Duże klasztory tybetańskie poza głównym zwierzchnikiem, mają wśród swoich członków czasami ponad setkę tulku. Każdy z nich oprócz bogatego domostwa, ma wiele innych mieszkań w różnych klasztorach oraz posiadłości w Tybecie i Mongolii.
Jak wiadomo, w całym Tybecie jest całe multum dzieci – tulku, które relacjonują różne zaskakujące i ciekawe zdarzenia ze swych poprzednich wcieleń. Dziś za Aleksandrą David-Neel przytoczę jedną z takich relacji:
Obok pałacu lamy tulku Pegje, u którego wówczas mieszkałam w Kumbumie, znajdowała się siedziba innego tulku zwanego Angecangiem. Siedem lat minęło od śmierci ostatniego Angecanga, a jego nowe wcielenie nie zostało jeszcze odnalezione. Wszyscy wokoło się smucili z tego powodu, oprócz intendenta, który zarządzał dobrami zmarłego lamy. Dzięki temu zarządzaniu, osobiste dobra intendenta miały się coraz lepiej.
Kiedyś zdarzyło się jednak, że podczas podróży kupieckiej intendent zaszedł do jednego z gospodarstw, by zaspokoić pragnienie i odpocząć. Kiedy pani domu przygotowywała dla niego herbatę, wyjął z kieszeni tabakierę z jadeitu i już miał wziąć szczyptę tabaki, kiedy dziecko, które bawiło się w kacie kuchni, podeszło i powstrzymało go, kładąc rączkę na tabakierze. – Dlaczego używasz mojej tabakiery? – zapytało tonem wyrzutu. Intendent skamieniał. Rzeczywiście tabakiera nie należała do niego, była własnością zmarłego Angecanga. Być może nie miał zamiaru jej ukraść, ale znajdowała się w jego kieszeni i posługiwał się nią na co dzień.
Intendent stał osłupiały ze zdumienia, podczas gdy
chłopiec patrzył na niego surowo i groźnie, a jego zmieniona twarz nie
wyglądała teraz na twarz dziecka.
- Zwróć mi
ją natychmiast –rozkazał maluch – ona
należy do mnie.
Pełen wyrzutów sumienia i zawstydzony mnich upadł
do stóp swojego mistrza. Kilka dni później ujrzałam to dziecko prowadzone z wielką
pompą do pałacu. Ubrane było w brokatową szatę, siedziało na pięknym czarnym
kucu, którego intendent trzymał za uzdę. Kiedy orszak
wszedł do pałacu chłopiec zapytał: - Czemu
skręcamy na lewo, na drugi podwórzec? Przecież drzwi są po prawej stronie.
Otóż drzwi po prawej stronie zostały z jakichś
przyczyn zamurowane po śmierci lamy i przeniesiono je na stronę lewą. Mnisi
byli zachwyceni tym nowym dowodem autentyczności, a chłopiec został
zaprowadzony do prywatnych apartamentów lamy, gdzie podano mu herbatę. Dziecko
usiadłszy na wysokim stosie poduszek, popatrzyło na czarkę z jadeitu ze
spodeczkiem z pozłacanego srebra i pokrywką ozdabianą turkusami, którą postawiono
przed nim na stole.
- Podajcie
mi największą porcelanową czarkę – zażądał i opisał dokładnie naczynie z
chińskiej porcelany oraz deseń, jakim było ozdobione.
Nikt nie widział takiej czarki. Intendent i mnisi
starali się przekonać młodego lamę, że podobnej nie ma w domu.
Właśnie w tym momencie korzystając z dobrych
relacji z intendentem weszłam do pomieszczenia. Znałam już historię tabakiery i
chciałam zobaczyć z bliska mojego niezwykłego małego sąsiada. Zgodnie z
tybetańskim zwyczajem ofiarowałam mu jedwabną szarfę i kilka prezentów. Przyjął
je z miłym uśmiechem, ale widać było, że nadal z przejęciem myśli o czarce.
- Poszukajcie
lepiej, a na pewno znajdziecie – zapewniał mnichów.
I nagle jakby strumień wspomnień ożywił jego myśli, opisał pewien malowany kufer, w takim to a takim kolorze, znajdujący się w określonym miejscu, w pokoju, gdzie przechowywano przedmioty rzadko używane. Mnisi pokrótce wtajemniczyli mnie w to, co się działo. Zostałam w pokoju tulku, pragnęłam bowiem zobaczyć, co się stanie.
Nie minęło pół godziny, a czarka ze spodeczkiem i pokrywką została odnaleziona w pudle znajdującym się w opisanej przez dziecko skrzyni.
- Nie miałem pojęcia o istnieniu tej czarki – powiedział mi potem intendent. – Albo sam lama, albo mój poprzednik musiał ją włożyć do skrzyni, która prócz niej nie zawierała nic wartościowego, a której nie otwierano od lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz