środa, 30 listopada 2022

Kodeks 1181

 

Tajne archiwa Watykanu – czyli kamyczek do ogródka pod tytułem: „Wielce chwalebna historia walki kościoła o krzewienie wiedzy wśród wiernych”.

Książka Jacoba Bronowskiego. Tu ponownie nasuwa się (na luziczku)  pytanie: - Czy książki są dla idiotów?

Galileusz był wynalazcą i twórcą nowożytnej metody naukowej. Kiedy w roku 1608 jacyś „poszukujący nowości” szlifierze szkła we Flandrii wynaleźli prymitywną lunetę (pierwszą w czasach nowożytnych), Galileuszem zawładnęła myśl, żeby tę lunetę udoskonalić. Sprawę przemyślał w ciągu jednej nocy i niezwłocznie sporządził dobry przyrząd o sile powiększającej 1:3, a więc nieco tylko większej niż lornetka teatralna. Nie dało mu to satysfakcji, więc niezwłocznie poprawił tę siłę do 1:10, a to był już prawdziwy teleskop. Dzięki niemu można było ze szczytu weneckiej wieży, skąd horyzont sięgał na 35 km. nie tylko dostrzec okręt, ale i rozpoznać go na dwie godziny wcześniej, niż pozwoli na to gołe oko. Dla weneckich maklerów w Rialto był to więc wynalazek wart grosza.

      Następnie Galileusz powiększył siłę teleskopu do 1:30, skierował go w niebo dla przeprowadzenia eksperymentu, po czym opublikował wyniki. Stało się to w 1610 roku, w Wenecji, w której opublikował swe wspaniałe dzieło „Zwiastun Gwiezdny”.

Facet zafascynowany swoim wynalazkiem odkrył cztery satelity Jowisza i rozpadliny, tudzież kratery na powierzchni Księżyca.

Ambasador brytyjski donosił z Włoch do Londynu:

„Profesor matematyki w Padwie wynalazł przyrząd, który znacznie przybliża widoki. Z jego pomocą odkrył cztery księżyce Jowisza, ponadto wiele innych nieznanych gwiazd. Odkrył również, że Księżyc nie jest kulisty i jego powierzchnia nie tylko nie jest gładka, ale ma mnóstwo wypukłości. Autor kusi fortunę. Albo zdobędzie majątek i ogromną sławę, albo  zostanie bez reszty ośmieszony. Następnym statkiem Wasza Lordowska Mość otrzyma  ode mnie jeden z przyrządów optycznych udoskonalonych przez tego człowieka”.

           Nowina była sensacyjna i obiegała świat. Przyniosła Galileuszowi wielkie uznanie. Atoli nie wszędzie przyjęto ją życzliwie. Na przykład Watykan poczuł zagrożenie dla wyznawanej doktryny, ustanawiającej raz na zawsze jak sprawy mają wyglądać. Dopiero co z wielkim trudem zamieciono pod dywan rewolucje Kopernika, a tu nie dość, że reformacja protestancka odnosi sukcesy, to teraz jakiś następny śmiałek twierdzi, że ta rewolucja była słuszna. W 1618 roku rozpoczęła się w Europie wojna trzydziestoletnia, jako reakcja czarnych przeciwko Lutrowi.

W 1622 roku Rzym powołał instytucję do spraw Propagandy Wiary. I odtąd towarzyszy nam propaganda demagogów rządzących najczęściej wspólnie z klerem, serwowana ciemnej części każdego narodu.

Katolicy walczyli z protestantami, a obie strony korzystały z nośnego do dziś hasła: - „Kto nie z nami, ten przeciwko nam”.

KK od zawsze zwalczał zdecydowanie nowe prądy podważające jego „nieomylność” i prowadził, jak byśmy to dziś ujęli, typową politykę tyranii państwa policyjnego – nie wahał się posłać na stos astronoma Giordana Bruna. A nawiasem mówiąc, co skwapliwie przypominam, czarni dziś, gdy chwieje się ich świat, z nostalgią wspominają czasy płonących stosów.

     Galileusz, jak wynika z dokumentów, był człowiekiem ogromnej naiwności, albo sukcesy zaćmiły mu umysł, ponieważ myślał, że wybroni argumentami swój punkt widzenia.

     W roku 1633 zaczął się proces sądowy Galileusza. Jak każdy proces polityczny, także i ten miał długą i ukrytą prehistorię.

Pierwsze haki zbierane przez Watykan noszą datę roku 1611. Wiemy to dziś z dokumentów, znajdujących się w tajnych archiwach Watykanu, do których wgląd uzyskał autor książki.

      Dokumenty leżą na końcu długich podziemnych korytarzy, w kasie pancernej, obok innych najbardziej doniosłych według Watykanu, dokumentów historycznych, ukrytych przed opinią publiczną. Jest to tylko fragment całości, bo możemy podejrzewać, że jakaś ich niemała cześć została zniszczona.

    Teczka ma tytuł: - Kodeks 1181 – postępowanie przeciwko Galileo Galilei.

Jak pisałem pierwsze donosy są z roku 1611. Wysyłane były z Florencji i Rzymu i adresowane do „świętego oficjum inkwizycji” i nosiły tytuły „tajna informacja”. A tak zupełnie na marginesie: - ciekawe ilu pedofilów zasiadało w owym szacownym gremium?

W 1615 roku do Galileusza dotarły sygnały o śledztwie przeciwko niemu, więc zaniepokojony udał się z własnej woli do Watykanu, gdzie jak mu się wydawało miał przyjaciół w gronie kardynałów. Dlatego próbował przedstawiać racjonalne argumenty i prosić aby nie zakazywano głoszenia systemu Kopernikańskiego.

      Było już jednak za późno, w lutym 1616 r, sformułowano oficjalne postanowienie włączone do projektu Kodeksu. Oto jego treść:

Ponieważ Ziemia jest pępkiem świata, a Słońce krąży wokół niej ogłasza się niniejszym:

         Twierdzenia mające być zakazane.

Nie wolno głosić, że Słońce przebywa nieruchomo w centrum świata.

Zakazuje się twierdzić, że Ziemia nie jest środkiem niebios i nie jest nieruchoma, lecz obraca się ruchem podwójnym.

 

Galileusz rozmawiał z kilkoma hierarchami watykańskimi, ale nic nie wskórał, a w końcu ostatni z nich wręczył mu pismo, że od tej chwili nie wolno mu bronić Kopernikańskiego porządku świata. I to miało rzekomo zakończyć sprawę.

Niestety nie była to prawda – Galileusz zastosował się do pouczenia, a pomimo tego następny dokument z tego samego roku zarządza śledztwo kościelne wobec niego, które musi zakończyć się procesem. Stało się to dopiero za siedemnaście lat, czarni byli konsekwentni.

W roku 1623 papieżem zostaje kardynał Barberini, przyjaciel Galileusza. Przybiera imię Urbana VIII. Facet był intelektualistą, pisywał poezje, wśród nich znalazł się nawet sonet wyrażający uznanie dla astronomicznych dzieł Galileusza. Ale to było zanim został papieżem. Po wyborze wyszło szydło z worka: stał się ekstrawaganckim rozrzutnym despotą, nie liczył się z opinią innych. Niepohamowany w swych pomysłach – kazał zabijać ptaki w watykańskich ogrodach, ponieważ ich śpiew papieżowi przeszkadzał.

Galileusz sądził, że papież mu sprzyja i wydał we Florencji książkę „Dialog o dwóch najważniejszych układach świata”. Urban VIII się wściekł.

W piśmie papieskim z tego samego miesiąca, w którym ukazała się książka, czytamy:

Zobowiązuję Inkwizytora we Florencji by w imieniu Świętego Oficjum poinformował Galileusza, iż ma się stawić jak najspieszniej przed komisarzem generalnym Świętego Oficjum w Rzymie.

       Czyli niedawny przyjaciel oddał Galileusza w ręce Inkwizycji, której wyroki były nieodwracalne.

Święta Rzymska i Powszechna Inkwizycja procedowała przeciwko podejrzanym o nieprawomyślność w klasztorze dominikanów Santa Maria Sopra Minerva. Reguły postępowania były jasne i ścisłe - to marzenie każdego tyrana: - więzień nie otrzymuje na piśmie ani zarzutów, ani dowodów oskarżenia, nie ma też prawa do obrońcy. I pozamiatane.

Jednocześnie wydano rozkaz: - wstrzymać druk książki, wykupić wszystkie dotychczas sprzedane egzemplarze.

       W procesie Galileusza uczestniczyło dziesięciu sędziów, sami dominikanie.

Sala, w której był sądzony Galileusz jest dziś częścią urzędu pocztowego w Rzymie. Tu obwiniony został doprowadzony 12 kwietnia 1633 roku i usadzony za stołem, aby odpowiadał na pytania Inkwizytora.

Te pytania – czy też rozmowa, to sprawa niezwykle ciekawa. Pytania zadawano po łacinie, w trzeciej osobie. (Przypadkowa zbieżność z bolszewickim Wy?). W Inkwizycji niektórym  sławnym podsądnym fundowano atmosferę „intelektualną”.

- Jak przybył do Rzymu?

- Czy to jego książka?

- Jak doszedł do jej napisania?

- Co zawiera?

Galileusz się bronił.

- Czy był w Rzymie w 1616 roku i w jakim celu?

- Galileusz: - Byłem, ponieważ słyszałem o wątpliwościach wypowiadanych  o poglądach Kopernika i chciałem się dowiedzieć jakie poglądy słusznym jest utrzymywać.

- Inkwizytor: - Niech powie, co wówczas postanowiono i o czym go powiadomiono.

- Galileusz: w lutym 1616 roku obecny papież powiedział mi, że utrzymywanie poglądów Kopernika jako sprawdzonych faktów jest sprzeczne z Pismem. Jednak mogą być traktowane jako hipotezy, na potwierdzenie tego mam dokument z podpisem obecnego papieża.

- Inkwizytor: - A jeśli stwierdzimy, że w obecności świadków dana mu była instrukcja, że nie wolno mu utrzymywać, czy bronić rzeczonych poglądów w jakikolwiek bądź sposób, to niech teraz powie czy sobie to przypomina?

- Galileusz: Instrukcja nie zabraniała mi rozpatrywania sprawy.

- Inkwizytor: Czy otrzymał zezwolenie na napisanie książki?

- Nie zabiegałem o pozwolenie, uważam bowiem, że pozostałem posłuszny zaleceniom

- Inkwizytor: a kiedy on zabiegał o pozwolenie druku książki, czy ujawnił cenzorom zalecenie Świętej Kongregacji o którym mówimy?

- Galileusz: Zabiegając o zezwolenie publikacji nie powiedziałem nic, ponieważ w tej książce nie broniłem rzeczonej opinii.

      Na koniec Galileusz podpisał dokument powiadający, że było mu zakazane bronienie teorii Kopernika, czego przestrzegał. A był to zakaz obowiązujący w tych czasach każdego katolika. Inkwizycja twierdziła natomiast, że istniał dokument zakazujący Galileuszowi zajmowania się tematem „w jakikolwiek bądź sposób”.

       Inkwizycja nie była obowiązana przedstawić tego dokumentu – leży on dalej w teczce dotyczącej procesu i jest niewątpliwie fałszerstwem. Nie jest podpisany przez nikogo, nie poświadczony przez notariusza, także nie ma tu podpisu Galileusza poświadczającego odbiór.

    Czy w obliczu dokumentów, których nie uznałby żaden sąd, Inkwizycja musiała uciekać się do stosowania kruczków prawnych? Tak, musiała. Do tego celu była stworzona i nie miała nic innego do roboty. Książka została wydana i teraz należało zastosować jakieś zdecydowane działanie wskazujące, że zasługuje ona na potępienie (pozostawała na indeksie przez dwieście lat) z „powodu jakichś oszukańczych praktyk Galileusza”.

       I właśnie dlatego unikano w procesie wszelkich kwestii merytorycznych dotyczących treści książki, czy poglądów Kopernika. Ograniczano się tylko do żonglowania formułami i dokumentami. Miało zostać okazane, że Galileusz świadomie wprowadził w błąd cenzorów i postępował nie tylko zuchwale, ale i nieuczciwie.

Sąd już się ponownie nie zbierał.

Jeszcze tylko dwukrotnie doprowadzono Galileusza przed Inkwizycję, pozwalając mu świadczyć na własną rzecz. Wyrok zapadł na posiedzeniu kongregacji świętego oficjum pod przewodnictwem papieża, które to ciało orzekło co ma być bezwarunkowo uczynione.

      Nieprawowierny uczony miał zostać upokorzony, a władza miała uchodzić za wielkoduszną zarówno w swych intencjach, jak i czynach.

Galileusz miał się wyrzec swoich poglądów. Miano mu pokazać narzędzia tortur, tak, jakby szykowano się do ich zastosowania.

Co znaczyła taka groźba dla człowieka, który był lekarzem?

Dla efektu przedstawiono Galileuszowi świadectwo kogoś, kto przeszedł niedawno łamanie kołem. To Anglik Wiliam Lithgow, torturowany w 1620 roku przez hiszpańską Inkwizycję:

        „ Przywleczono mnie do koła, następnie wciągnięto na nie. Nogi przewleczono między deskami i ściągnięto mocno w kostkach struną. Gdy uruchomiono dźwignię, siła nacisku moich kolan na deski rozerwała mięśnie moich ud, a stawy kolanowe uległy zmiażdżeniu. Oczy zaczęły wychodzić mi na wierzch, z ust pociekła piana, a zęby szczękały jak werbel. Wargi drżały, straszliwie jęczałem, a krew trysnęła z rozerwanych mięśni rąk i nóg. Gdy zaprzestano najstraszliwszych mąk, złożono mnie na podłodze i uporczywie zaklinano: „Wyznaj, wyznaj!”.

    Galileusza nie torturowano, nie było potrzeby. Dwukrotnie tylko mu zagrożono torturami, no i podsunięto wspomniany wyżej opis łamania, co w zupełności spełniło zadanie. Celem procesu było bowiem pokazanie ludziom obdarzonym wyobraźnią, że nie są wolni od uczucia prymitywnego, zwierzęcego strachu.

       W końcu Galileusz napisał poniższy elaborat:

Ja, Galileo Galilei, syn Vincezo Galilei, Florentyńczyk lat siedemdziesiąt, postawiony osobiście w stan oskarżenia przed trybunałem, klęcząc przed wami, dostojni, czcigodni i świątobliwi kardynałowie, inkwizytorzy powszechni przeciwko wszelakiej heretyckiej deprawacji w całej wspólnocie chrześcijańskiej, mając przed oczami Pismo Święte, przysięgam, że zawsze wierzyłem, obecnie wierzę i z Boską pomocą wierzyć będę we wszystko, co głosi Święty Apostolski Kościół Rzymski.

Przyznaję, że wbrew zakazowi napisałem książkę w której Słońce jest nieruchome i jest środkiem świata, a Ziemia nie jest środkiem i się obraca. Nie zważałem na to, iż rzeczona doktryna jest sprzeczna z Pismem Świętym. Napisałem i wydrukowałem książkę w której omawiam potępioną doktrynę, przytaczając wielce przekonywające argumenty na jej rzecz, nie przedstawiając żadnego rozstrzygnięcia. I z tej właśnie racji Święte Oficjum uznało mnie za wielce podejrzanego o herezję, to znaczy o to, że utrzymywałem, jakoby Słońce było środkiem świata i było nieruchome, a Ziemia nie była środkiem i się obracała.

     Toteż pragnąc wymazać z myśli waszych Eminencji oraz wszystkich wiernych chrześcijan to mocne podejrzenie, zasadnie przeciwko mnie podniesione, ze szczerego serca i z nieugiętą wiarą odrzekam się, potępiam i wyklinam wzmiankowane wyżej błędy i herezje, a także wszelkie inne, jakiekolwiek by były,  o ile przeciwne są rzeczonemu Świętemu Kościołowi i przysięgam nigdy w przyszłości nie mówić czy twierdzić, w mowie lub na piśmie, niczego, co mogłoby skierować na mnie podobne podejrzenia.

A jeśli poznam jakiegokolwiek heretyka, powiadomię o podejrzanym to Święte Oficjum. Dalej przysięgam i obiecuję spełniać i przestrzegać w całości wszystkie pokuty, jakie Święte Oficjum nałożyło, lub nałoży na mnie.

      W przypadku zaś gdybym złamał – czego Bóg nie dopuści – jakiekolwiek z tych przyrzeczeń, zaprzeczeń i przysiąg, poddam się sam wszystkim karom przewidzianym i narzuconym na takich odstępców przez święte kanony oraz inne konstytucje, tak powszechne, jak i szczegółowe. Tak mi dopomóż Bóg i to Pismo Święte, które trzymam w ręku.

      Ja, rzeczony Galileo Galilei, wyrzekłem się, przysiągłem i obiecałem zobowiązując się jak wyżej. A dla poświadczenia prawdy powyższego, podpisałem własnoręcznie niniejszy dokument mego wyrzeczenia się i powtórzyłem je słowo po słowie tu w Rzymie, w klasztorze Minerva, dwudziestego drugiego dnia 1633 roku.

 

                                       Ja , Galileusz wyrzekłem się jak wyżej

                                             I podpisałem własnoręcznie.

 

Profilaktyki nigdy nie za dużo, dlatego na resztę życia Galileusza zamknięto w ścisłym areszcie domowym. W rezultacie odpowiednio nagłośnionego procesu, katoliccy uczeni we wszystkich krajach zamilkli. Najwybitniejszy współczesny Galileusza – Kartezjusz, przestał drukować we Francji i wyjechał do Szwecji. Galileusz oślepł ze zgryzoty (to wersja oficjalna, bo jak wiemy kościołowi mocno zależało, aby Galileusz już nic więcej nie napisał) i zmarł w swym domu w 1642 roku.

25 grudnia tegoż roku, który to dzień aż do roku 328 był czczony jako narodziny boga Mitry, przyszedł na świat Izaak Newton.

 

PS. Ponad wpisem widnieje Swadziebnik - stylizowane logo religii Słowian, symbol wierzeń naszych Ojców i Dziadów

Jakieś inne zdjęcia dotyczące wpisu? Na przykład chrześcijańskie wynalazki wspomagające dzieło Świętej Inkwizycji? Będą takie, a jakże by nie. Zamieszczę je w kolejnym wpisie traktującym o miłościwie nam panującym kościółku, na tych fotkach pojawi się „Wystawa narzędzi tortur hiszpańskiej inkwizycji”, która to wystawa, swego czasu gościła w Warszawie, w domu towarowym Braci Jabłkowskich

Wszyscy mamy wyobraźnię, niech więc dziś, zamiast zdjęć, puśćmy wodze wyobraźni i przeczytajmy jeszcze raz zeznanie Anglika łamanego kołem.


wtorek, 29 listopada 2022

Szwejkowo




Znalazłem w archiwum niepublikowaną jeszcze wersję wpisu z 2013 roku, a jako że rzecz dotyczy Krystyny Rados, która już wędruje po Niebieskich Połoninach, z sentymentem patrzę na ten zatrzymany czas. Bieszczady, budynek byłej strażnicy pograniczników, Łupków. Łatałem osobiście dziury w spodniach, a z tych łat byłem niezmiernie dumny. Widać historyczny plecak, który wtedy miał 46 lat, a także mój pierwszy bieszczadzki namiot. 




Przyjechała grupa chłopców z ADHD. Byli pobudzeni, niesforni. Miałem komfort, namiot stał w oddalonej części obejścia. Krystyna prosiła, abym poprowadził dokazujących chłopców okrężną drogą do schroniska Koniec Świata. Okrężną drogą, żeby ich zmęczyć elegancko.



 Były także dwie opiekunki. Grube kobitki, a ja akurat zacząłem gustować w grubych kobitkach. Pewnie dlatego, bo byłem chudy. No i poszliśmy. Najpierw w drugą stronę do Osławic, gdzie stał tylko jeden dom moich znajomych od „Chleba domowego”. Można było tam w sezonie zjeść domowe lody. Wielka frajda dla chłopców na takim zadupiu pojeść prawdziwego loda. Potem był Nowy Łupków, zakosy po łąkach, żeremia bobrów i wreszcie skręcamy do schroniska Koniec Świata




Towarzystwo jeszcze rozbrykane na maksa, po drodze wskazuję miejsca, gdzie leżą skorupy po szrapnelach z pierwszej wojny. Wzbudzam w chłopcach podziw: - To pan wszystko wie?

No nie, tak nie jest. Ale co i raz coś tam opowiadam. Najciekawsza dla nich była historia wojenna, tym razem z drugiej wojny, o pobliskim tunelu kolejowym prowadzącym pod Przełęczą Łupkowską na Słowację. W schronisku Patryk, który wtedy tam gospodarzył, przejął pałeczkę opowiadacza i rozwinął taką magię, że towarzystwo wyciszył. Dosłownie. Dzieciaki przed chwilą darły gęby, a naraz zaczęły mówić szeptem. Powiewał wiaterek, dzwoniły dzwonki wietrzne feng-shui, Patryk na blacie pieca piekł podpłomyki. Chłopcy popróbowali.




Ty – mówi cichutko jeden do drugiego – to jest nawet lepsze od chipsów…..

Było miło, posiedzieliśmy godzinkę i poprowadziłem młodzież na ten niepowtarzalny stary łemkowski cmentarz. Po starym Łupkowie pozostał bowiem tylko budynek dworca kolejowego i cmentarz. 


Na cmentarzu wiatr poruszał ramionami zmurszałych drewnianych krzyży, wydawało się, że one są żywe, coś skrzypiało, szumiały liście nad głowami – były klimaty i ekipa poczuła się lekko nieswojo, ponieważ dla efektu opowiedziałem coś o duchach. 

Moc wrażeń, gorący dzień, odurzenie bieszczadzkim powietrzem, kilometry w nogach spowodowały, że już całkiem wyciszone, bo wymęczone dzieciaki dotarły do Szwejkowa akurat na obiado-kolację. Cel został osiągnięty, Krystyna miała kilka godzin spokoju, a ja się nagadałem za cały tydzień naprzód.



poniedziałek, 28 listopada 2022

Po drugiej stronie lustra

 

 Ach ta fizyka kwantowa! To dzięki niej nauka jest coraz bliżej odkrycia Sekretu Unifikacji, czyli ogarnięcia Wszystkiego

Wracamy do XIX wieku.

Fala zamieszek w Niemczech przerwała studia Riemanna, a on sam został wcielony do oddziałów studenckich, gdzie miał wątpliwy zaszczyt ochraniać przez szesnaście godzin dziennie kogoś jeszcze bardziej przerażonego niż on sam – mianowicie króla, który w pałacu w Berlinie drżał ze strachu, kryjąc się przed gniewem ulicy.

        Potężne wichry rewolucji wiały nie tylko w świadomości mas. Rewolucja szykowała się także w matematyce, a jej ojcem miał stać się osobiście Riemann. Oto nadchodził upadek kolejnego autorytetu – geometrii euklidesowej. Elementy -Euklidesa były poza biblią chyba najbardziej wpływową księgą wszechczasów.


Przez dwa tysiące trzysta lat ta teoria była czymś w rodzaju religii. Przestrzeń jest płaska i basta! Ktokolwiek ośmielił się podnieść koncepcję zakrzywionej przestrzeni bywał traktowany jak szaleniec lub heretyk. Jednak europejscy matematycy zaczęli sobie zdawać sprawę, że Elementy są niekompletne. Owszem, geometria ta obowiązuje nadal w płaskich powierzchniach, jednak przestaje być poprawna przy powierzchniach zakrzywionych.

      Riemann zauważył, że geometria Euklidesa jest wyidealizowana, oderwana od rzeczywistości, bowiem ma się nijak do bogactwa i różnorodności świata, w którym nigdzie nie występują płaskie, idealne figury geometryczne. Łańcuchy górskie, fale oceanu, chmury i wiry nie są doskonałymi okręgami, trójkątami, czy kwadratami, lecz obiektami, które zaginają się i skręcają na nieskończenie wiele sposobów.

      Przyszedł czas na rewolucję. I Riemann poczuł, że jest w odpowiednim czasie i we właściwym miejscu. Mógł wystąpić przeciwko greckiej geometrii, która była zbudowana, jak odkrył, na ruchomych piaskach intuicji, a nie na twardym gruncie logiki.

       Arystoteles posunął się dalej od Euklidesa, twierdząc, że czwarty wymiar przestrzenny nie istnieje, a liczba trzy obejmuje wszystko. To była filozofia, natomiast w 150 roku naszej ery astronom Ptolomeusz z Aleksandrii w swym dziele O wymiarach - przedstawił pierwszy „dowód” na to, że czwarty wymiar nie istnieje, a tak naprawdę wykazał, że tylko nie potrafimy sobie wyobrazić czwartego wymiaru, bo nasz umysł jest trójwymiarowy.

         Przełom nastąpił w chwili, gdy Gauss poprosił Riemanna, aby ten przygotował referat na temat „podstaw geometrii”.

Gauss już wcześniej w rozmowach z Riemannem, zasugerował wątpliwości co do geometrii Euklidesa, podawał tu przykład „mola książkowego” – Płaszczaka,  żyjącego  na dwuwymiarowej powierzchni. Wspominał o możliwości istnienia wielowymiarowej przestrzeni, jednak jako człowiek głęboko konserwatywny, jak już pisałem wcześniej, nigdy nie opublikował żadnej pracy o wyższych wymiarach, bojąc się wrzawy, którą mogą podnieść Beocjanie.

     Riemann się przeraził. Oto on, unikający za wszelka cenę publicznych wystąpień, został poproszony przez swojego mistrza o przygotowanie i wygłoszenie wykładu na temat najtrudniejszego problemu stulecia.

      Z wielkim oporem, płacąc zdrowiem za wysiłek, zaczął tworzyć teorię wyższych wymiarów. Jednocześnie, aby mieć za co żyć, pomagał w eksperymentach elektrycznych profesorowi Wilhelmowi Weberowi. To w pracowni Webera podekscytowany Riemann wpadł na pomysł, że elektryczność i magnetyzm stanowią przejaw tej samej siły i zaczął matematyczny opis, który jednoczył oba zjawiska. Więcej: - wyobraźnię Riemanna zaczęła rozpalać myśl, że jest w stanie odkryć jedność wszystkich praw fizyki. Drogę do tej unifikacji miała wskazać nowa matematyka.

      Pracował ponad wątłe siły i w końcu 1854 roku organizm nie wytrzymał. Nastąpiło kolejne załamanie nerwowe. Pomimo częstych chorób udało mu się w końcu zerwać z obowiązującymi od dwustu lat prawami Newtona. Wykazał matematycznie, że elektryczność, magnetyzm i grawitacja to wynik „pomarszczenia” naszego trójwymiarowego Wszechświata w czwartym niewidzialnym wymiarze. Wprowadzając czwarty wymiar przestrzenny, odkrył następną zasadę: - prawa natury stają się prostsze, jeśli opiszemy je w wielowymiarowej przestrzeni.

Potem zajął się już tylko stworzeniem języka matematyki, którym te idee można było wyrazić.

       Przez ostatnie kilka miesięcy 1854 roku Riemann dochodził do siebie po załamaniu nerwowym. Wreszcie, pracując coraz intensywniej, doprowadził sprawę do końca i pod sam koniec roku wygłosił wykład, który przyjęto entuzjastycznie! To była prawdziwa sensacja w świecie naukowym.

     Z dzisiejszego punktu widzenia, był to bez wątpienia jeden z najważniejszych publicznych wykładów w historii matematyki. W całej Europie rozeszła się wieść o tym, że Riemann przekroczył granice geometrii Euklidesa. Wszystkie ośrodki naukowe Europy z uznaniem zaakceptowały wkład Riemanna do matematyki. Po dwóch tysiącach lat dzieła Euklidesa stały się przeżytkiem.

     Podobnie jak w przypadku wielu innych odkryć, istota pracy Riemanna była prosta: 

- Oto rozpoczął on od słynnego twierdzenia Pitagorasa, dotyczącego trójkąta prostokątnego i stworzył  potężne narzędzie – tensor metryczny, służący do opisu przestrzeni o dowolnej liczbie wymiarów i krzywizn. Mało tego, okazało się, że odkrył Sekret Unifikacji! Tensor jednoczył wszystkie siły natury! Świat nauki, na cześć odkrywcy nazwał narzędzie Tensorem Riemanna.

       Riemann przewidział jeszcze inny kierunek rozwoju fizyki: - zajmował się wielokrotnie połączonymi przestrzeniami i tunelami, nazwanymi później Cięciami Riemanna – lecz o cięciach już było, przy okazji omawiania książki Po drugiej stronie lustra (Alicja w krainie Czarów), autorstwa matematyka Lewisa Carrola.


czwartek, 24 listopada 2022

Georg Riemann

Ciąg dalszy opowieści o Pięknych Umysłach, bez których nie byłoby fizyki kwantowej.

Nowa geometria narodziła się 10 czerwca 1854 roku, to wtedy podczas słynnego wykładu habilitacyjnego na Uniwersytecie w Getyndze, Georg Riemann przedstawił teorię wyższych wymiarów. Ten wykład był jak odsłonięcie kotar i otwarcie okien w ciemnym i niewietrzonym pokoju, gdy na zewnątrz świeci wiosenne słońce. Riemann objawił światu oszałamiające własności  wielowymiarowej przestrzeni.

        Jego wyjątkowo elegancki esej O Nowych Hipotezach, obalił filary klasycznej geometrii, a opierały się one atakom sceptyków przez całe dwa tysiące lat. Rozpadła się stara geometria Euklidesa, w której wszystkie figury są dwu – lub trójwymiarowe. Na jej miejsce triumfalnie wkroczyła geometria riemannowska. W ciągu trzech dziesięcioleci, tajemniczy czwarty wymiar wywierał wpływ na  sztukę, filozofię i literaturę w Europie. 

Po sześćdziesięciu latach od słynnego wykładu RiemannaAlbert Einstein użył czterowymiarowej geometrii riemannowskiej do wyjaśnienia jak powstał Wszechświat i jak przebiegała jego ewolucja. 

Po stu latach od wykładu w Getyndze powstało sławne dzieło Salvadora Dali - Corpus Hipercubus. Olejny obraz przedstawiający Chrystusa na siatce hipersześcianu - na czterowymiarowym krzyżu.





Wreszcie po 130. latach od odkrycia Riemanna, naukowcy zabrali się za tworzenie Teorii Wszystkiego – rozpoczęły się próby połączenia wszystkich  praw fizycznych Wszechświata przy użyciu  dziesięciowymiarowej geometrii. Sednem pracy Riemanna było odkrycie, że prawa fizyki stają się prostsze w przestrzeni wielowymiarowej.

Wszystko co dobre jest proste.

Fizyk kwantowy, a jednocześnie popularyzator wiedzy Michio Kaku nazywa Riemanna geniuszem wśród ubóstwa.

          Otóż Riemann był niemal patologicznie nieśmiały i cierpiał na powtarzające się załamania nerwowe. Z przykładu Alana Turinga wiemy już, że matematyczni geniusze mocno odstawali ze zdrowiem (krótkie życie) od przeciętnej statystycznej, a swoimi zwyczajami od tak zwanych norm społecznych. To odstawanie od norm społecznych jest właściwie ich przywilejem, czy też znacznikiem, ponieważ logika, tudzież poziom wibracji Pięknych Umysłów ma się nijak do rozumowanie tłumu.

       Riemann chorował na gruźlicę, częstą przypadłość uczonych, borykających się z biedą. Jego osobowość i temperament w żaden sposób nie współgrały z tą zapierającą dech śmiałością, rozmachem i wielką pewnością siebie, typową dla jego prac.

Urodził się w Hanowerze, jako drugie z sześciorga dzieci ubogiego luterańskiego pastora. Większość z braci i sióstr Riemanna zmarło wcześnie z niedożywienia. Z tego samego powodu, gdy był jeszcze mały, zmarła jego matka.

      Już w bardzo młodym wieku Riemann wykazywał swoje słynne cechy: - fantastyczną umiejętność liczenia, oraz łagodność i ogromny strach przed wypowiadaniem się w szerszym gronie. Ten wyjątkowo nieśmiały chłopiec był obiektem okrutnych żartów w szkole. Szkolni koledzy mocno mu dokuczali. Dlatego skrył się całkowicie w świecie matematyki (vide Alan Turing).

      Pragnąc zadowolić ojca, rozpoczął studia teologiczne.

Tylko rozpoczął, bo wyobraźmy sobie małomównego młodzieńca, któremu panika przed publicznym występem całkowicie mąci rozum, gdy wygłasza ogniste, pełne pasji kazania, walcząc zaciekle z grzechem i diabłem. Żmudnie studiował biblię, ale myśli uciekały mu co chwila do matematyki. W końcu wpadł na pomysł, aby przeprowadzić matematyczny dowód poprawności Księgi Rodzaju. I ten dowód przeprowadził!

Patrzył na otrzymany matematyczny wynik i był mocno zmieszany. A nawet nie tylko zmieszany, ale i wstrząśnięty! Zamiast poprawności wyniku, wyszła bowiem kicha, oceniając rzecz dyplomatycznie! Dzięki matematyce Riemann szybko się zorientował, że:

- Po pierwsze primo coś jest nie halo z Księgą Rodzaju.

- Po drugie primo mocno przewyższa wiedzą swoich nauczycieli.

       Przełom, a właściwie oświecenie nastąpiło, gdy dyrektor szkoły podsunął mu książkę Teoria Liczb - Legendre'a. A jest to wielkie, liczące 859 stron arcydzieło, najbardziej na świecie zaawansowany traktat o liczbach. Riemann pochłonął książkę w sześć dni!

     Kiedy dyrektor szkoły zapytał go, jak dużo już przeczytał, młody pasjonat odpowiedział: - Przeczytałem i opanowałem ją całą. To wspaniała książka!

Dyrektor nie dowierzał. Sam czytał książkę od dwóch lat, co szło mu ciężko, dlatego dopiero po kilku następnych miesiącach potrafił zadać Riemannowi kilka skomplikowanych pytań z teorii liczb, na które uzyskał natychmiastową, bezbłędną odpowiedź.

     Przekonany już do talentu młodzieńca, zawiadomił o sprawie jego ojca. Wspólnie uradzili, że trzeba dziewiętnastolatka wysłać na renomowany Uniwersytet w Getyndze. To tam Riemann poznał Carla Gaussa – księcia matematyków, jednego z największych matematyków swoich czasów. Tak więc Riemann znalazł się tam, gdzie powinien był się znaleźć, jednak jego życie polegało na ciągłej serii zahamowań i problemów, przezwyciężanych z najwyższym trudem, kosztem coraz bardziej wątłego zdrowia.                  

Wyglądało to tak, jakby Los celowo rzucał pod nogi Georga kolejne kłody, by sprawdzić, czy on wytrzyma. Po każdym triumfie następowała tragedia i klęska. W końcu wydawało się, że sprawy uległy wygładzeniu - Riemann zaczął regularne indywidualne studia po kierunkiem Gaussa. Tu jednak znowu odezwał się przekorny Los, tym razem chodziło o rewolucję, która wybuchła w Niemczech.

Robotnicy żyjący w nieludzkich warunkach powstali przeciwko rządowi i chwycili za broń w wielu niemieckich miastach. Demonstracje i zamieszki stały się inspiracją dla innego Niemca, Karola Marksa i wywarły głęboki wpływ na ruchy rewolucyjne w całej Europie w ciągu następnego cyklu 52. lat.

CDN

środa, 23 listopada 2022

Plecak który ma 55 lat

 



 Połowa października. Dziś przerwa w grzybobraniach. Przerwa na oporządzenie tego, co przyniosłem wczoraj. Pracuję z miłą intensywnością, ponieważ las mazowiecki do mnie woła: - Zapraszam! Obdarzę ciebie grzybami!                                                                  Nie odmawiaj kiedy darczyńca daje, nie wahaj się – bierz! 



Wczoraj brałem, przyniosłem normę, czyli tyle, ile się w plecaku mieści swobodnie, broń boże bez utrząchiwania. Od połowy tegorocznego grzybowego wysypu przestałem bowiem nosić torbę-kobiałkę. A plecak jak widać spłowiał od słońca, to weteran - ma 55 lat - trochę już niedomaga, azaliż wartość użytkową zachował.  

Życiorys ma następujący: - przez pierwsze trzy lata towarzyszył mi w kilkunastu niezapomnianych eskapadach – od razu polubiliśmy się, bo on jest akuratny, nie za duży i nie za mały. Po tych pierwszych latach, przez następne 40 lat był w stanie spoczynku na pawlaczu w mieszkaniu ciotki. Dlatego się uchował, bo w wielokrotnych przeprowadzkach mógł się zawieruszyć. Od 2010 roku znowu wiernie mi służy i to w każdych warunkach, także ekstremalnych. Największego uszczerbku doznał, kiedy nosiłem w nim łupki potrzebne do budowy schodów w Kołybie.

To wtedy popsuł się w nim suwak i to na amen. Azaliż nic to. Radzę sobie w sposób widoczny na zdjęciu - wózki z obu stron są podsunięte nie za wysoko i nie za nisko, tylko tyle, żeby grzyby nie wypadały w drodze powrotnej. 




W plecaku poczyniłem pewne unowocześnienia:

- Po pierwsze primo w Bieszczadach podziurawiłem jego spód, żeby niesione grzyby oddychały, tudzież aby jeszcze w lesie wysypywały się z nich zarodniki.

- Po drugie primo wszyłem koszyk na dno, by towar docierał do domu w lepszym stanie. I dociera, a dzięki temu obie ręce mam swobodne i w drodze do miejscówek mogę na przykład zajadać pestki, albo dwuręcznie odganiać mazowieckie komary.


Przedmioty sprawdzone w wędrówkach zaliczam do "dobrych znajomych". Szanuję je i uważam, że mają duszę, a gdy nadchodzi kres ich przydatności, aż ciężko mi się z nimi rozstać. 

Więc oporządziłem towarzystwo – które grzyby do suszenia, małe octowe zamarynowałem, zbyt miękkie i starsze obgotowałem z odrobiną soli i po ostudzeniu do zamrażarki. Będą obiady grzybowe w zimie.


 Jako że gotujemy z żoną na zmianę, dziś na mnie wypada podanie obiadu. Byłem już na bazarze, kupiłem co potrzeba, wróciłem – przygotowania poczynione, a tu okazuje się, że zapomniałem o marchwi. Więc wychodzę. Na przejściu dla pieszych jest akurat światło czerwone - robię zdjęcie temu oszukanemu budynkowi rzekomo najwyższemu w Europie


Czemu oszukanemu? Ano jego iglica ma 60 metrów i to razem z nią podają wysokość. Jeśli tak ma być, to przecież wystarczy na jakimś niskim byle czym postawić kilkusetmetrową iglicę i chlubić się wysokością całości. Dziwne, iż żaden oszukaniec jeszcze na to nie wpadł.

Po jedzeniu i oporządzeniu zbiorów, ogarnia mnie błogostan i mogę na przykład zająć pozycję horyzontalną. W głowie słyszę piosenkę T.Chyły o cysorzu: - Cysorz to ma klawe życie, oraz wyżywienie klawe.... Zamykam oczy i wydaje mi się, że dalej chodzę po lesie, a gdzie nie spojrzę widzę grzyby, dużo grzybów! Wystarczy się po nie schylić. Nie tylko mnie podoba się takie grzybowe życie (tu pozdrawiam wszystkich Grzybniętych), jak widać po minie znajomego Bieszczadzkiego Misia, którego raz i drugi zabrałem do lasu na fotograficzną sesję.