środa, 13 października 2021

Ulecieć ponad siebie

 Siedzę w namiocie, deszcz szumi na tropiku.

Dziś za mną trasa krótka – niecałe 10 km. Tylko wyruszyłem w trasę, gdy niebo zaczęło się stopniowo zaciągać. 

Szedłem rozglądając się za jakimś sympatycznym miejscem pod namiot. Zobaczyłem takowe, paręnaście minut i dom stał, uwinąłem się z podpałką, garnkiem, wodą i wkładką do niej - 20 minut i gęste jedzenie było ugotowane. Spadły pierwsze krople, więc hop w namiot, zjadłem i zapisuję refleksje. Jak Czytelnicy wiedzą – lubię pisać. Niby są to listy do samego siebie, atoli bez Czytelników byłoby tylko pół sukcesu. A przecież sukces powinien być całkowity, bo pół to znaczy tyle, że nie ma nic. Była na blogu anegdota „Pół sukcesu”, nie będę powtarzał.



Swój lgnie do swego, albo inaczej – pokrewna energia przyciąga się. Czarny trzyma z czarnym, kanalia z kanalią, a przyzwoity z podobnym do niego.

Mnie przyciągają ludzie ciekawi. Lubię poznawać nowych ludzi. No może precyzyjniej będzie napisać, że lubiłem, bo teraz, być może przez wirusa, kontakty mocno się ograniczyły. Wydaje mi się, że ludzie się boją, a i ja nie szukam spotkań, ponieważ atoli dobrze mi z moim własnym osobistym człowiekiem. Oj, przewinął się w moim życiu wianek osób ponadprzeciętnie interesujących, paranormalnych, pasjonatów wszelkiej maści, dziwaków, odmieńców, ale też trafiło się kilku niezłych wariatów. Mówiąc krótko: - unikam zwykłych Kowalskich, którzy przed laty wpadli w wyjeżdżoną koleinę życia, zagłębili się w niej po uszy i tak tkwią. Nie wychylają się w żadną ze stron, nie grzeszą. Być może oczekują za to biletu do nieba. A jeśli nie ma nieba? To tylko fikcja? Urojony towar, na którym czarni zbijają od wieków niezłą kasę? A zwykli Kowalscy nie zdają sobie sprawy, że to nie jest życie, tylko wegetacja, tylko czekanie na śmierć. Unikam takich ludzi, ponieważ między nami iskrzy na styku.

Osho wielokrotnie powtarzał: - od czasu do czasu pozwól sobie na odrobinę szaleństwa. Tudzież: - Bóg kocha małych grzeszników.

Anegdota Osho.

Umarła niestara kobieta. Była bardzo piękna za młodu i pomimo upływu lat, utraciła niewiele urody. Staje przed bramą raju, a na jej spotkanie wychodzi święty Piotr i pyta:  Czy kiedy byłaś na ziemi, pozwalałaś sobie na jakieś bara-bara seksualne, drinkowanie, czy inne grzeszki?

Nigdy, nigdy! – gorąco reaguje kobieta.

Czemu więc nie przyszłaś tu wcześniej? – pyta Piotr. Przecież od tak dawna byłaś całkiem martwa!

 

A przecież trzeba żyć! Dlatego pamiętaj: - nie umieraj przed własną śmiercią.

Co innego kontakt z jakimś outsiderem, który potrafił wyrwać się tresurze społecznej i stworzyć swoją własną bańkę. Tu natychmiast budzi się ciepełko w sercu, czuję przyciąganie i niejednokrotnie znajomość dostarcza nut mistycyzmu.

Był raz sobie pewien mistyk, lubił baby i z nimi styk

                                              Jan Sztaudynger

Rozpisałem się, a miałem zająć się pewnym wątkiem, być może ciekawym dla Czytelników. Otóż po kilku latach od powrotu do życia po śmierci klinicznej w 1995 roku (był wpis: -„po drugiej stronie”) zacząłem mieć sporadyczne doznania „ulatywania ponad siebie”. Po pewnym czasie to się skończyło, aby po wieloletniej przerwie wrócić w 2013 roku. Od tej pory przydarza się mianowicie tak, że po co najmniej dwóch, trzech godzinach samotnego marszu, zaczynam widzieć siebie z góry. Jakbym leciał w dronie tuż ponad swoją głową, trochę z tyłu i trochę z boku i widzę siebie, jak idę. To silne uczucie i do tego poparte myślą: - Oto widzę jak moja powłoka, moje ciało idzie. Akceptuję to ciało, dbam o nie, bo dzięki niemu jestem w tym wcieleniu. Niech służy w sprawności przez czas mi przeznaczony.

I takie tam: - na blogu dziś trzy trzynastki - godzina publikacji posta oraz dzisiejsza data. 13 to miłość, albo dłoń. Dwie trzynastki to dwie miłości, albo dwie dłonie, albo modlitwa itd.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz