Zaczął się grudzień i opanował mnie nastrój wspomnieniowo - świąteczny. Wspomnieniowy, ponieważ otworzyła się szufladka pełna rozmów z babcią, za pomocą których wpoiła mi szacunek do przyrody. I przypomniały się wspólne wędrówki na skraju lasu, gdzie uczyła rozpoznawać zioła i opowiadała o ich właściwościach. Świąteczny nastrój natomiast przypłynął z powodu zbliżającej się podróży. Ostatni wpis w tym roku zamieszczę 16 grudnia.
Mądrzy ludzie zachowali intuicyjnie stare
receptury dotyczące chleba. Na przykład dodawanie do ciasta garści prosa i lnu.
Dziś wiemy, że w tej garści jest między innymi prawdziwa, a nie sztuczna witamina
B 17 zapobiegająca rakowi. To ważna tradycja stosowana nadal w nielicznych już domostwach.
Owszem, ludzkość stopniowo odchodzi od Źródła, jednak pewna mądrość, której już
nikt nie potrafi zgłębić, wciąż pomaga w zachowaniu równowagi naturalnych
praw.
Kiedyś ręcznie ugniatano ciasto na chleb. Pamiętam babcię-Szeptuchę przy tej czynności. To była ceremonia, nawet nabożeństwo: - gniotła ciasto powoli, z wyraźną czułością, przy tym snuła opowieści o dziwach, albo opowiadała bajki. Mówiła wolno, dlatego każde jej słowo miało czas zapaść w głąb małego słuchacza. Ja zatracałem się do imentu w tym słuchaniu, a ciasto pachniało, pęczniało od drożdży, wypełniało się dobroczynną mocą swych składników. Piec chlebowy już czekał.
Zboża zbierano z pól wtedy, gdy nadszedł
odpowiedni czas. Nikt nie słyszał jeszcze o papraniu nasion, ziaren za pomocą GMO. Woda czerpana z rzeki była czysta jak kryształ. Nie było w niej chemii
wylewanej z gospodarstw domowych, bo jeszcze nie było chemii. Nie wyrzucano otrąb, tylko tradycyjnie dodawano
je do mąki na chleb. I ta najważniejsza garść prosa i lnu, która pozornie wcale
nie była potrzebna i mogła wydawać się kaprysem albo przeżytkiem. Piekarz nie
pytał czemu ona konkretnie służy. Nie było chemicznych dodatków, nie stosował więc
konserwantów i polepszaczy i nie zastanawiał się, jak zwiększyć produkcję i w
jaki sposób wytwarzać więcej mniejszym kosztem. Chęć zysku nie zaślepiała
piekarza.
Smak skórki chlebowej z dzieciństwa, urwanej z gorącego bochna, dopiero
co wyjętego z pieca, pozostał mi na zawsze w pamięci. Babcia
przed ukrojeniem pierwszej kromki kreśliła na bochenku znak krzyża, a kiedy
kromka upadła, całowała ją po podniesieniu. Tak chleb się kiedyś szanowało, bo
starzy ludzie wiedzieli, co to jest Głód. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło,
że chleb można wyrzucić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz