środa, 8 grudnia 2021

Lipcowy wysyp prawdziwków

Następnego dnia jadę na północ do swej starej miejscówki w mazowieckim lesie. O szóstej jestem na parkingu, stąd pół godziny marszu i zaczyna się kolejna ulubiona leśna ścieżeczka



Idę, a uczucia mam bieszczadzkie. Radość, radość! Chciałoby się napisać: - „I wyszedłem na łąki”. Lecz tu w głębi lasu nie ma łąk szerokich, są za to grzybowe dary natury w kwartale dębiny świetlistej.








Torba szybko się napełnia, zaczął się prawdziwkowy wysyp.






O dziewiątej torba jest pełna – to moja miarka, czyli sygnał: - na dziś starczy, wracaj! Zjadłem pestki słonecznika tylko z jednej kieszeni, czyli pół śniadania ekologicznego, na resztę nie było czasu. Od dwunastej do mego warszawskiego mieszkania zagląda słońce. Zbiory mocno podeschną na słońcu, to przecież lipiec, a wieczorem znajdą się w suszarce.





Dwunasta - praca wykonana, mogę zjeść pierwszą w tym sezonie zupę borowikową, w towarzystwie aktualnej żony. Ożeniłem się bowiem po raz trzeci. Trzymam się zasady Osho: - zdania nie zmienia tylko martwy lub głupi. Pierwsze małżeństwo trwało 20 lat, drugie też 20. Dalej przerwa na singlowanie 10 lat, no i teraz ponowny ożenek. Gdyby zastosować prawo równości, to trzecie małżeństwo mogłoby trwać 20 lat? Kto wie, kto wie. W każdym razie jestem bardzo zadowolony z obecnej sytuacji.

Spotykają się dwie kobitki. Jedna mówi: - wiesz, wyszłam za mąż, jestem zadowolona i absolutnie tego kroku nie żałuję.

Druga na to: - a ja dalej jestem niezamężna i także swego kroku nie żałuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz