czwartek, 16 grudnia 2021

Życzenia Świąteczne

 



To ostatni wpis 2021 roku, więc ślę życzenia Świąteczno - Noworoczne

Rozstaję się z Tobą Czytelniczko - Czytelniku na miesiąc, a jako że wyruszam na spotkanie zimy, na pożegnanie okolicznościowy wierszyk. Ponieważ mamy podobno ocieplenie klimatu, przyjmijmy, że na obrazku jest Anioł Zimowy.




Białe myśli lekkie jak puch
niech anioł przywieje z nieba,
otworzy skrzydłem nadziei
i kolędę zaśpiewa.
Bo zbliża się piękny czas,
gdy wszystko się rodzi na nowo,
więc w blasku tajemnych Świąt                                                                                      
żyj zdrowo i kolorowo.



środa, 15 grudnia 2021

Miś Angelo

Każdy ma jakieś wspomnienia o swych ulubionych zabawkach z dzieciństwa, zobaczmy co opisał Umberto Eco.

Niedźwiadek Angelo był zwykłym żółtym pluszowym misiem, być może jedną z pierwszych zabawek, jakie mi podarowano. Dopóki byliśmy bardzo mali, a miś nowiutki, interesował nas w sposób nieokreślony. Natomiast kiedy się postarzał, zyskał wyliniałą mądrość, chromy autorytet i coraz więcej innych cnót – w miarę jak, niby weteran wielu kampanii, tracił oko, albo ramię.

Stopniowo zajął pozycję króla wszystkich domowych zabawek. Nawet kiedy odwracałem stołek, który stawał się czworokątnym pancernikiem prosto z Verne’a i moje żołnierzyki wyruszały na nim w rejs po Oceanie Korytarza i Morzu Pokoiku, niedźwiadek Angelo też zasiadał na pokładzie niczym Guliwer wśród liliputów.

Niedźwiadek Angelo był także władcą lalek, panował nad wszystkimi zabawkami, łącznie z kolejkami i klockami. Z upływem czasu – wyniszczony wskutek pełnienia licznych obowiązków – stracił drugie oko, drugie ramię, a potem obie nogi. Był to rezultat między innymi tego, że pewien nieznośny kuzynek włączał go do walk między kowbojami a Indianami.

Minęły lata i z okaleczonego tułowia zaczęły wyłazić wiechcie. Rodzice zaczęli namawiać nas z czułością do urządzenia pogrzebu temu wrakowi.

Tak więc pewnego wczesnego ranka, kiedy tato rozpalał w kuchni w piecu centralnego ogrzewania, dając życie wszystkim kaloryferom w domu, ustawił się powolny, uroczysty orszak. Obok pieca zostały ustawione wszystkie pozostałe zabawki, a ja kroczyłem  niosąc poduszkę, na której spoczywał rzekomy zmarły i wydaje mi się, że obecni byli wszyscy członkowie rodziny, połączeni bólem i tą samą czcią.

Niedźwiadek Angelo został umieszczony w paszczy płomienistego Baala – najukochańszy zmarły zapalił się i tym samym zgasł nieodwołalnie. Wraz z nim dobiegła z pewnością końca pewna epoka. Jestem pewny, że nastąpiło to, zanim samoloty nieprzyjacielskie zbombardowały miasto, gdyż wygasł wtedy także piec, pożerający niestety ogromne ilości brykietów i zastąpiono go piecykiem na drewno, który ogrzewał tylko kuchnię.

Dlaczego wspominam niedźwiadka Angela? Ponieważ minęły również czasy, kiedy dziecko mogło żyć z tą samą zabawką przez prawie dwa pięciolecia, tyle bowiem trwało szczęśliwe życie niedźwiadka Angela. Dzisiaj zabawki są tańsze i prędzej się psują – jak radia tranzystorowe, które zmienia się co sezon i które nie są w stanie przetrwać rozpadu rodziny jak niegdyś telefunken. Myślę, że to smutne dla dziecka, które nie może poświęcić całego dzieciństwa jednemu magicznemu przedmiotowi, inkrustowanemu wspomnieniami i wzruszeniami. To jakby nigdy nie prowadzić pamiętnika albo żyć na ziemi pozbawionej pomników przeszłości.

 

                                          Umberto Eco - Zapiski na pudełku zapałek. 

wtorek, 14 grudnia 2021

Kluczyk w plecach

 


Pamiętam swoją pierwszą zabawkę. To był misio z kluczykiem w plecach. Kluczykiem należało misia nakręcić, a on wtedy tak śmiesznie machał łapkami i wydawał z siebie dźwięk podobny do słów ble-ble. Tego misiowego występu nie można było zatrzymać, chyba że się zatrzymało kluczyk, który przy tym występie się obracał. Czyli misia trzeba było nakręcić i dopóki nakręcenie działało, on machał i bleblował.


Budziła się moja potrzeba odkrywania prawdy, skupiłem się na misiu. Świat chwilowo przestał istnieć. Zabawa była totalna: - nakręcenie – przewidywalna reakcja misia - nakręcenie ponowne. I jeszcze raz. Pojawiła się monotonia, dlatego rozpocząłem eksperymenty: - a to próba nakręcenia w drugą stronę – nie dało się. To próba nakręcenia poza opór – nie dało się. Urwać kluczyk? Nie dało się. Może czymś walnąć w misia oczekując nieznanego? Rozejrzałem się, ale pod ręką nie było niczego nadającego się do owego walnięcia. Miałem takie ulubione narzędzie badawcze noszące nazwę młotek, atoli mi go zabrano od chwili, gdy coś nim za dokładnie zbadałem. Wzbierała przewrotna myśl, żeby misia otworzyć i zobaczyć co ma takiego w środku, co go ożywia. Babcia mówiła, że w człowieku jest dusza, a co jest w misiu? Operacji odkrywczej dokonałem podobno z pomocą nożyczek i widelca.

Z misia wydłubałem proste ustrojstwo, którego integralną częścią była sprężyna. Tu obudziły się zainteresowania mechaniką – bawiłem się teraz samym ustrojstwem, obserwując co w nim się rusza, a misio leżał sobie z pustym brzuszkiem. Nagle nastąpiła kulminacja - coś trzasnęło i mechanizm przestał działać. Nastąpił koniec zabawy. Próbowałem jeszcze misia uzdrowić, upychając wszystko elegancko, ale nic to nie dało.

Odłożyłem więc maskotkę, ale żeby babcia nie widziała rozdarcia, położyłem go na brzuchu.

Kiedy następnego dnia babcia zapytała, czemu się nie bawię misiem, usłyszała odpowiedź: - miso jest umarty, dusza mu się popsuła.

 Jaka puenta? Rzecz przypomina mi się, kiedy patrzę na niektórych polityków w telewizorze, zwłaszcza tych z jedynie słusznej partii. Oni zachowują się zupełnie jak ten mój misio z dzieciństwa. Mówią i mówią, przeważnie głupio, czyli wydobywa się z nich znajome ble-ble. Przy tym nie mogą skończyć, a mnie korci, żeby sięgnąć do telewizora, wyjąć zza ekranu takiego misia i zobaczyć, czy on ma kluczyk do nakręcania tkwiący w plecach.








Miły epizod: - znajomy mały chłopiec szalenie lubi popisywać się przed dorosłymi swym ulubionym wierszykiem. Mama stawia go do tego występu na krześle, a on odrobinę sepleniąc, po dziecinnemu wypowiada tych kilka rozczulających zwrotek:

Prosę państwa

Oto miś.

Miś jest bardzo grzeczny dziś.

Chętnie państwu łapkę poda.

Nie chce podać?

A to śkoda!

 

I tu pora na nagrodę dla aktora – klaszczemy i mały jest wniebowzięty. A moje aktualne misie dzielą się wrażeniami z bieszczadzkich wędrówek.







poniedziałek, 13 grudnia 2021

Chmury na horyzoncie

 


Jak wiemy, życie jest tajemnicą, tudzież nie składa się z samych przyjemności. Więc po radosnej serii grzybowej, dla odmiany wątek nieco mniej wesoły. 

Oto człowiek bawi się w Stwórcę: - owieczka Dolly - inżynieria genetyczna, GMO, a teraz AI.


W 2014 roku astrofizyk Stephen Hawking ostrzegał, że przekroczenie tzw. punktu osobliwości, w którym maszyny przejmą nad sobą kontrolę i zaczną się przeprogramowywać w coraz szybszym tempie, może stać się początkiem końca ludzkości.


Nastąpi odwrócenie hierarchii, ponieważ ludzie są wręcz skazani na przegraną, z powodu powolnej biologicznej ewolucji. AI przewyższy intelektualnie ludzi i w najlepszym wypadku rozpocznie prace nad zmienianiem człowieka. W gorszym wariancie będzie to wyparcie człowieka, żeby rzecz nazwać elegancko, a mówiąc wprost – eksterminacja większości populacji. 


Jak już pisałem, AI kilka lat temu dorównywało inteligencją sprytnemu dziesięciolatkowi, trzeba więc założyć, że dziś AI rozporządza IQ na poziomie 150. I dalej nie ma uczuć – jest bezwzględnie logiczne, tudzież od dawna wie, że 

- po pierwsze primo ludzi jest za dużo 

- po drugie primo: - najskuteczniej rządzić za pomocą strachu. 


Trzymajmy się przykładu wirusa. Pojawił się wirus, wynaleziono zastrzyki, na szczepienie duża część wystraszonych sama się zgłosiła, lub jest różnymi sposobami przymuszana. Pozostałych załatwi się później, kiedy szczepienia będą obowiązkowe. Opornych wyłapie (zmutowana?) policja. 

Czemu opisuję tak przykry scenariusz? Zobacz: - przepowiednia Nostradamusa we wpisie „Maszyna do rządzenia”.


Elon Musk: - rozwijanie sztucznej inteligencji to przyzywanie demona i koniec rasy ludzkiej. Na naszych oczach odbywa się bezwzględny „ Nowy wyścig zbrojeń”. 


W tym wyścigu bierze udział kilka największych państw z Chinami i Ameryką na czele. Czemu Chiny wymieniłem na pierwszym miejscu?

- Po pierwsze primo: - Chiny są bardziej ekspansywne od Ameryki.

- Po drugie primo: - Rząd Chin opublikował dokument pod tytułem „Chiny w roku 2030 światowym liderem w pracach nad AI”. W dokumencie stoi czarno na białym, że prymat pomoże osiągnąć sama AI, która się przeprogramuje - przeskoczy ewolucyjnie człowieka i „całkowicie zmieni gospodarkę i życie społeczeństw, oraz osiągnie nieosiągalne”.


I to wydaje się możliwe, znając chińskie osiągnięcia w systemie inwigilacji - rozpoznawania twarzy i mowy, tudzież budowy algorytmów.

- Po trzecie primo: - Chiny mają ogromną bazę danych, która nie podlega żadnej ochronie w państwie totalitarnym. 


W prace nad chińską AI zaangażowane są najgrubsze ryby rodzimego biznesu – Alibaba, Baidu, Tencent.

Czy można temu przeciwdziałać? A niby jak? Zwykły śmiertelnik to może sobie pokiwać palcem w bucie. Lepiej przy pogodzie pojeździć na rowerze, gdzieś wyjechać, czy tylko iść na spacer, bo martwienie się jest nie tylko bezcelowe, ale i szkodliwe. Mamy wiedzę o zagrożeniu i kropka. Na razie chmurzy się na bliskim horyzoncie zdarzeń. Widać na przykład zbliżające się odejście od pieniądza fiducjarnego – władza dostanie do ręki wspaniały oręż do zwiększenia zamordyzmu.

Jakby tego było mało, w skali makro wisi nad ludzkością kilka innych potężnych zagwozdek, z których wymienię tylko dwie.

- Ziemia jest Kosmicznym Ogrodem Zoologicznym, dlatego Zarządcy czuwają nad naszym rozwojem, wprowadzając a to pogorszeczki (radykalne usuwanie nieudanego pasma w eksperymencie – Sodoma i Gomora, Potop) albo popraweczki do których pasuje ingerencja genetyczna, tłumacząca nagły skok rozwojowy w epoce człowieka Cro-Magnon.

Zarządcy czuwają, ponieważ Ziemianie oprócz tego, że balansują na brzytwie – na granicy samobójstwa atomowego i być może ekologicznego, to jeszcze zaczęli próby mieszania poza Ziemią. Mam tu na myśli amerykański pomysł wyniesienia na Księżyc bomby atomowej (Apollo 1). UFO pojawiło się nad Apollem już na 72 godziny przed startem - to było wyraźne ostrzeżenie. Decydenci jednak je zignorowali, na skutek czego tuż przed startem załoga spłonęła (był wpis). Dopiero wtedy zarzucono (chwilowo) kosmiczno - atomowe zamiary. Zarzucono, lub Zarządcy wymusili przestrzeganie pięćdziesięcioletniego moratorium ksieżycowego. 

W tamtych czasach z Ameryki sprawa wyciekła, a dziś? Nie wiemy co dzieje się w Rosji, która aktualnie odbudowuje imperium, albo co poza oficjalną strategią planują Chiny. I lepiej tego nie wiedzieć.

Bowiem powtórzę: - bardzo to chwalebne i zdrowe wiedzieć mniej niż więcej. Od więcej to może tylko głowa rozboleć. Tu przypomina mi się mój prawdziwy przyjaciel bieszczadzki, dusza człowiek, kawalarz, Darek Karaluch, który wyznawał (werbalnie) proste życiowe motto, zgodnie z zasadą, że wszystko co dobre jest proste:

- Pić, pierdolić, nie żałować – bida musi pofolgować!

Niestety, Darek nie był konsekwentny i skupił się wyłącznie na części pierwszej swego motta. Skutek był do przewidzenia – od kilku lat urzęduje już na Niebieskich Połoninach. 


piątek, 10 grudnia 2021

Banan na drodze

 




To już był czas „po grzybach”. Idę ci ja sobie przez jesienny las. Idę godzinę, dwie, trzy. Doszedłem, gdzie chciałem dojść, zawracam


Naraz ogarnia mnie silne ssanie głodowe, aż mi się w głowie zakręciło. Śniadanie skromne było o piątej, dwanaście kilometrów za mną, zjadłbym jakiś drobiazg. W domu będę najwcześniej za trzy godziny, nie wziąłem ze sobą nic, nawet wody, bo przecież upały dawno się skończyły. Ach! Jak ja tu i teraz bym coś chapnął! Najlepiej „cóś”  słodkiego – rozmarzyłem się. Mógłby to być na przykład wafelek w czekoladzie albo dowolne inne słodkie „cóś”.

W brzuchu ssie, westchnąłem sobie ponownie „ach” i idę dalej.

Pomyślałem - odpuściłem. Czyli zgodnie z przepisem: - pomyśl i zapomnij. (Jak wiemy Góra tylko czeka na taki prawidłowy pomyślunek). Więc autentycznie zapomniałem. 

Mija może 5 minut gdy widzę, że na drodze coś leży. Podchodzę - to banan! Podnoszę - zdrowy. Ktoś powie: - No wypadł jakiemuś rowerzyście na podskokach korzeniowych.

Zgoda, wypadł. Ale to tłumaczenie profana, który wszystko musi wyjaśniać racjonalnie. Pismo natomiast mówi: - „Nie tłumacz dróg Pana, bo i tak ich nie poznasz”.

Stoję więc sobie z tym znalezionym bananem w ręku i odbieram subtelnie dowcipny przekaz od Anioła: - „Chciałeś ”cóś” słodkiego? To proszę bardzo, już masz. Banan jest słodki”. 

Chociaż podobne zdarzenia przytrafiały mi się wielokrotnie, stoję przez moment w pełnym zaskoczeniu. Wzbiera we mnie pomieszanie lekkie - przecież tak niedawno pisałem na blogu, że tylko głupki jedzą banany. Oto mam anielski sprawdzian. Oczami duszy widzę wzbierający uśmiech u Anioła, który jednocześnie śle myśl: - „I co teraz zrobisz? Chcesz jedz, nie chcesz nie jedz”. Teraz ja się uśmiechnąłem w realu i bez zbędnej chwili wahania zjadłem tego wyjątkowo smacznego anielskiego banana, nie zapominając o słowie dziękuję.


- Bo po pierwsze primo pokora musi być!

- Po drugie primo: - Dają? Bierz! Ponieważ odmowa mogłaby obrazić darczyńcę.

- Po trzecie primo: - zdania nie zmienia tylko martwy lub głupi.

A znaki nigdy nie wyprzedzają, one przychodzą po pierwszej myśli, co najczęściej niewyciszonemu człowiekowi umyka.

 

PS. Obiecałem napisać o poczuciu humoru mego (twego też) Anioła, dlatego ten wpis.

czwartek, 9 grudnia 2021

Ścieżeczka obfitości

Następnego dnia funduję sobie powtórkę z rozrywki - ląduję w tym samym mazowieckim lesie. Na znajomej ścieżeczce czeka na mnie prawdziwkowa obfitość! Po śladach obciętych ogonków widzę, że nikt tu jeszcze poza mną nie trafił. Bardzo to chwalebne, słuszne i zbawienne i tego trzymać się trzeba - pomyślałem.






Tym razem niespieszny zbiór trwał niecałą godzinę - wczorajszą ścieżeczką przeszedłem jeszcze sto metrów - tu był jej koniec, 






po czym odszukałem ścieżeczkę bliźniaczą równoległą. Zauważyłem bowiem i to nie po raz pierwszy, że te wczesne borowiki najczęściej rosną na drodze, lub tuż obok. Jakby pchały się do zerwania, czy też czatowały na grzybiarza. 




Torba zapełniała się dając sygnał do powrotu. A to szkoda! Tak lubię pochodzić dłużej za grzybami. Lecz tym razem dostałem krócej zamiast dłużej - widocznie tak miało być. Ma się rozumieć nie zapomniałem przesłać dziękczynienia Duchowi Miejsca. 







W drodze powrotnej robię sobie wykład grzybowy: - "Jak wiemy, grzyby należą do Królestwa Krasnoludków. Tudzież, jakby dziwów gatunkowych było mało, właściwie nie wiadomo czy je zaklasyfikować do roślin, czy do zwierząt. Niby zapisanie grzybów do roślin wydaje się oczywiste, ale jest jedno „ale”. Otóż ich, tych grzybów komórki zawierają chitynę, zupełnie jak u owadów, a niektóre z nich, na przykład śluzowce, potrafią się nawet przemieszczać. Czyli jaki wniosek? Grzyby należą do Królestwa Krasnoludków, będąc jednocześnie zarówno roślinami, jak i zwierzętami".

W kolejnych dniach podróżowałem. Kiedy po tygodniu zawitałem znowu w opisane wyżej miejsce, zastałem tylko trzeszczącą suszę – krótki i gwałtowny wysyp borowików lipcowych skończył się w tym północnym miejscu za Warszawą, jakby sugerując:  - udaj się teraz na południe.