piątek, 28 października 2022

Czwarty wymiar

 


  Gwoli wyjaśnienia pewnym ludkom: ostatnie posty należą do fizyki kwantowej, a w niej do Hiperprzestrzeni. Ta dziedzina nauki obejmuje (bowiem) czwarty wymiar, duchy, okultyzm, mistykę, religię, światy równoległe, podróże w czasie, superstruny, ale także astronomię, matematykę – a więc również rynki finansowe, czyli pieniądze. W efekcie fizyka kwantowa w swoich niezwykłych obliczeniach dotarła do Teorii Stworzenia, czyli Kuchni Boga, znajdując między innymi odpowiedź na pytanie: - "ile jest wymiarów?", tudzież: - "czy Bóg miał wybór stwarzając nasz świat?" Oraz: - "jak to się odbyło?"

Temat arcyciekawy, atoli będę starał się Czytelników nie przynudzić.

Jak wiemy, nie tylko książki, ale także czytanie nie jest dla idiotów.          

Proces pana Slade’a rozbudził tak wielkie namiętności, że było tylko kwestią czasu, kiedy czwarty wymiar stanie się tematem powieści.



W 1884 roku, po dziesięciu latach debaty o duchach, Edwin Abbot napisał książkę ciesząca się wielką popularnością: Fatland – Kraina Płaszczaków.

To opowieść pana Kwadrata o wielu wymiarach. Po raz pierwszy czwarty wymiar został wykorzystany do krytyki społecznej wiktoriańskiej Anglii. Abbott obnażył zakłamanie, bigoterię i ciasnotę poglądów tej części społeczeństwa, która nie przyjmuje do wiadomości możliwości istnienia innych światów.


Książka Abbotta była pierwszą powszechnie czytaną pozycją o wizycie w wielowymiarowym świecie. Idea czwartego wymiaru zainspirowała również dramaturgów. W 1891 roku Oskar Wilde napisał parodię opowiadania o duchach: Upiór rodu Cantervill’eów.                    

W roku 1894 H.G.Wells pisze słynny Wehikuł Czasu. Wells był dominującą postacią życia intelektualnego w Londynie, a w książce spopularyzował pogląd, że czwarty wymiar może być również czasowy, a nie tylko przestrzenny.

 Zarówno Kraina Płaszczaków, jak i Wehikuł Czasu potrafią zainteresować nawet dziś, ponad sto lat od napisania. To, co je takimi czyni zawarte jest w wizjonerskiej krytyce politycznej i społecznej. Oto bohater Wellsa zobaczył, że świat przyszłości nie jest jaśniejącą twierdzą cudów (Cudów Nowoczesnej Teorii Monetarnej na przykład). Świat przyszłości został ukazany jako wypaczona walka pracujących z władzą. Klasa robotnicza zostaje zmuszona do życia pod ziemią – robotnicy przekształcili się w brutalnych Morloków, podczas gdy klasa rządząca, wskutek niepohamowanej pogoni za przyjemnościami, cofnęła się w rozwoju i stała się pasożytniczą, bezużyteczną rasą istot podobnych do elfów – Elojów.


Wells znany jako umiarkowany socjalista, użył czwartego wymiaru, aby pokazać ironię walki klasowej. Społeczny kontrakt między biednymi i bogatymi doprowadził do kompletnego szaleństwa. Bezużyteczni Elojowie są karmieni i ubierani przez ciężko pracujących Morloków. Robotnicy ostatecznie mszczą się – nie chodzi jednak o zemstę połowiczną, o zerwanie łańcuchów nałożonych na bogaczy, zemsta jest radykalna, Elojowie zostają pożarci.

W opowiadaniu Historia Plattnera, Wells zajął się także paradoksem zamiany stron. Lewej na prawą i vice versa. Ta historia tak się spodobała matematykom, że ułożyli na ten temat limeryk:

Matematyk rzekł w sekrecie                                                                              

na wstędze Mobiusa jest tylko jedna strona                                                      

i nieźle się uśmiejecie                                                                                                  

jeśli na pół ją przetniecie                                                                                    

bo nadal jest cała, mimo że podzielona.

                       

W powieści Niewidzialny, Wells opisał człowieka, który potrafi przenosić się w czwarty wymiar, więc dla potomnych znika.

         W opowiadaniu Dziwny przypadek oczu Davidsona, Wells wykorzystał ideę, że węzeł przestrzenny może dać człowiekowi dar widzenia przyszłości. W ten sposób Tunel Riemanna stał się opisem literackim.

W utworze Cudowny Gość, Wells zawarł pomysł, że Niebo istnieje w świecie równoległym – w innym wymiarze. Oto następuje nieszczęśliwy wypadek i Anioł spada z Nieba lądując w angielskiej wiosce.


Popularność powieści Wellsa spowodowała powstanie nowego gatunku literackiego. Georg McDonald, przyjaciel matematyka Lewisa Carolla, uważał, że Niebo znajduje się w czwartym wymiarze. W swej książce Lilith, wydanej w 1895 roku, opisuje naukowca, który manipulując odbiciami w lustrze, tworzy wielowymiarowe okno do przechodzenia pomiędzy Wszechświatami.


Tematem zajął się także Joseph Conrad i w roku 1901 napisał Spadkobierców – rasa supermenów z czwartego wymiaru wkracza do naszego świata. 

Miłego Halloweena życzę.

PS. O szkoleniu giełdowym napiszę.





czwartek, 27 października 2022

Alicja w Krainie Czarów

  

Był taki gościu o nazwisku Riemann, który zajmował się czwartym wymiarem i w spadku zostawił nam między innymi Cięcie Riemanna. To Cięcie – tunel o zerowej długości, wykorzystał i to z wielkim sukcesem matematyk Lewis Carrol w książce Po drugiej stronie lustra



Przez tunel czasoprzestrzenny Alicja przechodzi z Anglii do Krainy Czarów. Cięciem jest powierzchnia lustra.




      Obecnie Cięcia Riemanna przetrwały pod dwiema postaciami: - trafiły do każdego kursu matematyki wyższej, gdzie są wykorzystywane w teorii elektrostatyki i przy tworzeniu map konforemnych.                                                      

Po drugie spotykamy je w epizodach z The Twilight Zone. Należy podkreślić, że sam Riemann nie traktował swoich Cięć jako sposobu podróżowania między Wszechświatami. 

Pomimo kolejnego załamania nerwowego, w roku 1858 Riemannowi udało się stworzyć jednolity opis światła i elektryczności. Dopiero po latach, gdy Riemann objął w Getyndze miejsce Gaussa, ta teoria została uznana za poprawną. Riemann zmarł przedwcześnie, w wieku 39 lat, jak wielu innych wybitnych matematyków i nie zdążył ukończyć geometrycznej teorii grawitacji, elektryczności i magnetyzmu. Problemem była wiedza jak Wszechświat musi być zakrzywiony, aby opisać te trzy siły. To kluczowe zagadnienie podejmą Maxwell i Einstein.

 

W 1881 roku Hermann von Helmholz pisał: - „Wiemy już, że czwarty wymiar jest. Jednak trudno go sobie wyobrazić, tak samo, jak dla osoby niewidomej od urodzenia niemożliwe jest wyobrażenie sobie kolorów”. W każdym razie naukowcy podziwiali elegancje prac Riemanna, zastanawiając się nad fizycznym zastosowaniem jego potężnego aparatu matematycznego.

        Czyli zaawansowana matematyka Riemanna wyprzedziła o całe stulecie dziewiętnastowieczne rozumienie fizyki. Dopiero sto lat od śmierci Riemanna fizycy zrównali się z matematykami.

 

                                           Być Bogiem

Wyobraźmy sobie, że potrafimy przenikać przez ściany. Nie musimy już szukać drzwi, aby dostać się do zamkniętego pomieszczenia, czy budynku. Możemy wejść w dowolnym miejscu.

Wyobraźmy sobie, że możemy po prostu wejść do wnętrza góry. Możemy sięgnąć do lodówki nie otwierając jej, możemy znikać i pojawiać się kiedy chcemy i gdzie chcemy. Możemy nawet zniknąć razem ze swoim samochodem i pojawić się natychmiast u celu naszej podróży omijając wszystkie korki po drodze. Wyobraźmy sobie, że nasze oczy mają zdolność prześwietlania przedmiotów, a palce potrafią wyjąć kawałki pomarańczy, bez uszkodzenia jej skóry. Czynilibyśmy cuda, bylibyśmy wszechmocni.

     Jaka istota mogłaby posiadać taką moc? Odpowiedź brzmi: - Istota z wyższych wymiarów. 

Gauss wyjaśniał sprawę na przykładzie swoich dwuwymiarowych istot zwanych PłaszczakamiMolami Książkowymi.


W każdym razie wszystkie opisane wyżej hipotetyczne możliwości, wydające się magicznymi sztuczkami, są możliwe w królestwie fizyki hiperprzestrzeni. Jest tylko jedno „ale”.  Energia potrzebna do manipulowania hiperprzestrzenią znacznie przekracza obecne możliwości Ziemian.

Czyli to tylko niesprawdzalna teoria? Przepraszam! O noł!     

Po pierwsze primo matematyka dowodzi, że jest to jak najbardziej możliwe, tyle że w przyszłości.

- A dziś, a co dziś? – niecierpliwią się laicy.

Dziś wszystkie opisane sztuczki to mogą robić duchy. Czyli po drugie primo w tym miejscu do akcji weszli mistycy i wymyślili sprytny sposób na wyobrażenie sobie czwartego wymiaru. Witamy w świecie sztuki, filozofii i duchów!

    

            Duchy z czwartego wymiaru

Czwarty wymiar wkroczył do  powszechnej świadomości w 1877 roku kiedy to pewien  proces w Londynie nadał mu międzynarodowy rozgłos.

Oto londyńskie gazety  obszernie opisywały dziwaczny proces medium  Henry’ego Slade’a. Temat rozprawy przyciągnął uwagę wielu znanych fizyków z tamtych czasów, czego rezultatem było przesunięcie dyskusji o czwartym wymiarze z tablic matematyków prosto do londyńskich domów, gdzie przy kolacji mówiło się teraz o „tym słynnym naukowym odkryciu”.

          Zaczęło się dosyć niewinnie. Slade, medium z USA, odwiedził Londyn i zaczął przeprowadzać  seanse spirytystyczne z udziałem znanych osobistości miasta. Szybko jednak został aresztowany za oszustwo i oskarżony o używanie sprytnych sposobów i sztuczek „chiromanckich oraz innych”, mających wprowadzić klientów w błąd.



W normalnych warunkach taka rozprawa nie wzbudziłaby powszechnej uwagi, jednak warunki okazały się nienormalne, ponieważ obrony Slade’a podjęli się uznani fizycy, twierdząc, że parapsychiczne wyczyny oskarżonego dowodzą, iż potrafi on wezwać na pomoc duchy przebywające w czwartym wymiarze. Trzeba dodać, że ci fizycy – obrońcy byli wybitnymi uczonymi, a wielu z nich dostało później Nagrodę Nobla.

       Główną rolę w rozpętaniu tego skandalu odegrał Johann Zollner - profesor astronomii i fizyki z Uniwersytetu w Lipsku. To właśnie on przewodniczył grupie obrońców Slade’a. Mistycy od dawna wykonywali salonowe sztuczki dla dworu królewskiego oraz wyższych sfer i było to sprawą zwykłą. Twierdzili, że potrafią wzywać duchy, aby przeczytały pismo w zamkniętej kopercie, wyjmowały przedmioty z zakorkowanych butelek, łączyły z powrotem złamane zapałki i splatały pierścionki. Niecodzienny obrót nadało sprawie włączenie się uczonych, którzy stwierdzili, że wymienione czyny są jak najbardziej możliwe do wykonania w czwartym wymiarze. I po raz pierwszy podczas rozprawy  naukowcy wytłumaczyli „szerokiej publiczności” jak rzeczy się mają.


Zellner zapewnił sobie pomoc Wiliama Crookesa, wynalazcy lampy katodowej, Wilhelma Webera, współpracownika Gaussa i nauczyciela Riemanna, J.Thompsona - dostał później tytuł lorda Kelvina, laureata Nobla, lorda Rayleigha zdobywcę Nobla.

      Uczeni poddali Slade’a badaniu. Przeprowadzono wiele ściśle kontrolowanych eksperymentów.

Slade przeciągnął jedną obręcz drewnianą przez drugą nie łamiąc jej i splótł je ze sobą, a potem rozplótł.

Zmienił kierunek skręcenia muszli prawoskrętnej na lewoskrętną i vice versa.

Na zamkniętej pętli liny udało mu się zawiązać węzeł. Wykonano kilka udanych odmian eksperymentu z liną.

Wyjmował zawartość z zapieczętowanej butelki.

 

                Magia w czwartym wymiarze

Obecnie wiemy, że manipulowanie wielowymiarową przestrzenią, co demonstrował Slade, jest możliwe w dającej się przewidzieć przyszłości. Jednak najistotniejsze w procesie Slade’a było to, że naukowcy przypisali jego „magiczne sztuczki” czwartemu wymiarowi.

Jak to się odbywa? Otóż każdy harcerz, który męczył się z węzłami, aby zdobyć sprawność, wie, że nie da się rozsupłać węzła na pętli liny. Inaczej dzieje się w wyższych wymiarach. Wtedy węzły dają się łatwo rozplatać, a pierścienie spleść, gdyż jest tam „więcej miejsca” do przesuwania liny i pierścieni względem siebie. W czwartym wymiarze można linę i pierścienie wyjąć z naszego świata, wykonać na nich operację i z powrotem je w nim umieścić. Co więcej w czwartym wymiarze węzły można łatwo rozwiązać nie uszkadzając liny.

       Nie da się tego zrobić w trzech wymiarach. Ten trzeci wymiar, jak dowiodła fizyka, jest jedynym wymiarem w którym węzły pozostają zawiązane. Podobnie jest ze sztywnym lewoskrętnym przedmiotem, którego nie można zmienić na prawoskrętny.

Jak to jest możliwe w czwartym wymiarze, wykazał matematyk August Moebius w 1827 roku. Aby to wykonać trzeba „tylko” przenieść przedmiot do czwartego wymiaru.

       Naukowa obrona Slade’a wzbudziła burzę kontrowersji wśród londyńczyków, chociaż był to tylko jeden z wielu głośnych incydentów, wydarzających się pod koniec XIX wieku. Był to bowiem czas, gdy wiktoriańska Anglia zachłysnęła się dosłownie wyczynami mediów i spirytystów i światem duchów. Okultyzm stał się modny.  


Podnosiły się oczywiście głosy krytyków. Na przykład telepatię uznano za niemożliwą i zmieszano ją z błotem. Co ciekawe sto lat później rozgorzała podobna dyskusja, kiedy debatowano nad umiejętnościami izraelskiego medium Uri Gellera. Geller demonstrował swoje umiejętności w Instytucie Badawczym Stanforda w Kalifornii, ale był też udany publiczny pokaz w angielskiej TV - w domach widzów wyginały się noże i widelce!

Uczeni należący do Beocjan nie potrafili wymyśleć nic innego, więc przypominali przysłowie pochodzące ze starego Rzymuludzie chcą być oszukiwani, więc ich oszukujmy.

Jest to przysłowie skądinąd całkiem słuszne, stosowane skutecznie przez politycznych demagogów.

środa, 26 października 2022

Beocjanie

 

Poszukiwanie czwartego wymiaru.

W 1817 roku Gauss prywatnie wyraził swoją głęboką frustrację geometrią euklidesową. W proroczym liście do swego przyjaciela, astronoma Heinricha Olbersa, wyraźnie stwierdził, że ta geometria jest matematycznie niekompletna.  W 1869 roku matematyk James Sylvester zanotował, że Gauss poważnie rozważał możliwość badania wielowymiarowych przestrzeni. Wyobrażał sobie własności hipotetycznych płaskich istot żyjących na dwuwymiarowej kartce papieru i nazywał je Molami Książkowymi, albo Płaszczakami. Następnie uogólnił to pojęcie na istoty „zdolne sobie wyobrazić przestrzeń o czterech i więcej wymiarów”.



Skoro jednak Gauss wyprzedził wszystkich w badaniach nad teorią wyższych wymiarów o czterdzieści lat, dlaczego przepuścił tę historyczna okazję zniesienia ograniczeń trójwymiarowej teorii Euklidesa? Otóż miał on tendencję do konserwatyzmu w działaniu i poglądach. Ani razu nie opuścił Niemiec, całe życie spędził w jednym mieście i bacznie pilnował paskudnej zasady zabijającej kreatywność: - „Co ludzie powiedzą?”.

                        Beocjanie

 W liście napisanym w 1829 roku Gauss wyznał, że nigdy nie opublikuje swych prac na temat geometrii euklidesowej z obawy o ośmieszenie wrzawą jaką mogą podnieść naukowcy z kręgu Beocjan (greckie plemię wyróżniające się wyjątkową tępotą umysłową, czyli inaczej: - zakute łby). Gauss tak bardzo obawiał się tej starej gwardii Beocjan, że konsekwentnie utrzymał do końca w sekrecie dużą część swoich najlepszych prac.


Z jakim mozołem Nowe torowało sobie drogę w tamtym czasie, przypominają osiągnięcia wielkiego uczonego angielskiego Michaela Faradaya.

Gdy sława Faradaya była już ugruntowana i odwiedzało go wielu amatorów ciekawych nowinek, jeden z nich chodząc po pracowni uczonego, zapytał: - Do czego może się przydać pańska praca? Jaki może być z niej użytek dla Anglii?

      Uczony odpowiedział pytaniem: - A jaki może być pożytek z dziecka? Ono dorasta aby stać się daj boże, mądrym człowiekiem. Na przykład to wielkie urządzenie elektryczne przed którym pan stoi. Ono jest takim dzieckiem-maszyną, dziś nie wiem jeszcze do czego podobne urządzenia zostaną użyte w przyszłości, ale wiem jedno – pewnego dnia pan je opodatkuje.

Bowiem tym amatorem, który zadał Faradayowi powyższe pytanie był Wiliam Gladstone, ówczesny minister finansów. Jak wiemy dziś: 

- Po pierwsze primo: - sporą część całkowitego majątku Anglii inwestuje się w urządzenia, które powstały dzięki odkryciom Faradaya.

- Po drugie primo dwie rzeczy są pewne - śmierć i podatki.

wtorek, 25 października 2022

Płonący dom

 


Inny klasyczny przypadek "cofnięcia w czasie": - mniej więcej w tym samych latach, w których czwórka Amerykanów z opowiadania Pętle w czasie podróżowała po Francji, dwie Angielki przebywające na wakacjach w hrabstwie Surrey, jechały któregoś dnia boczną drogą, już się zmierzchało. W pewnym momencie zauważyły, że stojący w obszernym ogrodzie dom, który akurat mijały, stoi w płomieniach. 

Szybko dotarły do najbliższej gospody i zawiadomiły straż pożarną.  Strażacy dowiedziawszy się, gdzie wybuchł pożar przyjechali po raz piąty w ciągu ostatnich dziesięciu lat – jak powiedział później ich dowódca – aby przekonać się, że znowu ktoś widział płonący dom sędziego Howe. Posiadłość ta spłonęła bowiem przed ponad pięćdziesięciu laty, a w jej miejsce spadkobiercy sędziego wybudowali  nowoczesną willę.

Jednak co pewien czas, a dzieje się to zawsze wczesnym wieczorem w lecie, kiedy nadchodzi burza, ludzie widują ogarnięty pożarem dawny dom sędziego Howe. Dokładnie o takiej porze niegdyś rezydencję sędziego strawiły płomienie.

       I tyle o drugim przypadku „cofnięcia się w czasie”.

Oczywiście należy wspomnieć, że sprawa ma aspekt dwubiegunowy. Jednym aspektem są cofnięcia w czasie, a drugim przypadki odwrotne, kiedy delikwent w sposób niewyjaśniony zostaje przesunięty przez „dziurę w czasie” w przyszłość dla siebie i ląduje w czasie bieżącym dla nas. Opisywałem jeden z takich przypadków. Niezwykle ciekawa rzecz dotyczyła śmiertelnego wypadku z Broadwayu, opisanego w rejestrach policji nowojorskiej w 1952 roku. Zginął młody mężczyzna, który, jak się po żmudnym śledztwie okazało, wyszedł z domu w roku 1884.

       Jak więc wynika ze strony faktograficznej, różne plany czasowe, czy też światy równoległe mogą przenikać się wzajemnie, o ile spełnione są jakieś szczególne warunki - pora roku i dnia, wilgotność, poziom ładunków elektryczności w powietrzu przed nadchodzącą burzą itp.

Kto wie, czy część niewyjaśnionych zaginięć ludzi, przydarzających się na świecie każdego dnia, nie należy tłumaczyć taką możliwością. To bilet w jedną stronę - pacjent wpada jak śliwka w kompot w inny czas i tam już zostaje.

niedziela, 23 października 2022

Leśny internet

 




Autor bloga znajduje się w podróży do wtorku. Ponieważ jeszcze ma on zasięg (chociaż  dalej niedziela trwa) uruchamia (on) wpisa przygotowanego na poniedziałek. Taki jest ten Zbyszek przewidujący, że jak już on zacznie pisać, to jako podróżnik ma (zwykle) jednego przygotowanego posta na wyprzódki ( słowo staropolskie) z tytułem "wpis roboczy" i teraz, w czasie synchronicznym (odpowiednia godzina i minuta) z tego korzysta.

----------------------------------------

Nie wszystkie grzyby należą do miłego Królestwa Krasnoludków. Niektóre gatunki mają wojenne usposobienie. Na przykład opieńka napada na drzewa, aby zagarnąć dla siebie zapasy cukru i inne pyszności z kory. Zabija przy tym często swoją ofiarę, a potem przekrada się glebą do jej krewniaków.





 Atoli drzewa nie są całkowicie bezbronne wobec ataku grzyba, czy owada. System obrony polega na przesyłanych informacjach – ostrzeżeniach od innych drzew. Informacje mogą płynąć leśnym internetem bezprzewodowym, czyli górą – są to sygnały zapachowe, albo dołem przez korzenie zrośnięte z wielkoobszarową pajęczyną grzybni, a więc siecią przewodową internetu.





 Informacja o zagrożeniu płynie od zaatakowanego drzewa i zawiadamia z jakim opryszkiem mamy do czynienia. Ostrzeżone drzewo ma wtedy czas na zgromadzenie w korze precyzyjnie dobranych środków ochronnych, które powinny odebrać apetyt głodnym owadom, czy ssakom.




 Dzięki leśnemu internetowi cały las dość szybko wie o ataku na pojedyncze drzewo. Jednak za przesyłanie informacji trzeba płacić – grzyby otrzymują od dębów, buków i spółki do jednej trzeciej całej ich produkcji z fotosyntezy w postaci cukrów i innych węglowodanów. To bardzo dużo, czyli usługa jest droga, bo następna jedna trzecia produkcji idzie na drewno, a kolejna jedna trzecia to produkcja fotowoltaniki czyli liści, oraz kory i owoców.






 

piątek, 21 października 2022

Pętle w czasie

 


Większa część opowieści tego typu zalicza się do snów i gry wyobraźni. Jednak drobny procent relacji potwierdza istnienie obok nas jakiejś czarodziejsko-realnej rzeczywistości. Ta niewielka liczba relacji jest drobiazgowo udokumentowana faktami, co po weryfikacji dowodzi, że autor wizji musiał znajdować się w przeszłości. Bo jest rzeczą naturalną, że tylko wizytę w przeszłości, popartą zapamiętanymi precyzyjnymi szczegółami, da się zweryfikować jako prawdziwą.


W dzisiejszej dobie, zalewającej nas informacyjnym śmieciem, trzeba być maksymalnie wyczulonym na przykład na modne dziś wiadomości od „podróżników w czasie”. Omijam takie rewelacje szerokim łukiem.

Trzymam się starych, takich sprzed kilkudziesięciu, czy stu lat, po wielokroć sprawdzonych zdarzeń. O „Dziurach w czasie”, kiedy to poszczególni ludzie znikają na godzinę, dzień, czy nawet na rok, a potem pojawiają się nagle w miejscu zaginięcia, lub innym dowolnym – już pisałem.


Co ciekawe zagadnienia pętli w czasie, światów równoległych i podróży w czasie stały się dziedzinami fizyki kwantowej, czyli to, co jeszcze niedawno wydawało się fantazją, stało się dziedziną nauki. Z wielką przyjemnością rozwinę ten frapujący wątek, zapoczątkowany wpisem Piękne Umysły. 

Ileż to historii poświęcono tematowi Pętli w Czasie! Powstało wiele dzieł literackich, ale także naukowych i pseudonaukowych dysertacji.

Brytyjskie Towarzystwo Metapsychiczne od chwili swego powstania w 1847 roku, zgromadziło prawie dwieście wiarygodnych i potwierdzonych zeznaniami licznych świadków przypadków wspomnianego rodzaju.

                       

                          Budynki, których już nie ma


Takie nieistniejące już budynki sprzed stu, dwustu, czy więcej lat, należą do licznej kategorii zjawisk z przeszłości, które w jakichś bardzo specyficznie określonych warunkach ukazują się nielicznym osobom.


W latach międzywojennych głośne były dwie takie sprawy. Dziś pierwsza opowieść.

                     Hotel "Pod Pięknym Cisem"

Zdarzenie rozegrało się w południowej Francji, gdzie kilku amerykańskich turystów podróżujących samochodem zatrzymało się przed okazale wyglądającym hotelem.

    Na artystycznym szyldzie z dawnej epoki widniała nazwa: „ Pod Pięknym Cisem”.

Kiedy turyści weszli do środka, uwagę ich zwrócił nie spotykany gdzie indziej wystrój sali jadalnej, a także okna ze storami, skrupulatnie upiętymi według dziewiętnastowiecznej mody. Personel hotelowej restauracji ubrany był w stroje, jak to określił później jeden z podróżnych – przypominające kostiumy ze starych sztuk teatralnych. Goście sadzili, że mają do czynienia ze stylowym hotelem, który dla przyciągnięcia klienteli celowo stwarza nastrój „starych dobrych czasów”.

Azaliż czyżby dbałość o realia posunięta była tak daleko, że nawet gazety wyłożone na bocznym stoliku musiały mieć datę z roku 1903? Co zauważył jeden z uczestników wycieczki, gdy sięgnął po leżący tam egzemplarz „Le Figaro”.

Pokrzepieni smacznym posiłkiem, turyści ruszyli dalej i jadąc przez niezwykle zadbany park hotelowy postanowili, że w drodze powrotnej zatrzymają się powtórnie w tym samym eleganckim i stylowym zajeździe i nie tylko w nim zjedzą, ale także tu przenocują.

Kiedy wycieczkowy objazd zbliżał się do końca, wspomniana grupa turystów zajechała ponownie do znanego sobie miejsca, aby spełnić postanowienie.                                                 

Atoli zdumienie zaczęło ich ogarniać już w momencie wjazdu do parku. Park był nie ten sam! Zaniedbany, zapuszczony, nawet zdewastowany. Co tu się stało? - dziwili się turyści.

Jeszcze większe zdumienie ich ogarnęło, kiedy zajechali przed hotel. Hotelu właściwie nie było. Co prawda stał w jego miejscu stary, zamknięty na głucho, rozsypujący się budynek, przypominający kształtem ten elegancki zajazd sprzed kilkunastu dni. Większość tynku ze ścian już opadła odsłaniając cegły, które w kilku miejscach nawet wypadły ze ścian. Na prowadzących do wejścia popękanych schodach rosły nie tylko bujne chwasty, ale i małe drzewka.

- No nie! To nie jest to samo miejsce, musieliśmy zabłądzić – stwierdzili turyści - pewnie pomyliliśmy drogę.

Wyruszyli więc do miasteczka, na którego obrzeżu stał właściwy hotel i w merostwie zapytali o drogę do hotelu „Pod Pięknym Cisem”.

Odpowiedziano im, że był taki hotel, ale dziś to ruina, natomiast przed pierwszą wojną, hotel pod takim szyldem był bardzo okazały i słynął z wygód i dobrej kuchni. Niestety w 1908 roku pierwszy właściciel zmarł, a jego syn w parę lat potem zginął na wojnie. Hotel w czasie wojny uległ dewastacji, a po wojnie spadkobiercy zamknęli budynek na głucho. Ponieważ nie mogli dojść do porozumienia, co do dalszych losów terenu, park i budynek niszczeje. Kilka lat temu zawalił się częściowo dach i teraz to tylko malownicza ruina w zdziczałym parku cisowym.

       Czterej mężczyźni byli wstrząśnięci (i zmieszani). Zdarzenie tak ich nurtowało, tak nie dawało im spokoju, że w końcu postanowili poddać się hipnozie, która miała jednoznacznie potwierdzić, lub zaprzeczyć zbiorowym halucynacjom. Seanse miały być przeprowadzone indywidualnie i dać porównanie ewentualnie zapamiętanych detali.

Cztery oddzielne seanse nie tylko potwierdziły realność zdarzenia, ale dodatkowo przyniosły zgodne opisy wielu innych zapamiętanych drobnych faktów. Zdarzenie było więc ze wszech miar realne i dlatego czterej podróżni postanowili rzecz opisać i przesłać do Brytyjskiego Towarzystwa Metapsychicznego. 

czwartek, 20 października 2022

Błękit kobaltowy

 



Ląduję na kilka dni w ulubionym zakątku, gdzie najlepiej wychodzi odczyszczanie (się) z cywilizacyjnego kurzu. 

O świcie przy okazji mycia drobna przepierka. Poranne mgły jak to zwykle bywa w Bieszczadach - malowniczo się podnoszą i władzę przejmuje zieloność.



Poszedłem się nieco powłóczyć po przeciwzboczu, tu nachylenie południowo-zachodnie, leciutkie podmuchy zefirka, dlatego o 8.00 było jeszcze miło-chłodno, fotografowałem trochę, potem jednak zaczęło prażyć, a to z powodu, że wiatr ucichł całkiem. Cisza jak makiem zasiał, tylko dzięcioł postukuje z rzadka.  





Cudny dzień. Błękit jest dziś jakiś niezwykły, intensywnie kobaltowy, czego telefon nie uchwyci niestety, a powietrze rześkie i krystaliczne - oddycha się swobodnie, nozdrza drgają łowiąc zapachy nagrzanej łąki i lasu. Odwiedzam arnikę.

Zawędrowałem aż do szczytu pod lasem, pokontemplowałem widoki z przełęczą Żebrak w tle i zacząłem powoli schodzić, lecz tym razem postanowiłem wracać do namiotu po linii prostej na przełaj przez łąkę, przez potok i potem w górę. 




Łąka bujna, trawy i zioła soczyste, ociekające wilgocią, gęste, a im niżej tym roślinność obfitsza i wyższa. Na samym dole towarzystwo sięga mi do twarzy, no gąszcz. Ciężko stawia się kroki, zielsko łapie za buty, wreszcie opadły mnie dla kompletu gzy - muchy końskie.

Jeszcze z piętnaście metrów i już potok. Na koniec przedzieram się przez ścianę kwitnącej mięty, na głowie pomimo upału konieczna okazała się czapka, bo gzy z upodobaniem gryzą w czubek głowy (łysina), ale i tak musze machać rękami odganiając uprzykrzone owady, które siadają na twarzy, pchają się do ust. Parskam, pluję, walę się w policzki. Przez tę część łąki, najbardziej soczystą i bujną, jakieś 700 metrów szedłem pół godziny. 

Nic dziwnego, że żubry o tej porze tkwią w lesie, blisko szczytu, a do picia schodzą dopiero o zmierzchu. Gzy bowiem za bardzo atakują w ciągu dnia.


 Najpierw się chmurzy, a potem grzmi -  burza odezwała się od strony Cisnej i z każdą chwilą jest coraz bliżej. Aniołki jadą z wodą .....