przyjechał na kilka dni urlopu bardzo bogaty, podstarzały amerykański inwestor
z Wall Street. Zachwycony pięknem
okolicy i odludziem, tak różnym od zgiełku New
York, wybrał się na spacer. Do brzegu dobijała właśnie mała rybacka łódka z
jednym wioślarzem. Na dnie łódki leżały trzy duże ryby. Biznesmen pozdrowił
rybaka i zapytał, co ten zrobi z rybami.
Sprzedam - odpowiedział rybak.
A co zrobisz z pieniędzmi? – inwestor pytał dalej, bo dowiedział się, że ryby są dość drogie.
Kupię wino, zaproszę
do siebie rodzinę i przyjaciół, usiądę przed domem z
żoną i dziećmi, będziemy cieszyć się życiem, pić wino i śpiewać przy muzyce.
Będzie wesoło.
A jak długo łowiłeś te trzy ryby? – drążył temat przyjezdny.
Godzinę – padła odpowiedź.
To gdybyś łowił dwie godziny, mógłbyś złowić dwa razy tyle? – upewniał się pytający.
Mógłbym.
A gdybyś łowił pięć godzin, to złowiłbyś pięć razy tyle?
Złowiłbym, ale po co?
Bo za pieniądze z ich sprzedaży mógłbyś kupić drugą łódkę i wynająć drugiego rybaka, który łowiłby razem z tobą na twoje konto.
Ale po co to wszystko?
Bo wtedy mógłbyś kupić trzecią łódkę, potem mały kuter, potem większy, potem całą flotyllę kutrów, w końcu wybudować fabrykę konserw rybnych i eksportować ten poszukiwany towar do USA.
Rybak zmęczony pytaniami znowu odpowiada: - mógłbym to wszystko zrobić, tylko po co?
I
tu już inwestor się zdenerwował, że rybak nic nie rozumie: - Po to, że
wtedy, po wielu latach ciężkiej pracy, byłbyś już tak bogaty, że mógłbyś
sobie pozwolić na kilka dni wytchnienia i przyjechać w tym celu do jakiejś
małej wioski rybackiej!
Super wpis
OdpowiedzUsuń