Siedzę w namiocie, deszcz szumi na tropiku.
Dziś za mną
trasa krótka – niecałe 10 km. Tylko wyruszyłem w trasę, gdy niebo zaczęło się
stopniowo zaciągać.
Szedłem rozglądając się za jakimś
sympatycznym miejscem pod namiot. Zobaczyłem takowe, paręnaście minut i dom
stał, uwinąłem się z podpałką, garnkiem, wodą i wkładką do niej - 20 minut i
gęste jedzenie było ugotowane. Spadły pierwsze krople, więc hop w namiot,
zjadłem i zapisuję refleksje. Jak Czytelnicy wiedzą – lubię pisać. Niby są to
listy do samego siebie, atoli bez Czytelników byłoby tylko pół sukcesu. A
przecież sukces powinien być całkowity, bo pół to znaczy tyle, że nie ma nic.
Była na blogu anegdota „Pół sukcesu”, nie będę powtarzał.
Swój lgnie do swego, albo inaczej – pokrewna energia przyciąga się. Czarny
trzyma z czarnym, kanalia z kanalią, a przyzwoity z podobnym do niego.
Mnie przyciągają ludzie ciekawi. Lubię poznawać nowych ludzi. No może
precyzyjniej będzie napisać, że lubiłem, bo teraz, być może przez wirusa,
kontakty mocno się ograniczyły. Wydaje mi się, że ludzie się boją, a i ja nie
szukam spotkań, ponieważ atoli dobrze mi z moim własnym osobistym człowiekiem.
Oj, przewinął się w moim życiu wianek osób ponadprzeciętnie interesujących,
paranormalnych, pasjonatów wszelkiej maści, dziwaków, odmieńców, ale też
trafiło się kilku niezłych wariatów. Mówiąc krótko: - unikam zwykłych Kowalskich,
którzy przed laty wpadli w wyjeżdżoną koleinę życia, zagłębili się w niej po
uszy i tak tkwią. Nie wychylają się w żadną ze stron, nie grzeszą. Być może
oczekują za to biletu do nieba. A jeśli nie ma nieba? To tylko fikcja? Urojony
towar, na którym czarni zbijają od wieków niezłą kasę? A zwykli Kowalscy nie
zdają sobie sprawy, że to nie jest życie, tylko wegetacja, tylko czekanie na
śmierć. Unikam takich ludzi, ponieważ między nami iskrzy na styku.
Osho wielokrotnie powtarzał: - od czasu do czasu pozwól sobie na
odrobinę szaleństwa. Tudzież: - Bóg kocha małych grzeszników.
Anegdota Osho.
Umarła niestara kobieta. Była bardzo piękna za młodu i pomimo upływu lat,
utraciła niewiele urody. Staje przed bramą raju, a na jej spotkanie wychodzi
święty Piotr i pyta: Czy kiedy byłaś na ziemi, pozwalałaś sobie
na jakieś bara-bara seksualne, drinkowanie, czy inne grzeszki?
Nigdy, nigdy! – gorąco reaguje kobieta.
Czemu więc nie przyszłaś tu wcześniej? – pyta Piotr. Przecież od tak dawna
byłaś całkiem martwa!
A przecież trzeba żyć! Dlatego pamiętaj: - nie umieraj przed własną śmiercią.
Co innego kontakt z jakimś outsiderem, który potrafił wyrwać się tresurze
społecznej i stworzyć swoją własną bańkę. Tu natychmiast budzi się ciepełko w
sercu, czuję przyciąganie i niejednokrotnie znajomość dostarcza nut mistycyzmu.
Był raz sobie pewien mistyk, lubił baby i z nimi styk
Jan
Sztaudynger
Rozpisałem się, a miałem zająć się pewnym wątkiem, być może ciekawym dla
Czytelników. Otóż po kilku latach od powrotu do życia po śmierci klinicznej w
1995 roku (był wpis: -„po drugiej stronie”) zacząłem mieć sporadyczne doznania
„ulatywania ponad siebie”. Po pewnym czasie to się skończyło, aby po
wieloletniej przerwie wrócić w 2013 roku. Od tej pory przydarza się mianowicie
tak, że po co najmniej dwóch, trzech godzinach samotnego marszu, zaczynam
widzieć siebie z góry. Jakbym leciał w dronie tuż ponad swoją głową, trochę z
tyłu i trochę z boku i widzę siebie, jak idę. To silne uczucie i do tego
poparte myślą: - Oto widzę jak moja powłoka, moje ciało idzie.
Akceptuję to ciało, dbam o nie, bo dzięki niemu jestem w tym wcieleniu. Niech
służy w sprawności przez czas mi przeznaczony.
I takie tam: - na blogu dziś trzy trzynastki - godzina publikacji posta
oraz dzisiejsza data. 13 to miłość, albo dłoń. Dwie trzynastki to dwie miłości,
albo dwie dłonie, albo modlitwa itd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz