niedziela, 13 marca 2022

Hawajskie ropuchy

 


To ciekawe, że dzięki hawajskim ropuchom możemy sobie przypomnieć trzy (cztery?) polskie porzekadła.

"Głównym bogactwem brytyjskiej kolonii karnej na Hawajach była uprawa trzciny cukrowej. Jako że nowoczesna myśl człowiecza powinna pomagać w ulepszaniu życia, dbając zarówno o koszty, jak też o zdrowie społeczeństwa, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przywieziono na Hawaje ropuchy. Ich zadaniem miała być walka z pasożytami trzciny cukrowej, głównie małym chrząszczykiem, który w czasie żerowania charakterystycznie chrobotał wewnątrz łodygi. (Czyżby to stąd wzięło się powiedzenie „chrząszcz brzmi w trzcinie?)

Walka z chrząszczami miała od teraz polegać na zjadaniu chrząszczy, co ropuchom spodobało się nad wyraz. Ropuchy rozmnażały się, rosły, znikał dźwięk chrobotania, który był do tej pory dzwonem na trwogę, plantatorzy odetchnęli, zapanowała sielanka.

Aliści jak wiemy żadna sielanka nie trwa wiecznie. Oto zaczęto rozwijać turystykę, dla której warunki byłyby wręcz idealne, gdyby nie komary hawajskie. Rzecz się dzieje we wspomnianych latach siedemdziesiątych.

                    Elektryczna pułapka

Zmrok zapada jeszcze przed osiemnastą, jest przecież lipiec, sam środek zimy. Gdy zmierzch zapada, goście hotelu w Korolevu przerywają swe zajęcia, aby popatrzeć na zlot hawajskich ropuch. Nawet gracze w bingo, czyli zwyczajnej loteryjki, odchodzą na pół godziny od tej infantylnej rozrywki, aby swą uwagę skupić na ropuchach. Azaliż nie powinniśmy przypuszczać, że ropuchy sprowadzono na Fidżi po to, aby występowały wieczorami w spodniczkach z trawy morskiej i tańczyły upojne hula-hula pod kołyszącymi się palmami.

Jak rzekłem, przymierze człowieka z ropuchą rozwijało się harmonijnie do czasu, kiedy na widowni pojawiło się nieskomplikowane urządzenie sprowadzone z USA, a noszące nazwę „Inseckt - o - cutor”. Jedenaście takich aparatów, z których każdy kosztuje 80 fidżyjskich funtów, zmontowano wokół hotelu w Korolevu, na południowym brzegu Viti Levu, głównej wyspy archipelagu. Urządzenie, które dokonało rewolucyjnych przemian w zwyczajach hawajskich ropuch delegowanych na Fidżi, jest bardzo proste.

Na niezbyt wysokim słupie umieszczono na wysokości dwóch metrów nad ziemią zwyczajną jarzeniówkę. Wokół niej rozpostarto gęstą siateczkę z cienkich drucików, przez które od zmierzchu do świtu płynie prąd. Jarzeniówka wabi owady, będące prawdziwą plagą tych stron. Owadzie hufce nacierają na światło – przynętę i po prosu giną, paląc się na zdradzieckich drucikach. Podobno w ciągu nocy jedno takie urządzenie zabija milion owadów, podczas gdy koszty prądu są nikłe, a urządzenie nie wymaga żadnej konserwacji.

Ja tego miliona świeżo upieczonych owadzich osobników nie liczyłem, ale faktem jest, że z urządzenia dosłownie sypie się chmura nadpalonych skrzydeł i innych żałosnych resztek komarzych. W każdym razie ponurej aktualności nabiera stara polska piosenka o komarze, który z dębu spadł i złamał sobie w krzyżu gnat”.   Jaki jest turystyczny efekt działania opisanego urządzenia? Otóż można teraz spokojnie zasiąść sobie na fotelu wśród nocnej ciszy i to nawet w odległości kilkudziesięciu metrów, nie bojąc się jednocześnie ataku legionu komarów. Atoli najbardziej jednak chwalą sobie ten produkt nowoczesnej cywilizacji same ropuchy.

Kto tego nie widział, ten się nie śmiał! Oto o zmierzchu wypełzają zewsząd tysiące ropuch. Spieszą zająć miejsca jak najbliżej słupów, na których włączono właśnie światło i zasilanie w grillu owadzim. Teraz wystarczy – oczywiście jeśli się jest ropuchą – podnieść paszczękę do góry i ją rozdziawić, a pieczone gołąbki wpadną same do gąbki.

Teraz praktyka: - jak to jest w zwyczaju nie tylko u ropuch, najbliżej żłobu ustawiają się potężne, spasione okazy, ledwie już łażące z przejedzenia. Wraz z odległością od elektrycznego piekarnika wielkość ropuch wyraźnie maleje, tak że na samym skraju ropuszej jadłodajni widać zbiorowisko pokornych, już zupełnie małych ropuszek. Cierpliwie czekają obserwując wyłupiastymi ślepkami, jak zdumiewające ilości pieczystego pożerają możni przedstawiciele ich rodu. Ta ciżba jest pogodzona z losem, ale trzyma otwarte na fool swe mizerne pyszczydełka, w nikłej nadziei, że może trafi się zniesione przez wietrzyk jakieś nadpalone skrzydełko, pieczona nóżka, a może nawet – każdemu wolno marzyć – sama główka, ścięta elektrycznym drucikiem.

Biali panowie, do których należą plantacje trzciny, wcale nie są tym wynalazkiem zachwyceni. Okazało się bowiem, jak można było się tego spodziewać, że ropuchy przedkładają pieczyste ponad chrząszcze i od momentu zastosowania grilla żadna szanująca się hawajska ropucha nie wyjdzie nocą na trzcinowe pole. Na zdjęciach ropucha bieszczadzka, moja przyjaciółka z Rabego. Nie mam złudzeń - polubiła mnie za dokarmianie strąconymi gzami - muchami końskimi. Chodziłem boso, a ona przeważnie mieszkała w bucie.

Plantatorzy z okolicznych plantacji nie podzielają więc zachwytów turystów przybyłych z dalekich stron. Zachwytów nad zmyślnością ropuch. Ich stanowisko jest jasne – z obrzydzeniem patrzą na nocny ropuszy bankiet, potem wracają do baru, gdzie kędzierzawy, bosy barman fidżyjski, ubrany w tradycyjną spódnicę i śnieżnobiałą kurtkę nalewa im szybko wzmocnioną porcję trunku sprowadzonego z dalekiej Szkocji. Biali panowie sączą trunek i wzdychają: - Nie szczęści nam się ostatnio! Ceny cukru są nadal niskie, a nie zanosi się niestety na jakąś dobrą wojnę, która poprawiłaby koniunkturę"…..




PS. Na zdjęciach ropucha bieszczadzka, moja przepiękna przyjaciółka z Rabego. Aliści nie mam złudzeń - polubiła mnie za dokarmianie strąconymi gzami - muchami końskimi. Chodziłem boso, a ona przeważnie mieszkała w bucie. Zdumienie budził jej apetyt: - godziny południowe, upał, ja niemal nagi. Przydarzył się atak chmary much, trwał może godzinę, nie miałem nic innego do roboty, więc liczyłem strącenia, ale tylko te osobniczki (gryzą bowiem wyłącznie samiczki, podobnie jak u komarów), które zabiłem skutecznie i wrzuciłem do buta. Tych świeżych nieboszczyków było ponad pięćdziesiąt. Przyjaciółka połknęła wszystkich bez popijania.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz