wtorek, 15 grudnia 2020

Wesołych Świąt

 Święta. A więc świętujemy i dziękujemy. Ale komu dziękujemy i za co? 

Weźmy na przykład  amerykańskie Święto Dziękczynienia. Co roku w czwarty czwartek listopada  – amerykańskie rodziny zjeżdżają się z najdalszych stron, by wspólnie zasiąść nad obowiązkowym indykiem, pieczoną dynią i szarlotką. Za co oni dziękują? Ano za to, że mieli karabiny, a Indianie tylko łuki i wynik negocjacji „Manhattan za szklane koraliki” był do przewidzenia.

Zimowe święta w Europie, zwane od jakiegoś czasu Bożym Narodzeniem, są tak naprawdę starymi świętami przedchrześcijańskimi. Zostały one przez kk po prostu zawłaszczone i "przemalowane" na barwy legendy z Palestyny

Zbliża się wigilia – moment szczególny, a jednocześnie w tak wielu domach zasnuty delikatną mgiełką obłudy.

- Zdrowia życzę, masz tu kolejny krawat (albo inną rzecz całkiem zbędną). A ja dla ciebie ciasto. Ach! Po cóż to! Zabierz to ciasto - zobacz – stół się ugina od jedzenia (niektórzy sporo wyrzucą po świętach). Zjedz szyneczki – zobacz jaka różowa (E 323, E 421), wygląda zupełnie jak podkolorowana twarz naszego nieodżałowanego wujka Leona, gdy tak leżał cichutko gotowy do pochówku. I nie rozmawiajmy o polityce, ani o wirusie. Przetrwajmy jakoś ten wieczór w (udawanej) zgodzie. Powiedz teraz, co u ciebie? (A gówno to ją powinno obchodzić, plotkarę wredną). - U mnie wszystko ok, daję sobie radę cioteczko kochana.....

 I nadeszło Nowe, głównie z powodu wirusa. Następuje wymuszona zmiana wielu nawyków. Więc może nadszedł czas, aby wreszcie uznać siebie jako najbliższego przyjaciela i cieszyć się z przebywania z samym sobą?

Ale dość przynudzania. Niech każdy żyje po swojemu, oraz tak, żeby mu było dobrze, a nawet jeszcze lepiej. Wiary nie traćmy, ducha nie gaśmy. Z pomocą zdjęcia - symbolu dzielę się Dobrym Uczuciem z Tobą Czytelniczko - Czytelniku.



A tu mój osobisty kwiatek, który zakwitł w grudniu, zgodnie ze swoją nazwą.


Do zobaczenia w styczniu, a Tobie życzę Wesołych Świąt, oraz Szczęśliwego Nowego Roku! 










Na zdjęciach bieszczadzkie połoniny.

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Pięć fal wirusa

 Co można wyczytać z symulatora ruchu planet.

Dwa obrazki z datą stycznia 2021.



Planety odległe i duże – Saturn i Jowisz ustawiły się po przeciwnej stronie Słońca w opozycji do Ziemi. Przypominam, że oprócz Słońca, które kiedyś było bogiem, także Jowisz w czasach rzymskich był tak samo czczony. Sławny okrzyk: -  na Jowisza! Dziś został przerobiony na – o Boże! Jowisz jest 345 razy większy od Ziemi, więc pomimo odległości ma duże znaczenie grawitacyjne.

Pozostałe planety w układzie: - Mars w jednej linii z Wenus, ale po przeciwnej stronie Słońca (opozycja). Ziemia w takim samym układzie z Plutonem. Czemu styczeń? Podawałem 9 stycznia jako datę zwrotu dla Wigu 20, wynikającą z harmoniczności. Astronomia finansowa sygnalizuje możliwy zwrot już od okolic 18 grudnia. 


Ciekawe układy planetarne mamy również na poniższych obrazkach. Pierwszy pokazuje co było, drugi wybiega w przyszłość.



 Przypominam, że działanie grawitacyjne planet wpływa na decyzje inwestorów (odkrył to Ralph Elliott – ten od fal na wykresach giełdowych), jednak należy pamiętać, że data z symulatora jest tylko uzupełnieniem AT. Do ważnych, a zarazem prostych narzędzi AT należą na przykład linie trendu. Poniżej Wig 20 weekly.


Poniżej inny wykres – ciekawostka czasu poszukiwań na liniach trendu. Dziś patrzę na ten obrazek z sentymentem. Data niby się zgadza, ale poziom w tej dacie prognozowanej był niższy o 300 punktów od tego co wynikło. Niby niecały rok i poziom osiągnięty. Jednak diabeł tkwi w szczegółach – tu w słowie „niby”. Na giełdzie, zwłaszcza gdy jesteś daytraderem w CFD, nie ma na to słowo miejsca. Poza tym linie są poprowadzone „życzeniowo”, niezgodnie z zasadami. Przecież tylko rynek  pokazuje prawdę, czyli nie wolno lekce sobie ważyć punktów ekstremalnych. Także odcinki czasowe z obrazka są równoletnie, azaliż był to etap poszukiwań, który można nazwać „ciepło, ciepło”. Bo chyba znasz Czytelniku zabawę w  zimno, ciepło, gorąco? Ale zwyżki zdecydowanej, jak widać oczekiwałem.


Tak wiele spraw dotyczących człowieka da się przedstawić graficznie. A co ciekawe za pomocą sławnych pięciu fal Elliotta. Na przykład wykres poniższy, tu akurat piątka spadkowa.

Kiedyś widziałem wykres, który mam w archiwum głowy. Ten wykres nosił tytuł: „Umieralność w Polsce w latach 1935 – 1960”. Statystyka nie dotyczyła zabitych, a tylko zmarłych z innych przyczyn. Wykres był klasyczną wzrostową piątką, plus fala spadkowa ABC. W tym wykresie zdziwił mnie tylko rok szczytu – 1951. Umierali osłabieni wojną, głodem, gruźlicą. A my przekonamy się, czy wykres, nawet ten oficjalny, a więc mocno wątpliwy, dotyczący miłościwie nam panującego wirusa, przyjmie postać piątki. Dla niewtajemniczonych, którzy słyszą o „trzeciej fali” – to ta fala (jeszcze jej nie ma) od punktu 4 do 5.






Dopisane 19 grudnia 2020.
PS. Czarny wykres giełdowy to Wig 20 tuż przed dołkiem 18 lutego 2009.
Tę datę 18 lutego podałem kiedyś z precyzją co do dnia. Jak pisałem rynki zachodnie i Ameryka, spadały jeszcze trzy tygodnie a Polska nie! Ludzie pootwierali długie pozycje - czułem ciężar odpowiedzialności. I oddech inwestorów na plecach. Zwątpiłem już w Liczby Planetarne, gryzłem palce, a tu bingo! Zachód nie miał wyjścia - dołączył do Polski. I ja nie miałem wyjścia - poprosiłem Liczby Planetarne o wybaczenie. Wybaczenie na szczęście zostało przyjęte i Liczby się nie obraziły. Od tej pory obiecałem sobie, że mogę (choć nie muszę) podawać datę, jednak jej interpretację (góra, dół) sobie oszczędzę. Ludzie są wygodni, nie chcą się uczyć, chcieliby żeby za nich myśleć - najlepiej byłoby, gdyby mieli jeszcze podaną godzinę zwrotu, oraz które w danej chwili akcje kupić, a które sprzedać.

niedziela, 13 grudnia 2020

Metoda Port Royal

 Studnia Ofiarna 7                      

                                         Davalos Hurtado

Eksploracja Studni Ofiarnej wcale się na tych nurkowaniach nie skończyła. Teraz Studnia czekała na człowieka, który wypompuje z niej całą wodę i wydobędzie do imentu wszystko, co zostało jeszcze na dnie. I w końcu doczekała się, ale opiszmy rzecz po kolei. Najpierw zmarł Thompson, a Studnią zainteresował się Davalos Hurtado, amerykanista, pasjonat archeologii, ale przede wszystkim poszukiwacz skarbów.

- Nie mogłem uwierzyć, że konsul Thompsom przy pomocy swojego prymitywnego sprzętu zdołał zbadać wszystkie warstwy mułu dennego – powiedział Hurtado. I do eksploracji cenote zastosował metodę badań pod nazwą Port Royal.                                                                                                                        

Czemu taka nazwa? Powód prosty: - 7 czerwca 1792 roku silne trzęsienie ziemi w ciągu kilku godzin zatopiło Port Royal – piracka spelunka Nowego Świata zapadła się w morze. Razem z nią zatopiły się liczne skarby. Na ich poszukiwanie wyprawiła się grupa uczonych z USA. I tu właśnie ekipa wypróbowała nową metodę wydobywania skarbów z dna morskiego przy pomocy urządzenia ssącego. Rezultaty były więcej niż obiecujące. A mówiąc dokładniej, to było bingo!


I oto nad cenote znowu przybywa ekspedycja poszukiwawcza. I jak się okaże nie ostatnia. Teraz odbędzie się przecedzanie tej części mułu, która jeszcze została do przecedzenia. Odbędzie się to przy pomocy urządzenia ssącego, które zdało egzamin w Port Royal. Urządzenie działało jak odkurzacz - rura zasysała muł który tryskał na platformę zrobioną z gęstej siatki. 


 Hurtado zaprosił także do współpracy nurków z miejscowego klubu sportów wodnych. Od czasów Thompsona minęło kilkadziesiąt lat i teraz nurkowie zamiast pięćdziesięciokilogramowych skafandrów używali lekkich akwalungów. Meksykańscy nurkowie są w stanie, jak się okazuje, dotrzeć w najgłębsze zakamarki dna i to pomimo kłębiącego się wokół nich gęstego mułu. Te zakamarki, do których nie jest w stanie dotrzeć gruba rura pompy ssącej, to są najciekawsze miejsca dla poszukiwań, chociażby tylko z powodu ciężaru nie tylko złota.

Już pierwszy dzień poszukiwań przynosi niezwykle odkrycie – znaleziono trzydziestocentymetrową figurkę bóstwa Majów, wyrzeźbioną w czystym kauczuku. Takich gumowych figurek bogów, ludzi i zwierząt, wydobyto potem kilkadziesiąt. Czego nie wydobyli nurkowie, wydobyło na sito urządzenie ssące. Przez dwanaście godzin na dobę, a nawet dłużej, pompa wypluwała muł na sito, z którego Indianie razem z Hurtado wybierali – niczym rodzynki – to wszystko, co tysiąc lat wcześniej wrzucili do wody kapłani Majów i pielgrzymi. Pompa na zmianę z nurkami, pracowała przez cztery miesiące i bez urazy, ale wyrobów ze złota i nefrytu znaleziono oficjalnie dosłownie tyle, co na lekarstwo. Wręcz podejrzanie mało. Właściwie same drobiazgi, a z rzeczy godnych wzmianki jeszcze jeden nóż ofiarny, tym razem z rękojeścią, ze złotej blachy, pokrytej hieroglificznym napisem. 

Znając życie, nie należy się jednak takim mizernym rezultatom poszukiwań dziwić – oto gwałtownie budził się rynek kolekcjonerów-inwestorów, gotowych płacić każdą cenę za artefakty Majów. A Hurtado jako rasowy poszukiwacz skarbów przecież głupi nie był.

 Ociupinka filozofii.

Altruizm? Tak, ale do pewnej granicy. Przecież ktoś w swojej głębi duszy może naszym poświęceniem pogardzać. Tak mówi moje osobiste doświadczenie. A pomiędzy „altruizm” a „oddaj wszystko” to tylko znak równania. Oddaj wszystko to według mnie ciężka choroba psychiczna. Azaliż z każdej choroby można się wyleczyć, trzeba tylko chcieć. 

To nic nie oddawać, a tylko brać? Absolutnie nie! Trzeba się miarkować. Przecież każdy wcześniej, czy później umrze - nic ze sobą nie zabierze, bo trumna nie ma kieszeni. I każdy ma jeden żołądek. Co pewien czas piszę: - Dają? Bierz! Jeśli ktoś coś ci daje, bierz, bo inaczej obrazisz darczyńcę. Zdarza się, że tym dającym jest Los. Wtedy bierz! Przez duże B bierz, oraz natychmiast. Bo po pierwsze primo obrazisz darczyńcę. A po drugie primo obrazisz Darczyńcę Wyjątkowego. Tego od Sygnałów Życiowych. Podsumowując sprawę: - Czytelniku! Niezależnie od tego kim jesteś - nie daj się jebać! Jebać w chwili obecnej można tylko PiS!



Miloslav Stingl w swojej książce „W pogoni za skarbami Indian”, wydanej w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, przytacza swoją rozmowę z Hurtado, gdy ten szykował się do wyjazdu z Chitzen Itza. Szykował się i opowiadał Stinglowi, że ma pomysł osuszenia Studni. Osuszenia chociaż na pewien czas. Ówczesna technika już pozwalała na podobne przedsięwzięcie. Takie osuszenie – wyjaśniał - pozwoliłoby na określenie wieku poszczególnych warstw – stratygrafię. Mówił o stratygrafii, a oczy mu pałały i oblizywał się.

Hurtado atoli zmarł przedwcześnie z jakby nie do końca wyjaśnionej przyczyny i nie dane mu było wprowadzić w czyn swego pomysłu osuszenia cenote. Jednak to się wydarzyło – dokonał tego ktoś inny, ale to już temat na inną bajkę. 

Dziś woda w Świętej Studni Śmierci w Chitzen Itza - starożytnym mieście Majów, potomków Atlantydów, jest krystaliczna, mułu już nie ma. Dziś to święte kiedyś miejsce jest atrakcją turystyczną.









Profanacja? Bo ja wiem? Zawsze kiedyś przychodzi jakieś Nowe, któremu stare musi ustąpić. Kto się nie zmienia, ten przegrywa - rzekła Czerwona Królowa.

Na naszych oczach dzieje się przecież tak wiele. Zmiany nawyków i mentalności społecznej są nieuchronne, a wirus miłościwie nam panujący tylko sprawę przyspiesza. Tendencja, która pojawiła się na zachodzie Europy, dotknie w niedalekiej mam nadzieję przyszłości również polskie kościoły: - zachowane zostaną niektóre cenniejsze budynki, w nich będą muzea, albo sale koncertowe ze względu na akustykę, a na tablicy pamiątkowej nasi potomkowie przeczytają: „Budynek zabytkowy nazywany kościołem, w którym kilkaset lat temu tak zwani katolicy odprawiali swoje rytuały religijne wznosząc modły do posągów i obrazów”.

sobota, 12 grudnia 2020

Skarby w Studni Ofiarnej

Studnia Ofiarna 6

Chitzen Itza




Oto po raz pierwszy w dziejach badania przeszłości Majów, zaczął się etap szukania zabytków pod wodą. Trójka nurków opuszcza się coraz niżej – bagniste dno jest na głębokości 25 metrów od powierzchni wody. Do głębokości pięciu metrów jeszcze było coś widać, niżej jest już ciemno jak w przysłowiowej dupie. Absolutnych ciemności nie jest w stanie oświetlić nawet włączony nowoczesny reflektor. Wokół hełmu nurka kotłuje się czekoladowo-brunatna breja. Rekonesans odbywa się więc „na macanego” – działa tylko dotyk. Dno jest pełne przeszkód - zasłane gałęziami, kamieniami, niektóre z nich są ogromne. Zaczęła się żmudna praca trzech nurków – ślepców. Dzień po dniu przeszukiwali gęstą breję, aby znaleźć to, czego nie wydobył bagier. 


Na zdjęciu bagier Thompsona ( Penetracja cenote w latach 1904 - 1910) w muzeum.


Wiara don Edwarda w skarby, stopniowo zostaje potwierdzona – znajdują dziesiątki, a potem setki indiańskich przedmiotów: - klejnoty i figurki rzeźbione w nefrycie, cała góra nefrytu, dwadzieścia złotych pierścieni, dwadzieścia jeden złotych figurek żab, skorpionów i innych zwierząt, przepiękną złotą maskę. Maska ma zamknięte oczy jakby wyobrażała zmarłego. Wydobywają również ponad sto złotych dzwonków, którym przed wrzuceniem do Studni wyrwano serca. Indianie wierzyli, że rzeczy żyją tak samo jak ludzie – dlatego kapłani Majów „zabijali” dzwonki przed wrzuceniem do cenote.





Wreszcie nurkowie docierają do przedmiotów najcenniejszych – złotej korony ozdobionej podwójnym pierzastym wężem, którą Thompson uznał za najpiękniejsze dzieło majańskich złotników. Wydobyto także 26 złotych płytek, pokrytych płaskorzeźbami – dla majologii bezcenny skarb. Złote płaskorzeźby przedstawiają majańskich bogów, najazd Tolteków, sceny bitew morskich, oraz składanie ofiar z ludzi. 

Na zdjęciu wojownik toltecki.


Cenote uległo, a uparty i odważny badacz dostał do rąk dowody na prawdziwość indiańskich legend o przeznaczeniu Studni. Jakby ukoronowaniem tego etapu poszukiwań, było znalezienie noża ofiarnego z obsydianu. Nóż miał rękojeść w kształcie węża. To takimi nożami kapłani majo-tolteccy otwierali piersi, aby wydrzeć z nich serce (film Apocalypto). 





Z dna podnoszono również kolejne czaszki i kości dziewcząt.

Konsul - archeolog - nurek, odniósł zwycięstwo i przeszedł do historii. Ale nie przyszło ono łatwo – zapłacił za nie całym swoim dorosłym życiem, które przebiegało w jednym miejscu – obok ruin Chitzen Itza i Studni Ofiarnej. Chociaż czy „zapłacił” to odpowiednie słowo? Przecież robił to, co sprawiało mu radość, robił to z własnej woli, nikt mu nie kazał tego robić. To była jego pasja, a przeszkody, trudy, niebezpieczeństwa stojące na drodze do celu, są dla pasjonata tylko dodatkowym impulsem do działania. Pasja jest jednym z motorów napędzających chęć życia.



A niebezpieczeństwa były całkiem realne – kilka razy Thompson dosłownie uciekł grabarzowi spod łopaty. Oto pewnego razu stał na dnie i namacywał duży lany dzwon. Wiedział dobrze, że dzwon jest ze złota, bo innych metali na dnie cenote nie było. Serce poszukiwacza biło mocno, adrenalina skoczyła. Był tak podekscytowany rozmiarami znaleziska, że zapomniał otworzyć wentyle powietrzne. Za chwilę zamienił się w balon i wyskoczył gwałtownie na powierzchnię. Takie nagłe wynurzenie przypłaca się śmiercią połączoną ze straszliwymi męczarniami. Konsul osłabił nieco wyskok – w ostatniej chwili przed wynurzeniem otworzył wentyle. Jednak uderzył głową w dno pontonu i stracił przytomność. Przewieziono go do Meridy, skąd specjalnie przysłany samolot dostarczył konsula do Panama City na Florydzie, gdzie armia amerykańska ma swój ośrodek dekompresyjny. Thomsona uratowano, wypadek przypłacił „tylko” nieodwracalnym przytępieniem słuchu.



CDN.







piątek, 11 grudnia 2020

Thompson na dnie cenote

                      Studnia Ofiarna 5 



         

Dalsza część planu Thompsona

Po drugie primo: - najpierw spróbuje wydobyć muł, od tysiącleci zalegający dno cenote. Zrobi to przy pomocy bagrownicy – czerpaka, który to co złapie, wyciągnie na brzeg i tam wypuści.  Dopiero gdy czerpak dotrze do dna, za penetrację reszty zabierze się Thompson wraz z dwoma innymi nurkami, ściągniętymi osobistym wysiłkiem w to zagubione w jukatańskiej dżungli miejsce.



Po trzecie primo: - ustalił sam ze sobą (to ogromny komfort), że we właściwym nurkowaniu skupi się od razu na konfiturach– będzie pracował ze swoimi nurkami tylko i wyłącznie na samym dnie cenote – bo tylko tam ma prawo znajdować się, ciężkie przecież złoto.



 Do Chitzen Itza mieli bowiem przybyć dwaj Grecy, którzy ostatnio łowili gąbki na Wyspach Bahama. Ci nurkowie mają dopiero przyjechać, więc akurat jest czas na pierwsze primo Thompsona – kupuje w USA pływający bagier i posyła go na Jukatan. Aż do portu Progreso idzie to łatwo. Potem trzeba jednak rozebrać maszynę na części i na wózkach przepchnąć do wioski Dzitas. Stąd jest tylko 25 kilometrów do cenote, jednak części maszyny trzeba nieść na plecach.




Tak się stało i pewnego pięknego dnia cała operacja dostarczenia bagra nad cenote została zakończona. Bagier złożono i ustawiono. Thompson zapuścił motor i jego drugie primo ruszyło: - czerpak zanurzył się na dwadzieścia metrów pod powierzchnię wody, dotarł do najwyższych pokładów mułu, stalowe szczęki zamknęły się, po czym ładunek wyjechał czterdzieści metrów w górę i wylądował na brzegu Studni. Do pracy ruszyło trzydziestu Indian wynajętych przez Thompsona. Po paru minutach na brzeg wyciągnięto drugi, a potem trzeci, setny ładunek. I nic ciekawego w nim nie było – tylko muł i muł, nadgniłe gałęzie, kości leśnych zwierząt. Na brzegu rosła brunatna góra.

Dopiero po kilku dniach Indianie znaleźli pierwsze dwie kulki żywicy kopalowej – pum, której kadzidlany zapach towarzyszył wszystkim obrzędom Majów. W kolejnych ładunkach znajdowano coraz więcej kopalowej żywicy, aż nagle pokazała się pierwsza hulche – prosta drewniana broń Majów. Widocznie czerpak przegryzł się już głęboko. Napięcie rosło. Czy uda się potwierdzić zapisy de Landy o ludzkich ofiarach? No i o złocie …..

I udało się! 

Któregoś dnia czerpak wyciąga doskonale zachowaną czaszkę młodej kobiety. Potem pojawia się czaszka druga, piąta itd. Maszyna zostaje wstrzymana. Nadszedł czas, aby Thompson ogłosił rozpoczęcie swego trzeciego primo. 

Teraz chce kilka dni odczekać, aż wzburzony muł opadnie i poprawi się widoczność. Mijają trzy dni, efektu samooczyszczania się wody nie widać, Thompson nie czeka dłużej i zalicza drugi rekonesans – zanurza się tylko na kilka metrów i zaraz się wycofuje – widoczność zerowa. Wycofuje się i wzywa telegraficznie obu greckich nurków, którzy wkrótce przybywają. Woda w cenote, po kilkunastu dniach spokoju, wygląda  nieco przejrzyściej. Nurkowie przywieźli ze sobą wszystko, co niezbędne: - ciężkie skafandry, buty z ołowianymi podeszwami, tuby do porozumiewania się, pompy do zaopatrywania nurkujących w powietrze, oraz nowoczesny podwodny reflektor.

Trzydziestu Indian, którzy dotychczas przeszukiwali wydobyty muł, uczy się obsługiwać pompy, rozumieć rozkazy, które z pomocą szarpnięć linki będą dostawać z dna cenote. Następnie cała ekipa przenosi się na mieszkalny ponton, który tymczasem opuszczono na powierzchnię wody. Wreszcie nadszedł ów niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju dzień – po raz pierwszy żywy człowiek stanie na dnie Studni Śmierci. Młody amerykański konsul wkłada miedziany hełm i jako pierwszy schodzi pod powierzchnię wody po sznurowej drabinie.

Indianie, którzy pożegnali przed chwilą don Edwarda – tak go w San Isidro nazywają, są smutni. Wiedzą, że on już nigdy nie wróci. Przecież cenote zamieszkują ogromne węże i krwiożercze jaszczury. Czyż nie z tego powodu woda w Studni co pewien czas przybiera barwę krwi?

 CDN