W takiej bańce wypuszczonej w słoneczny dzień, igrają kolorowe rozbłyski.
Przerabiałem swoją lekcję życiową, mając już nieco doświadczenia po dwudziestu latach pierwszego małżeństwa i ciężkim rozwodzie (dwanaście rozpraw): przydarzały się niby leniwe i radosne weekendowe śniadania w ogrodzie, lecz z każdą godziną wzmagała się nuta niepokoju, zbliżał się bowiem czas powrotu do domu. W poniedziałek trzeba znowu do pracy, a ja tak lubiłem ogród, kwiaty i rozumiałem ziemię. Kurcze – obowiązek powrotu do cywilizacji i pracy wywoływał skurcz w żołądku.
W duszy coraz silniej odzywała się tęsknota za Edenem utraconym, wolnością z dzieciństwa.
Pożyć
sobie w rajskim ogrodzie, może nawet tak do syta? Utopia? Jednak marzyłem pamiętając, żeby marzeń nie odpuszczać. Bo azaliż porzekadło mówi: - wiary nie tracić i ducha nie gasić.
Pociągał
mnie hedonizm? Tak! I to bardzo pociągał! Przecież ta filozofia jest słuszna i zbawienna, jej się trzymać trzeba, oraz to
podstawowy objaw zdrowia psychicznego jednostki.
Jako
że sprawy wydarzają się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu, musiało upłynąć
następne dwadzieścia lat drugiego małżeństwa, żeby marzenia o Edenie przyoblekły się w ciało.
I
co?
I pstro!
Wszystko mija, ale jest jedna rzecz, która się zatrzymuje i trwa – to wspomnienia. Wspomnienia są jak fotografia.
A ja jestem w nastroju przedwakacyjnym, przychylnie nastawiony do świata, do ludzi mniej przychylnie. Planuję pojechać, lub zawędrować tu i tam, przeglądam zdjęcia i szykuję wpis do bloga.
Czuję
się zadowolony, a człowiek zadowolony ma jeszcze więcej tego, co już ma. Zadowolenie bowiem jest jak modlitwa dziękczynna, a stąd już całkiem niedaleko, może tylko rzut beretem do Olśnienia, Satori, Stanu Łaski, czy nazywaj to jak chcesz.
I takiego właśnie miłego nastroju życzę Czytelnikom z całego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz